piątek, 19 grudnia 2014

Rozdział 38

Witam! Tak, tym razem już tak oficjalnie. Właściwie to starałam się aby blog nie był zawieszony, bo to nie w moim stylu, ale czasami wyjścia nie ma. Teraz mam jednak w zanadrzu już gotowe 2 notki, więc w razie jakichkolwiek problemów, będą po prostu czekać na publikacje. I choć ten rozdział miał się pojawić dwa dni później zmieniłam zdanie. A to dlatego, że pewna osoba w mojej rodzinie ma dzisiaj święto i to taki rodzaj... prezentu dla was wszystkich z tej okazji. Ale sami popatrzcie! NAwet godzinę wam podałam!
Tak – historia zmierza do końca. Nie wiem czy to kogoś pocieszy, zainteresuje czy coś, ale w przyszło prawdopodobnie będę pisała drugą serię. Ale to w dalszej przyszłości. Co do bliższej, to prawdopodobnie skupie się na pisaniu na AnE. Wspomnę o tym jeszcze pod sam koniec.
A teraz zapraszam do czytania! Enjoy~!

***

Aya nie wiedziała co się stało z Luc’em i nie pytała o niego. Nie obchodziło jej to obecnie. Wcześniej chciała się zemścić za to, co zrobił Mii. Ale kiedy dotarło do niej, do czego doprowadziła jej słabość, zaślepienie i chęć zemsty, miała ochotę cofnąć się w czasie i zginąć na którejś z misji, jeszcze zanim przybyła do Fairy Tail. Ba! Jeszcze za nim poznała Lucy. Ale za każdym razem kiedy tak myślała, uświadamiała sobie, że nie może od tak sobie zginąć. Musi odpokutować za to, co zrobiła. Chciała odpokutować swoją przeszłość i zajęła się Mią, a następnie dołączyła do Fairy Tail. Ale teraz się okazało, że pokuta zamieniła się w kolejny grzech, kolejną winę i wymaga następnej pokuty.
W głowie miała mętlik. W całej gildii panował chaos, a przynajmniej tak jej się wydawało. Wszystko było poza nią. Zupełnie jakby śniła. Wcześniej jej serce bolało, ale teraz już przestało cokolwiek czuć. Chciała zniknąć. Wymazać swoje istnienie ze świata w całości. Nie zabić się, ale wymazać je z historii. Tak, jak kiedyś o mało nie wymazała Serca Ciemności.
Ren umarł, nie żyje. Dla Mii też nie ma ratunku. Jeśli Luc zmarł i się nie obudziła to znaczy, że jest za późno. A jeśli przeżył to znaczy, że będzie żył jeszcze wystarczająco długo, by Mia zmarła. A wszystko przez to, że chciała odzyskać Rena. No tak – wszystko zawsze sprowadza się do niego. Ren, którego straciła 3 razy. Jak to mawiają „do trzech razy sztuka”.
-Aya? – ktoś dotknął jej ramienia, ale ona nie zwróciła nawet uwagi na tą osobę – Aya, słyszysz mnie? Aya! – osoba potrząsnęła nią i dopiero wtedy Kuroi powoli spojrzała w jej kierunku. To była Lucy, a obok niej stała Wendy. Obie były zmęczone i poranione, a sama Marvell wyglądała na niewyspaną i ledwo przytomną. Aya zmierzyła je obojętnym spojrzeniem i domyśliła się, że obie zajmowały się też rannymi. Wzrok miała pusty, co najwyraźniej mocno zaniepokoiło obie dziewczyny.
-Aya-san? Myślę, że powinnaś odpocząć. Czy ktoś już się zajął twoimi ranami? – spytała Marvell, nieśmiało lustrując wzrokiem brunetkę i oceniając jej stan. Ale Aya nie odpowiedziała. Patrzyła na nie, nie widząc ich. Odwróciła się ponownie i wpatrywała w blat, przy którym siedziała. A raczej kawałek deski, który robił za prowizoryczny blat, a który kiedyś był prawdopodobnie kawałkiem sklepienia gildii.
-Aya. – Lucy mówiła spokojnie, delikatnym głosem, kucając obok niej – Stan Mii nie jest już krytyczny. Najlepiej nie jest, ale poprawia jej się z każdą chwilą. Polyushka mówi, że za kilka dni powinna się obudzić. Chociaż zregenerowanie sił w pełni, trochę jej zajmie. Uznałam, że będziesz chciała wiedzieć.
Ale Kuroi wciąż milczała. Mia była bezpieczna. A to oznaczało, że nic jej już nie trzyma. Teraz naprawdę mogłaby… zniknąć. Bo to ona ściągnęła na Mię to, co się z nią stało. To przez nią, Luc zabrał moc dziewczynce. To ona była winna. I powinna z tym poczuciem winy żyć, ale… To nie było takie łatwe i proste.
Lucy i Wendy popatrzyły na siebie w milczeniu. Heartphilia poklepała jeszcze przyjaciółkę po plecach i odeszła z młodą smoczą zabójczynią. Po co? Aya nie wiedziała. I nie czułą potrzeby wiedzieć. Nie mogła się ogarnąć. Nawet Kin… cierpiał przez nią.
Jak na zawołanie, przed jej twarzą pojawiły się złote włosy i twarz Kina. Aya odskoczyła zdziwiona, a chłopak uśmiechnął się lekko. I chociaż był to zmęczony i smutny uśmiech, to był też szczery.
-Cześć. Słyszałaś co się stało z Luc’em? – zagadnął, usadawiając się obok niej, na trochę mało stabilnym siedzeniu. Dziewczyna pokręciła głową, na co blondyn zacmokał – To niedobrze. Powinnaś być na bieżąco z takimi sprawami. Ale powiem ci. Właściwie to bardzo dużo się wydarzyło w ciągu tych kilku ostatnich minut bitwy. Naprawdę nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. – pokręcił głową – Pojawiła się Luka. Razem z Orionem, Shiroyashą, Meryl i Menmą. Na ramieniu siedziała jej Yoru. Nagle otoczył nas kamienny mur. Gigantyczny, szeroki, obejmujący większy teren bitwy i odcinający nas od reszty świata. Rósł do góry, aż zamienił się w kopułę. To była Etna. Stała kawałek dalej i uśmiechała się groźnie, jak to ma w zwyczaju. – Kin zaczął się rozkręcać – Luka stała, w czasie gdy wokół uniósł się gęsty dym, sięgający kolan i wijący się niczym stado węży. Luka stała nieruchomo i patrzyła na Luc’a tym swoim dumnym, pełnym wyższości i mocy wzrokiem, ale było w tym coś jeszcze. Zawód, może smutek, czy dezaprobata. Wiesz, że nigdy nie byłem tak dobry w odczytywaniu jej, jak ty. Wtedy Shiroyasha się odezwała: „-Nie miałbyś najmniejszych szans chociażby z jednym z nas, będącym w pełni sił. A jest nasz pięcioro. Naprawdę myślisz, że opór coś ci da?” Jej głos był pełen pogardy, jak zawsze zresztą. No, prawie zawsze. Luc zaśmiał się kpiąco. Pomyślałem, że nie tylko oszalał, ale i zgłupiał do reszty. Fakt, że ciebie praktycznie pokonał, ale na początku miałaś ograniczoną moc, a później już byłaś naprawdę bardzo zmęczona, więc zdziwiłbym się gdybyś załatwiła go zwykłym pstryknięciem palcami. Ale wiesz… i tak jestem z ciebie dumny, że udało ci się nad tym zapanować.  – uśmiechnął się – Ale wróćmy do historii! Po tej dziwnej reakcji Luc’a, Orion machnął ręką i Luc poleciał na ścianę. Ale Luc podniósł się i był nietknięty. Uśmiechał się jedynie kpiąco. Wiedziałem jednak, że jego mocy ubywało i się nie regenerowała. W końcu w przeciwieństwie do nas, on używał sztucznej magii. I on też to wiedział. Myślę, że planował uciec, ale wiesz, że Święta Prośba Meryl ogranicza takie rzeczy. Luc, podobnie jak Luka, potrafi… zaginać czasoprzestrzeń. Ale on robi to mniej stabilnie i nie tak dokładnie. Dlatego nie w pełni … jakby to powiedzieć… oddziela się od rzeczywistego wymiaru. Dlatego magia Meryl na niego działała. Przypuszczam, że to prawdopodobnie ma też coś wspólnego z tą sztuczną magią, ale nie jestem pewien. A jeśli tak, to na pewno nie tylko dlatego. W każdym razie nie dawał za wygraną. Powiedział: „-Pięcioro mówisz… A więc Luka nie ma zamiaru ingerować, prawda? Co powiesz siostrzyczko? Nie jestem wart twojego wysiłku?” znowu zaśmiał się jak psychopata, a Luka milczała. Zawsze wiedziałem, że ten koleś jest dziwny i niezbyt normalny, ale przeraziło mnie w tamtej chwili, że miałem rację. I to aż tak bardzo. Potem wszystko potoczyło się już bardzo szybko. Luc nie miał gdzie uciec. Teren jego manewrów był ograniczony, a gdziekolwiek w kopule by się nie poruszył, Orion mógł go zaatakować. Wszystko sobie przemyśleli i dokładnie zaplanowali, muszę to przyznać. I wiesz… odnoszę wrażenie, że Shiroyasha jest jeszcze bardziej przerażająca niż ostatnio. Mam nadzieję, że nie wygryzie mnie z rankingu! To by było złe… była już wystarczająco potężna wcześniej! Nie chcę umierać od jej dymu! A skoro o jej dymie mowa, to zrobiła się niezła jazda. Luc dostał to, na co zasłużył. W pewnym momencie zachwiał się, a za chwilę złapał za gardło. Dym niezauważalnie musiał się dostać do jego organizmu i osłabić. Przypuszczam nawet, że zaczął go wyniszczać od środka. Shiroyasha zaczęła formować kształty ze swojego dymu i rozpoczęła się zażarta walka. Orion oczywiście nie omieszkał się włączyć, chociaż przypuszczam, że poradziliby sobie bez niego. Meryl swoją Pieśnią osłabiała Luc'a, jednocześnie rozrywając jego dusze na kawałki, a Menma pozbywał się sługusów Luc’a, którzy znajdowali się pod kopułą. Nie zajęło mu to wiele czasu, ale muszę przyznać, że już dawno nie widziałem jego magii. Jak zawsze robiła wrażenie. Zwykły, pozornie wyglądający pistolet, a siejący takie zniszczenie. I jeszcze ta celność! Myślę, że ta dwójka z tej twojej nowej gildii, jak im było… Alzack i Bisca! Właśnie! Cóż, myślę, że stanowiłby dla nich niezłą konkurencję, jeśli o zdolnościach strzelniczych mowa. Ale wracając! Kiedy Luc opadał z sił, co stało się dość szybko po tak intensywnych atakach na niego, pojawiła się za nim Etna, a on jej nawet nie wyczuł. Rany! Dawno nie widziałem jej tak wkurzonej! Normalnie zmiotła go na drugi koniec kopuły! Następnie znalazła tuż przy nim wdeptując go w ziemię. Kiedy zaczął się krztusić wbiła mu w ramię jeden z tych jej ostrych ziemistych szpikulców, które stworzyła. Zawył niczym zwierz! – Kin ekscytował się z każdym słowem swej opowieści coraz bardziej – Jeszcze w życiu nie widziałem u niego takiego wyrazu twarzy. Ale wtedy obok pojawiła się Luka z Shiroyashą… - Kin zamilkł na chwilę, po czym wziął głęboki wdech – Jak już mówiłem dostał to, na co zasłużył. Później z nim skończyły. W mało delikatny sposób, ale myślę, że tego się łatwo domyślić. W końcu to Krwawa Dama i Biały Demon!* - zaśmiał się wesoło, jakby właśnie opowiedział najśmieszniejszy kawał świata, a nie mówił o czyjejś bolesnej śmierci – A później opadły kamienne ściany i zobaczyłem, że poza tymi murami też toczyła się walka. Była tam reszta Serca. Widziałem Revisa, Siergieja i nawet Hei’a, który ciął przeciwników jak masło. Te jego ostrza z błyskawicami są naprawdę straszne! A potem kątem oka, chyba tylko cudem zarejestrowałem Nemuru stojącego gdzieś w zaułku, chociaż jego różowe włosy zazwyczaj rzucają się w oczy. – zapadła chwila ciszy, w czasie której Kin uśmiechał się promiennie do Ayi.
-Nie żyje? – to były pierwsze słowa, jakie Aya wypowiedziała już od dobrej chwili. Pierwsze słowa od początku rozmowy z Kinem. Pierwsze słowa, ukazującego jak jej głos był słaby, jak drżał i jednocześnie jak bardzo był pusty. Można by odnieść wrażenie, że śmierć Luc’a była jedynym, co wyniosła z jego naprawdę obszernej wypowiedzi. Była smutna, Kin to widział. Westchnął i pokiwał głową, odpowiadając w ten sposób na zadane przez dziewczynę pytanie. Nie mógł patrzeć, jak ona się zadręcza. Przez tyle lat to robiła, a powodów znajdowała coraz więcej, chociaż tak naprawdę ich nie było. A w każdym bądź razie nie ona była winna temu wszystkiemu.
Zbliżał się już świt. Kin nawet nie zauważył ile czasu minęło. Spojrzał na Ayę i aż mu się serce krajało. Tyle razy stracić najbliższą serca osobę. I za każdym razem odczuwać to coraz mocniej, coraz boleśniej. Za każdym razem obwiniać się coraz bardziej. Bo teraz Ren zmarł jej dosłownie na rękach. Kin nie wiedział co Kuroi czuje, chociaż Ren również był dla niego ważną osobę. Bloody Wings były centrum jego życia. Serce Ciemności było jego światem, a drużyna Bloody Wings właśnie centrum. On, Ren i Revis.
Ale Kin wiedział, że jeśli już ktoś miał być winny temu co się stało (nie licząc Luc’a), to był to właśnie on. Ponieważ był za słaby. Gdyby był wystarczająco silny, mógłby pokonać Luc’a, albo przynajmniej ochronić Ayę i nie dopuścić do tego co stało się z Renem. Nie dopuścić do tego, by stracili go po raz trzeci! Obwiniał siebie, bo to on miał się zająć Ayą, a nie mógł… nie potrafił jej ochronić. Nie był wystarczająco silny. Zawiódł.
-Aya… - położył swoją dłoń na jej plecach, gładząc delikatnie – Wszystko będzie dobrze. A właśnie! Słyszałaś, że Mia się obudziła? Czy to nie wspaniale?!
Ale ona nie odpowiedziała. Wpatrywała się beznamiętnie w jeden punkt na blacie już od dłuższego czasu.
-Aya… - zaczął ponownie Kin, ale ciężko było mu utrzymać wesoły ton.
-No właśnie Aya, wszystko będzie dobrze. Nie wierzysz staremu Kinowi? – rozległo się za ich plecami.
-Ej! Tylko nie stary! – obruszył się Kin, zarzucając swoimi złocistymi włosami i nawet nie obdarzając przybysza spojrzeniem. Poczuł się dotknięty!
-No dobrze. Pół-wiekowe stare złoto, - ton, jakim zostało to wypowiedziane był złośliwy. Nie przesiąknięty jadem, ale ewidentnie czuć było w nim lekką kpinę. Aya i Kin drgnęli zaskoczeni. Ale nie przez ton jakim wypowiadał się osobnik za nimi, ale przez głos.
Obrócili się gwałtownie, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Przed nimi stał czarnooki chłopak, o zmierzwionych włosach tego samego koloru. Chociaż obecnie były pobrudzone i posklejane krwią. Twarz miał bladą, jeszcze bledszą niż zazwyczaj. Przez nagą klatkę piersiową przechodził czysty bandaż. Na sobie miał jedynie luźne spodnie w ciemnym kolorze. Pomniejsze rany opatrzone zostały zwykłymi plastrami, bądź tylko odkażone, w przypadku delikatnych zadrapań.
-Ren… - wyszeptał Kin i to jakby obudziło z transu, siedzącą nieruchomo obok Ayę.
-Kyah! – pisnęła jak mała dziewczynka, zrywając się z miejsca i rzuciła się na szyję chłopaka i ścisnęła go mocno. Ren również objął ją lekko – Ty żyjesz! Ty naprawdę żyjesz! – jej głos się łamał. Kin również miał gulę w gardle. Czuł jak pieką go oczy, więc zamrugał szybko, ale wtedy poczuł coś ciepłego i mokrego na policzkach. Łzy. Ren tylko posłał mu ciepły uśmiech, a blondyn szybko otarł twarz. Wolał nawet sobie nie wyobrażać, jak bardzo pomazana musi być teraz jego buźka.
-Myślałam… myślałam, że cię straciłam! – zawołała, po czym z jej gardła wydobył się cichy szloch.
-Już, już… Aya-tan, uspokój się. Już jest dobrze… - jego ton był kojący i delikatny.
-Ren-san… - obok nich nagle pojawił się Revis. Wyglądał może nienajlepiej, ale na pewno nie jak siedem nieszczęść, czyli zdecydowanie lepiej niż którekolwiek z nich. Ren pomachał mu, uśmiechając się - Gdzie ty masz buty? – powiedział swoim zwykłym tonem dziecka i z zaintrygowaniem spojrzał na nogi Rena. I dopiero wtedy dotarło do nas, że Ren był boso. Zaśmiałem się. Cały on! Ignorant większy ode mnie! A to już coś!
-R…Ren?! – doskoczyły do nich teraz Lena i Riddle. Obie wyglądały jak po bitwie z tornadem. Hagane nie mogła uwierzyć własnym oczom i zaczęła oglądać bruneta z każdej strony.
-To… ty?! Wow… masz trochę… dłuższe włosy… - to było jedyne co zdołała z siebie wydusić.
-Odrobinę. I waszą dwójkę też dobrze widzieć. – odparł Ren, a one zaśmiały się nerwowo. Wokół nich zaczęło zbierać się coraz więcej osób. Kin widział dziwne spojrzenia rzucane w ich kierunku, a szczególnie na wciąż chlipiącą Ayę. Dziwną ciszę przerwała dopiero Mira, która od razu zainteresowała się nowym nieznajomym.
-Yyy… Przepraszam, ale kto to jest? – No tak. Nie wszyscy byli przy śmierci Rena. To po pierwsze. Po drugie… wiedzieli jedynie, że Ren to… no Ren. I że jest ważny dla Ayi najbardziej na świecie. Kin uśmiechnął się. Tym razem nie sztucznie. Był cholernie zmęczony, ale nawet to nie mogło mu przeszkodzić cieszyć się tą chwilą.
-Ah! – zrobił teatralny ruch ręką i wskazał na Rena – To Ren, starszy brat Ayi! – zawołał, a w pomieszczeniu nagle zapadła kompletna cisza. Kin pomyślał, że tylko latającego, wysuszonego krzaczka brakowało, i byłaby scena niczym z filmu! To była taka trochę dziwna, nienaturalna cisza. Cisza, którą przerwał dopiero zgrany, niczym chóralny śpiew (tylko ze sporym fałszem), okrzyk wróżek.
-Że co?! – Ren zaśmiał się, a Kin pomyślał jedynie, że po tym wrzasku chyba stracił słuch i już nigdy nie usłyszy złośliwego tonu Rena, ani karcących słów Ayi.

***

*Wyjaśnienie: słowo „shiroyasha” znaczy tyle co „biały demon”, dlatego Kin tak ją nazwał. A co do Luki. Tutaj w grę wchodzi jej wygląd (czerwień) i jeszcze parę innych aspektów, których łatwo się domyślić, a przynajmniej niektórych, i które być może zostaną kiedyś wspomniane obszerniej.
I jak się podobało? Zaskoczyłam was? Ktoś chyba już zgadł kim jest Ren, ale nie był pewien. Natomiast powiedzcie szczerze: myśleliście, że go zabije czy ocalę?
Co do losu Luc’a, gwarantuje wam, że zginął śmiercią bardzo bolesną. Tak, jak sobie zażyczyliście w sondzie. Nie opisałam tego zdarzenia aż tak szczegółowo, ponieważ nie jest to opowiadanie typu "gore". Może jednak kiedyś, już po zakończeniu historii, napiszę krótki shot odnośnie jego śmierci. Oczywiści z odpowiednim ostrzeżeniem o scenach w nim zawartych. Ale to tylko moje plany, które wciąż są niepewne. Dają mi jednak szersze pole manewru. 
Co do przyszłości Ayi… To też już zadecydowaliście i mam już nawet pewien konspekt, ale to zobaczycie w przyszłości. Dość bliskiej. 
Przygody z Ayą oraz Mią już powoli dobiegają końca. Zostały nam już tylko końcowe rozdziały, które postaram się jednak na tyle rozwinąć i dać fajne wątki, że może wyjdzie ich troszkę więcej. Jak pewnie zauważyliście rozdziały obecne są też troszkę krótsze niż kiedyś, a to dlatego, że chciałam aby wyszło ich właśnie troszkę więcej. Na dodatek bardziej to motywuje i nie ma tego ścisku fabuły.
Jeśli o techniczne sprawy z blogiem i jego przyszłość chodzi, to wszystko jeszcze powiem w epilogu. Albo raczej już PO epilogu (który nawiasem jest już gotowy i tylko czeka na swoją kolej).
A teraz drobny bonus świąteczny:


Cóż… proszę o dużo komci i szczere opinie. A tymczasem: do następnego~!

sobota, 6 grudnia 2014

Wszystkiego Najlepszego!

Witam wszystkich!
Wszystkiego najlepszego! Jak powszechnie wiadomo dzisiaj wypada 6 grudnia. I  nie musze chyba mówić co to za dzień.
W każdym bądź razie życzę wam dużo weny, słodyczy i spokojnych dni w: szkole/pracy/etc. Niepotrzebne skreślić. Niech zbliżające się święta upłyną wam w wymarzonej atmosferze, a do waszych drzwi zapuka Natsu z prezentami! Ciężką i żmudną pracę ma Mikołaj, więc dzisiejszego dnia część Fairy Tail została zatrudnione do pomocy. Dobrowolnie bądź nie. Miejmy tylko nadzieję, że nikt nie dostanie podpalonego maga...
Natsu! Wiemy, że nie masz łatwej pracy, ale liczymy na ciebie!


niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział 37

Witam! Powróciłam! Przykro mi, że musiałam chwilowo zawiesić bloga, ale niestety nie miałam wyjścia. A nie chciałam, żeby wyglądało to tak, jakbym go opuściła. Pewne sprawy zwaliły mi się na głowę i nie miałam zbyt dużo wolnego czasu. A już tym bardziej na tyle, żeby móc się trochę zastanowić nad tym co i jak dokładnie chce napisać. Niby były chwile, ale nie wystarczająco długie. W głowie miałam troszkę inne rzeczy. Teraz co prawda też są, ale łatwiej mi jest już to wszystko ogarnąć. 
W poprzedniej notce było dużo Luc’a. miałam właściwie dopisać do niej jeszcze coś, ale tamten moment za bardzo mi pasował na przerwanie, więc się powstrzymałam przed dalszym pisaniem.

***

Luc stał i cierpliwie czekał jaką decyzję podejmie Fairy Tail. Na razie. Cała ta sytuacja niezmiernie go bawiła. Ta dezorientacja w ich oczach, niepewność. To było dla niego niczym miód! Chociaż nie – za miodem nie przepadał. To było dla niego niczym najsłodsze, czerwone wino. Tak… wino lubił. A szczególnie czerwone, wyglądające niczym świeża krew. Niestety jego delektowanie się tym widokiem przerwał irytujący Salamander.
-Nie kpij sobie z nas! Nigdy się nie poddamy! Będziemy walczyć i wygramy! – wykrzyknął i podbudował tym część swojej gildii
-Naprawdę jesteś tak naiwny i głupi? – Luc uniósł jedną brew, po czym zniknął i znalazł się przed chłopakiem i kopnął go tak, że poleciał na ścianę, nie mogąc złapać oddechu. Następnie Luc pojawił się i tam, aby przygnieść go butem do podłogi, na którą Natsu się osunął.
-Wciąż uważasz, że możecie wygrać? – zakpił Luc, ale w tym momencie w jego stronę poleciał… Max. Wszyscy byli w takim szoku, że nikt się nawet nie poruszył. Nawet sam Luc. A Max… krzyczał w panice i zdezorientowaniu ze łzami w oczach.
-Co się u licha dzieje?! Czemu moje ciało samo się rusza?! – panikował. Kiedy Luc zatoczył się pod wpływem uderzenia, zaczął się opętańczo śmiać już bez problemu unikając Maxa i powalając go na ziemię jednym ruchem ręki. W momencie, gdy chciał mu rozgnieść czaszkę, wyczuł czyjąś obecność za plecami. Ten ktoś pojawił się tak nagle, że cudem udało mu się zablokować cięcie sztyletu, wymierzone prosto w jego szyję. Z dłoni polała się krew, a on odskoczył. W pierwszej chwili Luc pomyślał, że to Aya, ale to nie mogła być ona. Po pierwsze: zawsze gdy wychodziła z cienia, Luc czuł drżenia magii w powietrzu, a po drugie: wciąż stała z resztą Fairy Tail. Spojrzał na napastnika, który spróbował kolejnego ataku. Był odziany w czarny płaszcz z szerokim kapturem zarzuconym na głowę i pachniał… krwią. Nie ranami, ale krwią. Magią i krwią. Skądś kojarzył ten zapach, ale ludzi których spotkał w swoim długim życiu było zbyt wiele by miał wszystkich spamiętać.
W momencie kiedy szykował kontratak, przeciwnik… wycofał się. Stanął spokojnie, pochylając się lekko do przodu i będąc w pełnej gotowości.
-Ej… Kim ty jesteś? Nie ma cię na mojej liście kolekcjonerskiej. – Luc uśmiechnął się słodko wypowiadając te słowa i zmrużył dziwnie oczy. Wyglądał jak wąż, szykujący się do ataku na swoją zwierzynę. Nie minęła sekunda, a ta dwójka już na siebie natarła. A już po kilku kolejnych sekundach w stronę Luca poleciały kolejne ataki, tym razem od strony Fairy Tail. Z góry skoczył na niego Gajeel, Natsu atakował swoimi płomieniami, Cana używała swoich kart, a Grey lodu. Nawet mistrz włączył się aktywnie. Max sidział ogłupiały patrząc się na swoje ręce, ale po chwili i on musiał włączyć się do walki. Luc nie był na tyle szalony żeby atakować samemu. Jego „towarzysze” dość szybko znaleźli reszcie wróżek zajęcie. Laxus chronił Mię, choć nie było to zbyt łatwe z jedną ręką praktycznie zniszczoną, a znajdowali się praktycznie w centrum kolejnej bitwy. Aya nie była w stanie im pomóc. Sama miała multum wrogów i miała wrażenie, że na jednego zabitego, pojawia się dziesięciu kolejnych. Na dodatek niepokoił ją ten tajemniczy super-hero, który uratował Natsu i jakby nie patrzeć przywrócił im wole walki. Chciała mieć na oku jego, Mię z Laxusem, wrogów i jeszcze Luc’a. Ale niestety nie było to możliwe. Aya była silna, to fakt, ale nawet smok może mieć problem jeśli zaatakuje go całe stado szarańczy. I choć Kuroi smokiem nie była, to wiedziała jaką miała niegdyś pozycję. Aż sama się dziwiła, że wcześniej nie zauważyła, że coś jest nie tak z jej mocą magiczną. Ale to nie było teraz ważne. Ważne było, że nawet mimo swoich mocy, nie mogła obronić bliskich jej ludzi.
Niedaleko niej wylądował ranny Natsu. Nie było mu łatwo walczyć po otrzymaniu już wcześniej sporej ilości obrażeń. Aya zacisnęła zęby. Odepchnęła swoje przeciwnika, przecinając go kataną i pochłaniając cieniami innego.
-Salamandrze! – zawołała, a gdy różowowłosy zabójca smoków skierował na nią swoje spojrzenie, posłała w jego kierunku strumień ognia. Chłopak w pierwszej chwili był zaskoczony, ale już po chwili z zadowoleniem połknął ogień.
-Nie wiem jak ty to zrobiłaś, ale teraz jestem z całą pewnością napalony! – krzyknął i ruszył ponownie do boju z nową siłą. Aya tylko przewróciła oczami i już nie zawracała sobie nim głowy, bo przed nią pojawił się kolejny przeciwnik, którym musiała się zająć.
Już po chwili była mocno zirytowana. Musiała używać pełni mocy i chciała to robić, ale jak skoro to było kompletnie bez sensu, skoro przeciwnicy się mnożyli jak króliki?! Jedyną opcją była atak masowy, a tego nie mogła zrobić bo skrzywdziłaby członków Fairy Tail! No i jak tu nie oszaleć?! W grę poszedł lód, którym przeważnie się osłaniała. Magia Dwóch Biegunów, nie była aż tak silna jak Magia Cienia, ale dzięki nim mogła zaskoczyć przeciwnika. No i czasami bywała również przydatna na inne sposoby. Ale nie lubiła nią walczyć. Miała wrażenie, że wtedy traci kontrole, że zatraca się. Że cofa się w czasie…
Mimo odzyskanych sił, wróżkom nie było łatwo przetrwać samemu, a co dopiero chronić innych. A przynajmniej w większości. Wrogów było naprawdę multum. I nie wszystkich dało się zauważyć. Oni po prostu byli i nigdy nie można było być pewnym, czy ktoś za tobą nie zmieni nagle swojego celu ataku i nie wykorzysta momentu by przeszyć ci plecy, kiedy jesteś zajęty innymi. To już nie była zwykła bitwa, to była istna rzeź i chaos. Mieszanka dwóch przerażających rzeczy. Ale niczego innego nie mogliby się spodziewać po kimś tak szalonym jak Luc.

Ktoś krzyczał. Nie wiedziała czy z bólu czy z rozpaczy, czy z czegoś innego. Słyszała dźwięk miecza zderzającego się z innym ostrzem. Czuła zderzenia i buzowania magii oraz ten specyficzny, ledwo dosłyszalny dźwięk towarzyszący temu zjawisko. Przypominał jej szum wysuszonej trawy. Widziała wrogów, ich ruchy, ataki, spojrzenia umierających ludzi, dźwięk upadających ciał, krew wypływającą z ran. To była wojna.
Ktoś krzyknął jej imię. Obróciła się, ale nie zdążyła zbyt wiele zobaczyć, bo kolejny przeciwnik zajął jej czas. Krzyk przerażenia wołający jej imię. I wtedy zobaczyła: atak skierowany w jej stronę. Nie było już czas, a odległość była zbyt mała. Nie mogła tego uniknąć, ani zareagować na czas. Zginie. Ale przynajmniej wśród ludzi jej bliskich. Żałowała jedynie, że wiedzieli w niej kogoś kim nie była, że nie znali prawdy o jej naturze. Ale może tak było lepiej…
Czerwony pocisk, mieniący się niczym kryształ był już tuż przed nią. Tak piękny i jednocześnie tak śmiertelny. Wręcz czuła oddech śmierci na swojej szyi. Automatycznie zacisnęła powieki, ale atak nie nadszedł. Za to coś ciężkiego i ciepłego uderzyło w nią i powaliło na ziemię. Czyjeś ciało. Ciepłe… i mokre od krwi i potu. Otworzyła oczy i zobaczyła widok, który nią wstrząsnął. Coś czego by się nigdy nie spodziewała. I coś, co sprawiło że jej serce bolało. To wszystko nie tak miało być. „Ta twarz… On nie powinien żyć.” Nie wierzyła w to co widziała. Wszystko inne przestało się liczyć. Czas zwolnił dla niej. Była tylko ona i on. Patrzyła na jego bladą, zabrudzoną twarz, w te ciemnoniebieskie, prawie czarne oczy i nie wiedziała już nic.
Wtedy nad nimi przeleciał ognisty pocisk i świadomość gdzie są dotarła do niej jak wybuch. Złapała rannego i otuliła ramionami. Przeniosła ich kawałek dalej, uciekając choć trochę od centrum walki. Czuła wściekłość, bezsilność, radość, smutek, dezorientację… wszystko. Wszystko i nic. W jej wnętrzu panował czysty chaos. Ręce jej drżały, podczas gdy czerwona posoka opuszczała ciało mężczyzny, którego trzymała. Odgarnęła mu z twarzy czarne kosmyki włosów, brudząc je jego własną krwią. W tle słyszała walkę, ale nie docierało to do niej. Nie obchodziło jej co się tam dzieje… ponieważ ON umierał. Ten, który znaczył dla niej najwięcej umierał…
Nie zauważyła kiedy zaczęła płakać. Dotarło to do niej dopiero, gdy otarł jej policzki i uśmiechnął się lekko w jej stronę. Jego usta poruszyły się lekko i usłyszała ciche „przepraszam”. Za ciche…
-Nie! – wykrzyknęła, a jej głos drżał – Błagam cię, nie! Ren… - pierwszy raz od dawna wypowiedziała to imię. Niepewnie, jakby wciąż nie wierząc. Imię, które teraz brzmiało tak… dziwnie. I sprawiło, że serce zaczęło ją boleć jeszcze bardziej. Cała dusza ją bolała. Miała wrażenie, że jakiś mur, jakaś budowla wewnątrz niej właśnie rozsypała się w gruzy. – Ren! Nie rób mi tego! Błagam!
Łzy zniekształcały widok twarzy, której tak długo nie widziała. Szybko przetarła oczy, ale nic to nie dało. Płakała tak, jak wtedy gdy pierwszy raz zobaczyła śmierć. Śmierć rodziców i obiecała sobie, że już nigdy nie uroni żadnej łzy. Że będzie silna. A tymczasem już trzeci raz złamała tą obietnicę. Raz – gdy zmarł po raz pierwszy, drugi gdy dowiedziała się o śmierci Van Hana, i teraz…
-Aya-tan… - wyszeptał i przełknął ślinę, jakby starając się by jego głos nie był tak słaby i ochrypły – Nie płacz… nie lubię gdy płaczesz… Aya-tan
-Nie! Dlaczego do jasnej cholery znowu muszą mi cię zabierać?!
-Już dobrze Aya-tan… nic na to nie poradzimy. Tak musi być. Cieszę się, że mogłem cię jeszcze raz zobaczyć. Ten ostatni raz.
-Nie! Nie zgadzam się! Nie rób mi tego, proszę! Nie zostawiaj mnie po raz kolejny! Ja tego nie wytrzymam! Ren… Nie wytrzymam kolejnej twojej straty…
Pochyliła się i oparła głowę o jego zakrwawione ciało. Czuła jego dłoń na swoich włosach i karku. Czuła jego dotyk. Dotyk, za którym tak tęskniła. Ktoś próbował ją odciągnąć od niego, ale nie pozwoliła. Słyszała znajomy głos, którego jednak nie rozumiała. Nie wiedziała ile czasu minęło… nie wiedziała co się działo wokół. Liczył się tylko on. Tylko on…
W pewnym momencie on sam odsunął ją lekko od siebie i wychrypiał coś, czego z początku nie rozumiała, co do niej nie docierało.
-…Kin, podejdź tu. – usłyszała czyjeś kroki i zobaczyła jak Kin okrąża ich i podchodzi z drugiej strony. Kucnął przy nim, patrząc smutno.
-O co chodzi? – spytał, a Aya ze spory opóźnieniem usłyszała, że jego głos drżał. Dotarło do niej, że już chwilę temu musiał tu przyjść. Rozejrzała się zdezorientowana i zobaczyła jeszcze kilka osób, które stało i patrzyło się. „Ile czasu minęło? Kiedy tu przyszli?” Urywki myśli latały w jej głowie, ale skutecznie zamilkły, kiedy Ren ponownie się odezwał.
-Chroń ją, bo inaczej zza grobu ci dokopię. – jego głos był cichy, ale słyszała go bardzo wyraźnie. Kin uśmiechnął się lekko i parsknął.
-Ja ZAWSZE ją chronię. – jego złote oczy były smutne i błyszczały dziwnie. Jakby hamował łzy.
-I tak ma zostać. – mężczyzna w jej rękach zamknął oczy. Tak nie mogło być! Po prostu nie mogło!
-Nie! Nie zgadzam się! Ren! – potrząsnęła jego ciałem, zaciskając palce.
-Aya… nie płacz… - Kin położył dłoń na jej nadgarstku, ale ona go odtrąciła. Próbował coś do nie mówić, odciągnąć ją, ale to nic nie dało. Miała nie płakać, ale łzy nie chciały jej słuchać. Coś w jej duszy wyło. Szarpało ją od wewnątrz i rozrywało na strzępy. Nie mogła się poddać. Nie tym razem. Podniosła się nagle i popatrzyła na jego spokojną twarz. Gdyby nie krew można by pomyśleć, że spał i miał jakiś dobry sen, bo na ustach gościł słaby uśmiech. Nawet w chwili śmierci potrafił się uśmiechać. Nie to co ona… ona się bała. Czego? Straty… bólu… siebie… mocy… i nagle ją oświeciło.
-Wiem! Użyję mojej mocy i zatrzymam czas! – wykrzyknęła, ale ktoś złapał ją za twarz i zmusił by spojrzała na niego. Tym kimś był Kin.
-Nawet nie próbuj! To niebezpieczne! Nie jesteś w stanie jej poprawnie używać!
-Ale inaczej Ren-!
-Aya! To nic nie da. Już za późno. – jego wzrok był twardy i zdecydowany.
-Kin błagam! Nie mogę go tak zostawić! Ja tego nie przeżyję jeśli znowu go stracę!
-Wiesz, że nie możesz… Poza tym nie wiesz jaki naprawdę to przyniesie skutek. Twoja moc nie zatrzymuje czasu. To co miało miejsce 9 lat temu było wypadkiem. – mówił spokojnie, głaszcząc kciukiem jej twarz. Patrzył w jej zrozpaczone oczy i starał się być silny. Ale nie wiedział co innego może zrobić, jak ją pocieszyć. Tyle razy go już straciła, a on zabierał jej ostatnią nadzieję… ale wiedział, że to nic by nie dało. Nic dobrego… wiedział, że nie da się przywrócić zmarłego do życia. Ktoś, kto już raz odszedł z tego świata, już do niego nie należy.
-Dlaczego nigdy nie mogę nic zrobić? – wyszeptała przez łzy. Coś czego od dawna nie widział i nie powinien już nigdy więcej widzieć.
-Już i tak dużo zrobiłaś. – uśmiechnął się lekko. Starał się by to nie był smutny grymas, ale to nie było łatwe. Zapadła chwila ciszy, w czasie której słychać było tylko jej łkanie. Patrzyła znowu na Rena, ani myśląc żeby go puścić. Ktoś z tyłu powiedział, żeby posłać po Wendy, ale on wiedział że przecież i tak już było za późno.
-Kin… Pomóż mu… - powiedziała to tak cicho, że nie by pewien czy sobie tego nie wyobraził.
-Co? – wyrwało mu się, ale ona wciąż nie patrzyła na niego.
-Możesz… - zaczęła i już wiedział, że nie miał omamów – Znasz się na magii leczącej. Może niedługo znajdą Wendy i wtedy Ren…
Nie mógł uwierzyć w to co słyszy. Może i umiał trochę leczyć, ale nikt nie przywróci do życia zmarłego. Mimo to, jej głos był taki… słaby i zrozpaczony. Gdyby mógł coś zrobić, to by przecież zrobił! Taka rana… taki stan… nie mógł, nie dało się.
-Ale to… - zaczął, ale widząc jak zacisnęła dłonie jeszcze mocniej i pochyliła się, nie mógł odmówić. Była jeszcze jedna opcja… żeby utrzymać stan Rena takim, jaki był obecnie… żeby kiedy pojawi się Wendy… może jednak się uda… może… może nie będzie za późno. Dla Ayi… - Dobrze… Zrobię co w mojej mocy. Neah ty też pomóż. – rzucił gdzieś w dal i Aya zrozumiałą, że on też tam stał – Ren jest nieprzytomny, więc nie powinien odrzucać twojej krwi…
Kin miał smutny głos. Wiedział, że to nic nie da, ale nie mógł tak po prostu tego zostawić. Już dwa razy Ren zginął, a mimo to dwa razy ich zaskoczył. Potrzeba było im cudu, ale może jednak cuda czasami się zdarzają?
-Czyś ty zwariował? – Neah mimo, że podszedł do nich, to wciąż nie dowierzał w to co usłyszał. Ale widząc spojrzenie blondyna i trzęsącą się Ayę, westchnął i usłuchał.
Przez kilka minut robili co mogli, by chociaż utrzymać stan Rena, aby dało się cokolwiek ratować. Aż tyle… Starali się jak mogli, ale mimo to stan Rena nie polepszał się. Wiedzieli o tym doskonale, ale wciąż walczyli o cud. W pewnym momencie jednak blondyn się zachwiał. Oczy poleciały mu w głąb czaszki i upadł. Zemdlał. Wtedy zauważyła w jakim był stanie. Poharatany na twarzy, na szyi miał jakieś poparzenie, włosy rozpuszczone i posklejane krwią. Walczył, mimo że już wcześniej był ranny, a teraz jeszcze…
-Kin! - „Dopiero teraz to do mnie dotarło… Jaka ja jestem głupia! Egoistka! Tak byłam zapatrzona w to, by Ren przeżył, że pozwoliłam Kinowi leczyć go do utraty przytomności! Mógł odmówić - prawda, ale… nie zrobił tego bo widział jak cierpię. Bo go o to poprosiłam. I przez moją głupotę teraz również Kin jest w stanie krytycznym! Przez to, że nie myślałam racjonalnie i histeryzowałam! W ogóle nie zwracałam uwagi na otocznie… A przecież doskonale wiedziałam, jak bardzo używanie tej magii jest dla niego męczące!”  - Neah… Już wystarczy. – spuściła głowę – teraz… powinniśmy….
-Aya-san! Znalazłem Wendy i Charle! – zawołał o dziwo Natsu
-Co? – skierowała w jego stronę wzrok i ujrzała Happyego, który leciał w ich stronę z poturbowanym Natsu w łapkach. Wylądowali, a tuż za nimi pojawiła się biała kotka z Wendy. Dziewczynka natychmiast podbiegła do niej i rozejrzała się niepewnie.
-Ah… Kuroi-san! Emm… Ojej… Happy mówił, że jest tylko jeden ranny.
Szybko otarła łzy i wzięła głęboki oddech, starając się uspokoić.
-Ja się zajmę Kinem… - miała nadzieję, że jej głos brzmiał choć trochę pewniej, niż się czuła – tylko stracił przytomność z powodu utraty magicznej mocy. Wendy… Możesz się zająć nim? – wskazała na Rena, a gdy dziewczynka kiwnęła głową, puściła go. Wstała i miała wrażenie, że ma nogi jak z waty. Nie chciała ani na chwilę puszczać Rena, ale… już wystarczająco nabroiła. Tyle osób przez nią cierpiało… nawet teraz Ren umierał przez nią! Nie, nie umierał, tylko już umarł… chociaż wciąż nie mogła tego zaakceptować.

***

Ta… to by było na tyle. Trochę dzisiaj smutnawo, ale cóż… bardzo was za to przepraszam… a przynajmniej powinnam. Nie zawsze jednak może być wesoło.
Neah: przyznaj się, że czerpiesz z tego radość…
Oh! Mój drogi Neah! Jak ja dawno nie słyszałam twojego irytującego głosu! Chodź! Pobawimy się, jak Luc swoimi więźniami!
-PRZERWA TECHNICZNA-
Wracając do tematu: domyślacie się o co chodzi? Kim jest Ren? Jakie są jego relacje z Kinem i Neah? Co się stało w przeszłości?
Tak, wiem że znowu wam mieszam i komplikuję, ale to chyba moje powołanie. Zdradziłabym wam kilka tajemnic i ciekawostek, ale wyjątkowo jednak tego nie zrobię.
Wiecie… ostatnio miałam trochę problemów, ale już jest lepiej. A przynajmniej tak w 80%. Hehe. Co myślicie? Czekam na szczere komentarze!
Aria Meredith – ta książka jest u mnie na liście do przeczytania. Jak tylko skończę „Dary Anioła” planuje zabrać się właśnie za „Szklany Tron”. I przyznam, że już się nie mogę doczekać!
I bonus (załóżmy że z racji święta bloga - minął już 3 rok - będzie większy): 

















Jak się wam podobały? Popatrzyłam na sondę i dałam najwięcej tych, których w sondzie jest najwięcej na chwilę obecną czyli w tym przypadku Gajeel i Levi. No i starałam się dać wszystkie na które głosowaliście. 
Do następnego!  


niedziela, 2 listopada 2014

one-shot: Japanese Classic Horror

Japanese Classic Horror – czyli klasyczny japoński horror
Może was to zaskoczy (mnie zaskoczyło), ale pojawia się post. Co prawda nie rozdział, ale one-shot z okazji Haloween. Wiem, że z opóźnieniem, ale przyszedł mi do głowy dzisiaj, dzisiaj go napisałam i oto jest. Publikuję go tu i na „zemście”. Mam nadzieję, że się wam spodoba.
UWAGA: Nie jest to FanFicition, lecz tekst własny, stworzony od podstaw przeze mnie. Zastrzegam sobie prawa autorskie i nie życzę sobie wykorzystywania tego nigdzie. Dziękuję za uwagę. 
Ostrzeżenie: tekst zawiera brutalne sceny.
***
Dawno, dawno temu, w erze Meiji krążyła pewna historia. Historia o młodej kobiecie zaręczonej z bogatym mężczyzną. Byli szczęśliwy, chociaż nie wszystkim podobał się ich związek. Po pierwsze kobieta ta była choć biedna, to nad wyraz mądra i wykształcona. Po drugie miała dziwne i tajemnicze koneksje rodzinne. Natomiast mężczyzna należał do bogatej rodziny, chcącej utrzymać choć trochę tradycji w czasie coraz to nowszych zmian w kraju.
Pewnego dnia kobieta znikła. Nazwijmy ją może na razie Yuki, ponieważ skórę miała jasną niczym śnieg, i właśnie to oznacza to imię. A dzień, w którym poznała swojego ukochanego przypadł właśnie na zimę i był pełen puszystego śniegu. Była drobna, ale silna. Niepoddawała się bowiem naciskom ludzi z wioski. Dlatego jej zniknięcie wydało się jej przyjaciołom, rodzinie oraz ukochanemu dziwne. W czasie gdy inni cieszyli się z jej nieobecności i snuli różne plotki, przypuszczenia i historie dotyczące tego tajemniczego zniknięcia, jej bliscy zaczęli jej szukać. Rodzina i przyjaciele jednak bardzo szybko się poddali przez naciski ludzi z wioski. Jedynie narzeczony uparcie i bez opamiętania szukał Yuki.
Pewnego wieczora zobaczył ją, jak stała na moście i wpatrywała się w płynącą dołem wodę. Natychmiast pobiegł w jej stronę, jednak potknął się i na ułamek sekundy spuścił ją z oczu. Kiedy jednak ponownie spojrzał w miejsce, gdzie chwilę temu stała kobieta, zobaczył pustkę. Zdezorientowany podszedł tam i na poręczy mostu zobaczył grzebień, który sam jej kiedyś podarował. Był zabrudzony i miał kilka wyłamanych zębów. Ale mimo to nie stracił swojego blasku. Wziął go do ręki i poczuł ból. Coś go zadrapało. Automatycznie puścił grzebień, a ten wpadł do wody. Mężczyzna zaklął, a następnie spojrzał na swoją dłoń. Na wewnętrznej części dłoni była cienka, ale dość długa rana. To upewniło go tylko w przekonaniu, że cała ta sytuacja byłą realna. Szybko pobiegł do domu, aby opowiedzieć co zobaczył. Ale nikt mu nie wierzył. Uznali go za wariata. Do tego stopnia, że i on sam zaczął w to powoli wierzyć. I choć rana na ręce była początkowo dla niego dowodem, inni mówili że musiał się tak naprawdę zadrapać o most, a żadnego grzebienia, ani tym bardziej kobiety, tam nie było.
Ale mimo to szukał dalej i się nie poddawał. Ludzie patrzyli na niego jak na wariata, a i on zaczynał powoli tak myśleć. Bo oszalał. Coraz mniej o siebie dbał i jedynie poświęcał się ukochanej. Jej poszukiwaniom. W pewnym momencie zaczął widzieć ją w każdym kącie, zaułku. Zawsze była tam, gdzie nikt by jej nie zobaczył. Raz zapuścił się do niebezpiecznej dzielnicy późnym wieczorem i został zaatakowany. Stracił przytomność. Gdy się obudził, okazało się że znajdował się w swoim pokoju. Poczuł delikatny powiew wiatru i zobaczył, że drzwi do ogrodu były lekko odsunięte. W blasku księżyca zobaczył ją – piękną, bladą, drobną i w cienkim kimonie. Stała bokiem, a wiatr zawiewał włosy na jej twarz. Włosy zazwyczaj upięte grzebieniem. Tym grzebieniem, który on znalazł na moście.
Powoli do jego uszu zaczęły docierać czyjeś głosy. To jego rodzice rozmawiali z lekarzem o jego stanie. Doktor mówił, że podobno ma bardzo wysoką gorączkę i na pewno jest ona już od kilku dni. I to podobno mogło wywołać u niego halucynacje. Mężczyzna nie mógł zrozumieć czemu tak myśleli, skoro cały czas czuł się świetnie. Usłyszał jak lekarz mówił, że do zadrapania na ręce dostało się zakażenie i to ono mogło być za to odpowiedzialne. Mężczyzna oderwał na chwilę wzrok od swojej narzeczonej i uniósł dłoń nad twarz by móc się jej przyjrzeć. Była lekko zaczerwieniona, ale nic złego się z nią nie działo. W pewnym momencie pojawiły się na niej zielono-fioletowe linie ciągnące się aż do łokcia. Zamrugał ze zdziwieniem, a linie znikły. Znowu patrzył na swoją normalną dłoń. Głos lekarza zamilkł. Mężczyzna już chciał wstać i pokazać rodzinie, że czuje się świetnie, kiedy jego rodzice ponownie zaczęli rozmawiać.
-Widzisz do czego doprowadziły twoje pomysły?! – mówił ojciec – Nasz syn oszalał! Widzi rzeczy, których nie ma, nie dba o siebie, pakuje się w kłopoty, teraz jest chory!
Kobieta powiedziała coś cicho do męża, a następnie zapadła już kompletna cisza. Ich syn ponownie zasnął, czując nagle, że w pokoju znowu zrobiło się zimno. Odpłynął z postanowieniem, że jutro znowu będzie szukał ukochanej. Ale tak, by rodzice nie obwiniali się o jego stan.
Jednak kolejne dni były jeszcze dziwniejsze. W pewnym momencie mężczyzna zrozumiał, że jego ukochanej nie ma już od prawie roku. Ze zdziwieniem zaczął słyszeć i widzieć co się dookoła niego dzieje. Jakby dopiero obudził się po dziwnym śnie. Według ludzi Yuki uciekła. Jedni mówili, że nie wytrzymała, inni że znalazła sobie kogoś innego, a inni że przyjęła pieniądz od rodziny ukochanego i odeszła. Mężczyzna miał wrażenie, że przez ten rok tkwił w jakiejś klatce, ułudzie. Nie wiedział, która wersja była prawdziwa, ale postanowił zacząć życie od nowa. Zaczął o siebie dbać i rozglądać się za innymi kobietami. Obrazy jego narzeczonej już nie pojawiały się tak często, aż przestały go prześladować. W końcu znalazł sobie nową ukochaną. Młodą dziewczynę o ślicznych, błyszczących niczym czysta woda oczach. Była z dobrej rodziny, a jego rodzice ją aprobowali.
Krótko po ich oficjalnych zaręczynach stało zdarzyła się tragedia. Ojciec dziewczyny zmarł. Lekarze mówili, że był to atak serca, chociaż mężczyzna zawsze był zdrowy. Młodzi zaplanowali jednak ślub na za miesiąc, wiedząc że starszy pan tego by sobie życzył. Chcieli tak uczcić jego pamięć. Jednak tydzień po ustaleniu terminu w wiosce znaleziono ciało. I przez kolejne dwa tygodnie znajdowano kolejne ciała. Jedno ciało na jeden dzień. Każdy ginął inaczej, każdy kolejny coraz boleśniej i krwawiej. Winnego nie można było znaleźć. Ale było pewne, że winowajca był ten sam, bo przy każdych zwłokach znajdowano to samo – zakrwawiony kawałek papieru w kształcie płatka śniegu. Ludzie byli przerażeni, a narzeczeni jeszcze bardziej. Do ślubu został jeden tydzień. Siedem dni… Siedem zbliżających się śmierci. Ludzie naciskali na młodych, aby odwołali ślub. Uważali, że to ich wina. Mężczyzna postanowił w końcu porozmawiać ze swoimi rodzicami i poradzić się ich. Kiedy jednak podszedł do nich, zatrzymał się pod ich pokojem słysząc gwałtowną wymianę zdań.
-To twoja wina! – krzyczał ojciec, a jego głos drżał – Ty to zaczęłaś! Teraz ona się mści!
-Moja wina?! – matka była równie mocno roztrzęsiona – Przypominam ci mężu, że to ty chciałeś się pozbyć tej dziewczyny! Ja ci tylko powiedziałam, jak można to zrobić! To ty wynająłeś tych ludzi! Ty odpowiadasz za jej śmierć! Zresztą niemożliwe, żeby mogła się mścić! Nie żyje! A po śmierci nic nam nie może zrobić!
-Przecież jej ciała nie odnaleziono! Może jednak żyje! – upierał się ojciec
-Bzdura! Sam mówiłeś, że widziałeś trupa! Jak wrzucili ją do rzeki!
-Ale nie byłem przy tym, jak ją zabijali! Również dobrze mogła to być kobieta podobna do niej! Miała rozpuszczone włosy, bo gdzieś zgubiła ten cholerny grzebień i nie widziałem jej twarzy!
-Teraz to już pleciesz bzdury mężu! Gdyby żyła, od razu chciała by udowodnić, że dopuściliśmy się zbrodni. A mimo to nikt w wiosce nie znalazł ciała, ani nikt nas o nic nie podejrzewa. A przynajmniej nie o zabójstwo. Zresztą mówią że sama uciekła. Nikt nic by nam nie udowodnił. A ona na pewno nie żyje.
-Więc jak wytłumaczysz te śmierci!? Jestem pewien, że rozpoznałem wśród tych ludzi co najmniej kilku mężczyzn, których zatrudniłem, żeby się jej pozbyli! Oraz ludzi, którzy ją nękali!
-Nawet jeśli ona się mści, to ja niczego nie musze się obawiać. – powiedziała matka. Ich syn na początku nie do końca mógł zrozumieć o co chodziło, ale w końcu dotarło do niego, że jego rodzice stali za zniknięciem jego byłej narzeczonej. Że zlecili jej zabójstwo. I zrozumiał, że termin ślubu z nową kobietą był ustalony dokładnie w dzień, w którym mijał rok od śmierci Yuki. A grzebień, który znalazł na moście… był naprawdę jej grzebieniem. Grzebieniem, który zgubiła, gdy ją zabijali. Ale czy był prawdziwy? Most, na którym wtedy ją widział był miejscem jej śmierci. Nie myśląc wiele pobiegł w tamto miejsce. Nie wiedział czemu, ale musiał znaleźć ten grzebień. Wskoczył do wody, która sięgała mu do ramion i szukał grzebienia. Ludzie patrzyli na niego z szokiem i przerażeniem. Szeptali „znowu oszalał”.
W końcu wieczorem, kiedy księżyc wysunął się zza chmury, światło padło na coś, co leżała na brzegu pod mostem, wśród traw, błota i kamieni. Coś błyszczącego i w połowie zakopanego w mule. Złapał to i wyciągnął. To był ten sam grzebień – jej grzebień. I wyglądał tak samo, jak wtedy gdy go znalazł na moście. Identyczne plamy, wyłamania i rysy. Mężczyzna zadrżał, kiedy wiatr przeniknął przez mokry materiał jego ubrania. Obrócił się i wtedy zobaczył ją ponownie. Stała metr od niego, po kostki w wodzie. Włosy targane wiatrem zasłaniały jej twarz. Stał jak sparaliżowany, kiedy podchodziła do niego. Wyciągnęła rękę w jego stronę, chwyciła grzebień i podpięła ponownie włosy. Wtedy mężczyzna przeraził się jeszcze bardziej. Dotarł do niego prawdziwy obraz, jaki stanowiła. Jego Yuki wyglądała okropnie. Twarz miała całą poranioną. A oprócz tego skór odłaziła w wielu miejscach od kości. Woda ciekła po całym ciele. Włosy przerzedzone, w wielu miejscach powyrywane i zakrwawione. Ubranie, jej piękna yukata teraz była w strzępach, zabrudzona błotem , krwią i plamami z trawy. Z ust, nosa i oczu ciekła krew. Uchyliła usta i mężczyzna zobaczył, że dwa zęby zostały wybite.
-Zapomniałeś o mnie. Przestałeś mnie szukać. – jej głos rozbrzmiał, chociaż nie poruszała ustami – A teraz znalazłeś sobie inną, choć przysięgałeś, że tylko mnie kochasz. Boisz się mnie, a mówiłeś że będziesz ze mną na dobre i złe. Kłamałeś. Wszyscy pożałujecie! Moja zemsta się dokona!
Zawiał wiatr, a zjawa zniknęła. Paraliż ustąpił, przejmujące zimno również. Choć mężczyzna wciąż drżał, nie miał przynajmniej wrażenia, że jest jak kawałek lodu. Upadł na kolana w plusku wody i nie mógł uwierzyć w to co zobaczył.
Do domu wrócił późną nocą, cały przemoczony, nieobecny i blady na twarzy. Jego rodzice nie potrafili z niego wyciągnąć nic, tak samo jak nowa narzeczona. Tej nocy zginęło aż dwoje ludzi. Tak samo jak przez kolejne 5, które mężczyzna przeleżał w gorączce. Śniło mu się, że widzie każdego trupa, każdą zbrodnię która miała miejsce przez ten czas, tak jakby tam był, chociaż nie ruszał się z domu. Wiedział, że to była sprawka jego Yuki. Obudził się dopiero na ostatni dzień. Dowiedział się, że zmarła również matka jego nowej kobiety, co ją tak przeraziło, że chciała uciec. Pokłócili się, ale ślubu nie odwołali. Mężczyzna chciał opowiedzieć reszcie co widział kilka dni temu. Ale kiedy zaczął, na terenie posiadłości ktoś wrzasnął tak przerażającym głosem, że nikt na początku nie mógł się ruszyć. Wszystkich ogarnął strach. Ludzie zaczęli snuć przypuszczenia, że to duch się mści. Chociaż nie wiedzieli dlaczego. I wtedy matka pana młodego krzyknęła, że to na pewno Yuki się mści za to co jej zrobili. I wszystko się wydało. Z każdą chwilą ludzie znajdujący się w domu zaczęli coraz bardziej rozumieć co się stało z młodą kobietą. krzyczeli w panice, modlili się, błagali o wybaczenie. Ale było już za późno. Rozległ się kolejny krzyk. Ludzie zerwali się ze swoich miejsc i rozpierzchli się. Zapanował chaos. Aż ktoś zaczął wołać innych, żeby zobaczyli coś w ogrodzie. Wszyscy zgromadzili się tam i zobaczyli trupy rodziny panny młodej, która zaczęła rzewnie płakać. Jakiś mężczyzna wskazała jakiś punkt i wszyscy tam spojrzeli. Zobaczyli Yuki, taką jak widział ją niedawno jej były narzeczony. Włosy miała już nie rozpuszczone, a podpięte. Wtedy matka pana młodego zerwała się i zaczęła uciekać w przerażeniu. Syn chciał ją złapać, ktoś wołał, że powinni trzymać się razem. Ale kobieta zniknęła już a rogiem i wtedy powietrze rozdarł charkot. Wszyscy z sercami na ramieniu ruszyli za róg i stanęli wmurowani. Matka leżała na podłodze z podciętym gardłem, jej oczy były wydłubane, a ciało poskręcane pod dziwnymi kątami. Na odsłoniętym ramieniu wyorany był w skórze krwawy napis: xxx Wszędzie wokół była krew. Ludzi znowu wpadli w panikę, a duch Yuki dokonywał swojej zemsty na kolejnych osobach. Posiadłość pogrążyła się w przerażeniu i krwi. Aż zostali tylko niedoszli państwo młodzi. Siedzieli w przerażeniu w jednym z pokoi posiadłości i wpatrywali się w drzwi. To miał być dzień ich ślubu, a stał się dniem ich zguby. Usłyszeli kroki – jakby ktoś szedł boso po mokrej podłodze. Zamarli kiedy drzwi nagle się odsunęły, ale nikogo nie zobaczyli. Odetchnęli z ulgą, ale wtedy silny podmuch przewrócił ich. Nad sobą zobaczyli Yuki. Ociekała wodą i wyglądała tak samo przerażająco jak poprzednio. Nowa narzeczona zapłakała. Yuki złapał ją za bark i ścisnęła mocno. Ta wrzasnęła, ale ten dźwięk przerodził się charczenie, kiedy jej gardło zostało rozorane przez palce Yuki.
-To ty zaczęłaś rozpowiadać o mnie plotki. – wyszeptała zjawa i patrzyła jak przerażenie w oczach młodej dziewczyny się potęguje – Od początku wiedziałam.
W końcu Yuki puściła ciało, już martwej dziewczyny i skierowała spojrzenie na swojego ukochanego. On zaczął się odsuwać, ale natrafił na ścianę. Chciał rzucić się w bok, ale lodowata, zakrwawiona ręka Yuki przytrzymała go w miejscu. Przez przypadek trącił jednak lampę, która przewróciła się i stłukła. Pokój zajął się ogniem, a on czuł jak po policzkach płyną mu łzy. Zamiast gorąca i żaru płomieni, czuł lodowatą aurę Yuki.
-Zdradziłeś mnie, złamałeś obietnicę, nie potrafiłeś mnie dostatecznie obronić. – zmarła zaczęła wymieniać – Nie potrafiłeś mnie nawet znaleźć. Pamiętasz co mówiłeś mi tyle razy? „Razem aż do końca świata, a nawet dłużej. Będę cię kochał nawet po śmierci. Będę z tobą zawsze.” A więc dotrzymaj teraz swojego słowa. Bądźmy razem na zawsze, nawet po śmierci.
Po tych słowach złapała jego dłoń, w którą wcześniej zranił się grzebieniem i pokazała mu. Linie na ręce znowu się pokazały. Mężczyzna krzyknął, ale nagle zamilkł, jakby stracił głos.
-Już więcej nie będziesz mówił kłamstw. – powiedziała Yuki i dokonała swojego ostatniego morderstwa, ostatniej zemsty. Posiadłość pogrążyła się w ciszy, przerywanej jedynie trzaskaniem płomieni.

Kiedy następnego dnia, już po ugaszeniu pożaru, zaczęto badać ślady nie znaleziono ciała mężczyzny. Winą oficjalnie obarczono właśnie jego. Zbrodnia ta wstrząsnęła całą wsią, ale została wymazana z historii. Choć wszyscy wiedzieli. I pamiętali. Historia ta nie przekroczyła granic wioski. A przynajmniej ludzie starali się o to. Chcieli zapomnieć, ale wiedzieli, że to nie możliwe. Krążą plotki, że w tym malutkim pokoju znaleziono połamany grzebień młodej Yuki, który ta znowu zgubiła, kiedy mściła się na swoim ukochanym. A obok niego zakrwawiony odcisk ręki mężczyzny z blizną na środku. Podobno raz w roku, dokładnie w rocznicę swojej śmierci, oboje wracają na ziemię i dokonują jednej zbrodni na niewiernym mężczyźnie, bądź kimś kto traktuje jaką kobietę tak, jak potraktowano JĄ. Yuki szukając wtedy swojego grzebienia, a jej ukochany przywiązany do niej po śmierci, idzie za nią, nie wydając żadnego dźwięku. Jedynie łańcuch przyczepiony do jego ręki, w którą zranił się grzebieniem, pobrzękuje cicho. 

sobota, 27 września 2014

Rozdział 36

Ostatnia notka była krótka, wiem o tym, ale postaram się aby ta była troszkę dłuższa. Szczególnie, że nie wiem jak będzie z czasem na pisanie, kiedy rozpocznę… e… mniejsza o to! W każdym bądź razie zostało nam już niewiele do końca, choć zdąży się jeszcze pojawić kilka nowych i ważnych postaci. A inne z kolei odejdą na zawsze.
Nie wiem czy zauważyliście, ale mija już kolejny rok istnienia bloga. Nie mam czasu na żadne bonusy specjalne więc tylko powiem jedno: najlepszego dla wszystkich! A reszta informacji i ogłoszeń parafialnych pod notką, a tymczasem enjoy~!

***

Tej nocy Aya nie mogła zasnąć. Wiedziała, że musi odpocząć przed walką i wykorzystać na to każdą chwilę, bo nigdy nie wiadomo kiedy będzie im dane walczyć, a później zaznać chwili wytchnienia. Ale… nie potrafiła… To nie tak, że nie była zmęczona, bo była. Ona po prostu nie potrafiła zasnąć. Coś ją blokowało. Niczym wewnętrzny strach szeptający jej do ucha, że jak tylko zamknie oczy stanie się coś złego. Że wszyscy zginą, że coś nadejdzie… że… coś czyha tylko, aż ludzie stracą czujność.
Usłyszała lekki szmer, jakby ktoś się skradał. Ostrożnie chwyciła za broń stojącą tuż koło jej łóżka i już chciała się zerwać i zaatakować, kiedy po pomieszczeniu rozległ się cichy zaspany głos.
-Aya-chan? – to był Kin. Przyczłapał powoli do jej łóżka i najzwyczajniej w świecie położył się obok, przytulając ją – Nie masz nic przeciwko jak dzisiaj położę się z tobą?
Nie odpowiedziała. Nie bardzo wiedziała co. Ale miała pewne przypuszczenia dlaczego Kin się tak zachował. Było spore prawdopodobieństwo, że czuł to samo co ona, że też coś siedziało mu w głowie. Puściła rękojeść miecza i położyła się spokojnie. Jego obecność uspokoiła ją trochę i rozluźniła. Zawsze na wspólnych misjach nawzajem chronili swoje plecy. Już samo to sprawiało, że mogła spokojniej leżeć. Kin był jej jak brat. Prawie jak brat…
-Kin…
-Hm?
-Pamiętasz dzień, w którym przyszłam do Serca Ciemności?
-Tak… - zaśmiał się cicho – Tego nie sposób zapomnieć. Zrobiłaś takie zamieszanie, że aż Van Han się obudził ze swojej popołudniowej drzemki! A to nie lada wyczyn.
-Wiesz… nigdy nie sądziłam, że to wszystko zaprowadzi mnie aż tutaj.
-Nigdy nie wiemy co nas czeka. Ale mogę ci powiedzieć, że to na pewno nie jest koniec twojej przygody. To nie jest jeszcze twoja meta.
-Co masz na myśli?
-Jeszcze wielu rzeczy musisz się nauczyć, wiele doświadczyć… To jest dopiero początek twojej wędrówki. Nie poznałaś jeszcze wszystkiego. Tego dobrego i tego złego. Bo nigdy nie będą nas spotykać tylko te dobre rzeczy. Równowaga istnieje. Nawet jeśli jej nie zauważamy. I ty też musisz ją zachować. To jeszcze nie twoja pora. Więc nawet nie myśl o tym, aby zginąć w tej głupiej bitwie. Nie jest warta twojego życia.
Nie wiedziała co odpowiedzieć, a i on ani myślał ponownie się odezwać. Nim się spostrzegli oboje zasnęli.

-Życie jest jak pomarańcza. – zawołał czarnowłosy chłopak w wieku kilkunastu lat – Jego sens odkrywasz w miarę obierania skórki. – na te słowa po Sali rozniósł się głośny śmiech kilku osób.
-Ren do cholery! To nie jest śmieszne! – oburzył się dziwacznie ubrany mężczyzna – Przestań drwić z pomarańczy!
-Ależ ja nie wiem o czym mówisz Van Han. – zawołał chłopak – Ja tylko próbuje im przekazać mądrość, którą ty mi przekazałeś.
-Przedrzeźniasz mnie! Po prostu to przyznaj! Na złość mi robisz!
-Oh, dałbyś już spokój Van Han! – prychnęła białowłosa dziewczynka z papierosem w ustach
-Jak możesz Shiroyasha? Przecież pomarańcze są jak człowiek! Jak życie! Są… mózgiem i sercem wszystkiego! – zawołał ponownie ten nazwany Renem ze śmiertelnie poważną miną.
-Ren! No wiesz?!
Tego było już dla nich wszystkich za dużo. Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Mężczyzna obruszył się i strzelił młodego w głowę, ale ten nie przestał się śmiać. Zatoczył się tylko i… wpadł na kogoś. Obrócił się i pierwszym co zobaczył były blond włosy.
-Kin! W końcu! Już myślałem, że znowu się zgubiłeś na misji! Trzeba było jednak się tak nie upierać i zabrać resztę drużyny. – zawołał wesoło Ren
-Ale ty zdajesz sobie sprawę, że to ty nie chciałeś iść na tą misję, co nie? – odparł blondyn unosząc jedną brew do góry.
-A wy co? Zamieniliście się charakterami? – zapytał Van Han, zupełnie zapominając o sytuacji sprzed chwili.
-To ty jeszcze nie zauważyłeś, że oni są nie do zniesienia jak są osobno i się nie wyszaleją na wspólnej misji? – rzuciła złośliwie białowłosa.
-A jeszcze bardziej nie do zniesienia są, kiedy są razem i coś kombinują. – rozległo się od strony drzwi.
-Luc! Już się lepiej czujesz? Martwiliśmy się. – zawołał Ren na widok czerwonowłosego chłopaka, brata ich mistrzyni. Ten uśmiechnął się tylko.
-Już mi lepiej, dziękuję… Ren. – Kin bardzo nie lubił tonu jakim Luc wypowiadał imię Rena. Coś było nie tak. I choć nikt nie zdawał się tego zauważać to wciąż… coś sprawiało, że mięśnie Kina spinały się na ten dźwięk, a magia burzyła się niespokojnie w jego wnętrzu. Czasami miał wrażenie, ze tylko mu się zdaje, ale… nie mógł od tak zignorować tego uczucia.

Tego dnia wszystko było inne. Van Han nie mówił nic o pomarańczach, Kin praktycznie się nie odzywał, Neah nie uśmiechał się głupio, a Shiroyasha nie paliła. Nikt nie wiedział co powinien powiedzieć. Milczeli… takie sytuacje nie były normalnością… nie było normalnością chować jednego ze swoich przyjaciół, który wciąż miał przed sobą całe życie. Wiedzieli, że zginął chociaż ciała nie mogli pogrzebać, bo go nie było. Ale zginął. Innej opcji nie było, choć wszyscy mieli na to wielką nadzieję.
-Dlaczego to wszystko tak się potoczyło? – wyszeptał Kin, pochylając głowę. Nikt mu nie odpowiedział.

Zerwał się gwałtownie, ciężko oddychając. Wspomnienia z przeszłości bardzo rzadko męczyły go w snach, a te… były wyjątkowe… wyjątkowo nieprzyjemne. Bolesne… Wiedział, że na każdego kiedyś przyjdzie pora, ale mimo tej świadomości, akceptowanie tego nie było łatwe. Rozejrzał się wokół. Był w pokoju Ayi, w jej łóżku, ale dziewczyny nie było. Zadrżał niespokojnie kiedy dotarło do niego, że mogła znowu zrobić coś naprawdę szalonego. Nie mógł się jednak sam uspokoić po tym chorym śnie.
-Dlaczego do licha ciężkiego akurat dzisiaj musiał przyśnić mi się Ren?! – syknął. Westchnął ciężko i zebrał swoje rzeczy. Czuł jakiś wewnętrzny niepokój. Musiał znaleźć Lukę. A później Ayę.

Był dopiero wczesny ranek, ale członkowie Fairy Tail już byli na nogach. Przygotowywali się do walki, leczyli rannych, opracowywali strategię i… po prostu nie mogli spać. Natsu chodził cały dzień zirytowany, bo nie mógł porozmawiać ze Złotym Smokiem. A przecież Igneel mu kazał zrobić to jak najszybciej! Coś musiało być na rzeczy! Ale mimo to… nawet jego nos, nie mógł znaleźć Kina. Szukał go, ale co chwilę gubił trop i nic to nie dało. A do tego jeszcze śmierć Lisanny…
Nagle coś wybuchło. I nie było to, tak jak myśleli w centrum miasta, a w… ich gildii. Będąc dokładnym w pokojach chorych. Wszyscy natychmiast rzucili się w tamtym kierunku. Takiego działania ukierunkowanego na pozbycie się tych co są ranni, nie przewidzieli.
Gdy dobiegli na miejsce zobaczyli coś… dziwnego i zaskakującego. A mianowicie Laxusa, który z poranioną prawą ręką kucał na ziemi, ciężko oddychając. Lewą ręką trzymał nieprzytomną Mię, a na wprost nich stał Luc z tym przerażającym uśmiechem.
-Pytałeś co tu robię? – zaśmiał się – Nie wyglądasz, abyś znajdował się w sytuacji, w której możesz zadawać jakiekolwiek pytania. A teraz oddaj dziewczynę. Jej moc zostanie dobrze wykorzystana. Stanie się częścią mnie.
-Przestań pieprzyć! – warknął Laxus i zaatakował piorunami. Na niewiele się to jednak zdało. Luc zdawał się być jeszcze silniejszy niż wcześniej, a Laxus był ranny. Na dodatek sam. Wiedział, że nie wygra, ale pozostawała druga opcja – usunąć się zasięgu ataków przeciwnika. Wykorzystał swój atak jako dywersję. Natychmiast odskoczył i zaczął biec w stronę nowoprzybyłych wróżek, których obecność dopiero zauważył. Za wolno. W jego stronę już leciało czerwone światło, które jednak… zostało wchłonięte przez cienie. Następnie to Laxus został przez nie wciągnięty i pojawił się tuż za resztą Fairy Tail. Ogłupiały rozejrzał się i zobaczył Ayę, która właśnie pojawiła się tak samo, jak on przed chwilą.
-Masz u mnie dług. – rzuciła w kierunku blondyna i zerknęła niepewnie na Mię. Źle się działo.
-Głupcy! Ucieczka nic wam nie da! Tylko opóźni nieuniknione. – zaśmiał się drwiąco Luc – A teraz bądźcie grzecznymi dziećmi i pozwólcie mi w końcu was pochłonąć.
W momencie gdy zrobił krok w ich stronę, ziemia się zatrzęsła. Jednak nie było to sprawką tej samej osoby co wcześniej – Etny. Tym razem Luc wydawał się zupełnie niezaskoczony tym wszystkim. Jasne było, że to on za tym stoi. Jak wielu musiał zabić, żeby osiągnąć aż taki poziom mocy?
-Wojna zawsze niesie ze sobą ofiary  - zaczął – ale możemy ich uniknąć. Po co marnować czas, energię i życie innych? Poddajcie się, a nikogo więcej już nie zabiję. Co wy na to?
Wróżki milczały w osłupieniu. W pierwszej chwili chciały krzyknąć, że nigdy się nie poddadzą, ale kiedy dotarło do nich ilu cywilów już zmarło przez tą walkę, ile niewinnych osób cierpiało… nie wiedzieli już czy warto walczyć.
-Trzeba wiedzieć, kiedy należy się poddać. – ciągnął dalej – Wasza walka już jest przegrana. Po co ją przeciągać? Po co ranić przy tym innych? Po co sprowadzać śmierć na mieszkańców tego pięknego miasta? Niewinnych i niczego nieświadomych…
Tak… Luc potrafił manipulować ludzkimi duszami i umysłami. Umiał zagrać tak, by inni zrobili dokładnie to, czego chciał. I był już o krok od osiągnięcia kolejnego celu. Nie przejął się zbyt mocno pojawienie swojej siostry w poprzedniej potyczce i reszty Serca. Komplikacje zawsze się pojawiają. Ale zawsze i tak wszystko się kończy tak, jak on to zaplanował. Jeszcze nie było wyjątku. Zawsze wszystko zmierzało tam, gdzie powinno.
A złamanie tej silnej i upartej woli Fairy Tail było czymś, z czego można być dumnym. I Luc był. Ta gildia była niezwykle irytująca, męcząca i kłopotliwa. Ale jednocześnie tak zabawna, jak mało która. Chciał więcej… coraz więcej… więcej rozpaczy, więcej przerażenia, więcej złamanej nadziei, aż w końcu więcej złamanych dusz i serc. To było dla niego jak narkotyk. Bardzo przyjemny narkotyk.

***

Rozdział pisany przy: „I see fire” – Ed Sheeran[i]
Dzisiaj skupiliśmy się trochę na Kinie, Luc’u, przeszłości i nowej postaci oraz ich relacjach. Teoretycznie miałam się zbliżać do końca, ale kończenie tego na siłę nie przyniesie nic dobrego. – byłoby prawie jak w tych dobrze zapowiadających się anime, w których twórcy spaprali sprawę bo zbyt dużo akcji upchnęli w zbyt małej liczbie odcinków, a część ciekawych wątków w ogóle nie została rozwinięta, a co dopiero zakończona.
Naprawdę bardzo lubię pisać to opowiadania, choć niektóre momenty są ciężkie, a szczególnie jak cierpi się na okresowe, chroniczne niedobory weny.
Wiem, że rozdział trochę przykrótki, ale… cóż… punkt widzenia Luc’a włączył we mnie pokłady złośliwej energii. Kukuku… Jak tak dalej pójdzie, to będę pisać niczym jakiś chory sadysta-maniak, ale cóż poradzić?
Za wszelkie błędy, których nie zauważyłam bardzo przepraszam. Mam nadzieję, że mimo to podobało się wam. Dedyk dla wszystkich komentujących. Następny rozdział, jak dobrze pójdzie, będzie za 2 tygodnie. Informacje o zmianach i zbliżających się rozdziałach znajdziecie po prawej stronie w „aktualnościach”.
Co myślicie o nowych postaciach? Wiem, że jest ich całkiem sporo, ale myślę, że nie powinno być problemu z ich ogarnięciem. Czekam na szczerze opinie!
PS. Czytał ktoś „Pocałunek kier”? Zajebista książka! Polecam!





[i] Zarówno w wersji angielskiej i w wersji polskiej (szczególnie cover w wykonaniu Łukasza Kulawika – gościu ma niezły głos). Nie wiem czy wiecie, ale jest to soundtrack z „Hobbita”.