Witam!
Powróciłam! Przykro mi, że musiałam chwilowo zawiesić bloga, ale niestety nie
miałam wyjścia. A nie chciałam, żeby wyglądało to tak, jakbym go opuściła.
Pewne sprawy zwaliły mi się na głowę i nie miałam zbyt dużo wolnego czasu. A
już tym bardziej na tyle, żeby móc się trochę zastanowić nad tym co i jak
dokładnie chce napisać. Niby były chwile, ale nie wystarczająco długie. W
głowie miałam troszkę inne rzeczy. Teraz co prawda też są, ale łatwiej mi jest
już to wszystko ogarnąć.
W
poprzedniej notce było dużo Luc’a. miałam właściwie dopisać do niej jeszcze
coś, ale tamten moment za bardzo mi pasował na przerwanie, więc się
powstrzymałam przed dalszym pisaniem.
***
Luc
stał i cierpliwie czekał jaką decyzję podejmie Fairy Tail. Na razie. Cała ta
sytuacja niezmiernie go bawiła. Ta dezorientacja w ich oczach, niepewność. To
było dla niego niczym miód! Chociaż nie – za miodem nie przepadał. To było dla
niego niczym najsłodsze, czerwone wino. Tak… wino lubił. A szczególnie
czerwone, wyglądające niczym świeża krew. Niestety jego delektowanie się tym
widokiem przerwał irytujący Salamander.
-Nie
kpij sobie z nas! Nigdy się nie poddamy! Będziemy walczyć i wygramy! –
wykrzyknął i podbudował tym część swojej gildii
-Naprawdę
jesteś tak naiwny i głupi? – Luc uniósł jedną brew, po czym zniknął i znalazł
się przed chłopakiem i kopnął go tak, że poleciał na ścianę, nie mogąc złapać
oddechu. Następnie Luc pojawił się i tam, aby przygnieść go butem do podłogi,
na którą Natsu się osunął.
-Wciąż
uważasz, że możecie wygrać? – zakpił Luc, ale w tym momencie w jego stronę
poleciał… Max. Wszyscy byli w takim szoku, że nikt się nawet nie poruszył.
Nawet sam Luc. A Max… krzyczał w panice i zdezorientowaniu ze łzami w oczach.
-Co
się u licha dzieje?! Czemu moje ciało samo się rusza?! – panikował. Kiedy Luc
zatoczył się pod wpływem uderzenia, zaczął się opętańczo śmiać już bez problemu
unikając Maxa i powalając go na ziemię jednym ruchem ręki. W momencie, gdy chciał
mu rozgnieść czaszkę, wyczuł czyjąś obecność za plecami. Ten ktoś pojawił się
tak nagle, że cudem udało mu się zablokować cięcie sztyletu, wymierzone prosto
w jego szyję. Z dłoni polała się krew, a on odskoczył. W pierwszej chwili Luc
pomyślał, że to Aya, ale to nie mogła być ona. Po pierwsze: zawsze gdy
wychodziła z cienia, Luc czuł drżenia magii w powietrzu, a po drugie: wciąż
stała z resztą Fairy Tail. Spojrzał na napastnika, który spróbował kolejnego
ataku. Był odziany w czarny płaszcz z szerokim kapturem zarzuconym na głowę i
pachniał… krwią. Nie ranami, ale krwią. Magią i krwią. Skądś kojarzył ten
zapach, ale ludzi których spotkał w swoim długim życiu było zbyt wiele by miał
wszystkich spamiętać.
W
momencie kiedy szykował kontratak, przeciwnik… wycofał się. Stanął spokojnie,
pochylając się lekko do przodu i będąc w pełnej gotowości.
-Ej…
Kim ty jesteś? Nie ma cię na mojej liście kolekcjonerskiej. – Luc uśmiechnął
się słodko wypowiadając te słowa i zmrużył dziwnie oczy. Wyglądał jak wąż,
szykujący się do ataku na swoją zwierzynę. Nie minęła sekunda, a ta dwójka już
na siebie natarła. A już po kilku kolejnych sekundach w stronę Luca poleciały
kolejne ataki, tym razem od strony Fairy Tail. Z góry skoczył na niego Gajeel,
Natsu atakował swoimi płomieniami, Cana używała swoich kart, a Grey lodu. Nawet
mistrz włączył się aktywnie. Max sidział ogłupiały patrząc się na swoje ręce,
ale po chwili i on musiał włączyć się do walki. Luc nie był na tyle szalony
żeby atakować samemu. Jego „towarzysze” dość szybko znaleźli reszcie wróżek
zajęcie. Laxus chronił Mię, choć nie było to zbyt łatwe z jedną ręką
praktycznie zniszczoną, a znajdowali się praktycznie w centrum kolejnej bitwy.
Aya nie była w stanie im pomóc. Sama miała multum wrogów i miała wrażenie, że na
jednego zabitego, pojawia się dziesięciu kolejnych. Na dodatek niepokoił ją ten
tajemniczy super-hero, który uratował Natsu i jakby nie patrzeć przywrócił im
wole walki. Chciała mieć na oku jego, Mię z Laxusem, wrogów i jeszcze Luc’a.
Ale niestety nie było to możliwe. Aya była silna, to fakt, ale nawet smok może
mieć problem jeśli zaatakuje go całe stado szarańczy. I choć Kuroi smokiem nie
była, to wiedziała jaką miała niegdyś pozycję. Aż sama się dziwiła, że
wcześniej nie zauważyła, że coś jest nie tak z jej mocą magiczną. Ale to nie
było teraz ważne. Ważne było, że nawet mimo swoich mocy, nie mogła obronić
bliskich jej ludzi.
Niedaleko
niej wylądował ranny Natsu. Nie było mu łatwo walczyć po otrzymaniu już
wcześniej sporej ilości obrażeń. Aya zacisnęła zęby. Odepchnęła swoje
przeciwnika, przecinając go kataną i pochłaniając cieniami innego.
-Salamandrze!
– zawołała, a gdy różowowłosy zabójca smoków skierował na nią swoje spojrzenie,
posłała w jego kierunku strumień ognia. Chłopak w pierwszej chwili był zaskoczony,
ale już po chwili z zadowoleniem połknął ogień.
-Nie
wiem jak ty to zrobiłaś, ale teraz jestem z całą pewnością napalony! – krzyknął
i ruszył ponownie do boju z nową siłą. Aya tylko przewróciła oczami i już nie
zawracała sobie nim głowy, bo przed nią pojawił się kolejny przeciwnik, którym
musiała się zająć.
Już
po chwili była mocno zirytowana. Musiała używać pełni mocy i chciała to robić,
ale jak skoro to było kompletnie bez sensu, skoro przeciwnicy się mnożyli jak
króliki?! Jedyną opcją była atak masowy, a tego nie mogła zrobić bo
skrzywdziłaby członków Fairy Tail! No i jak tu nie oszaleć?! W grę poszedł lód,
którym przeważnie się osłaniała. Magia Dwóch Biegunów, nie była aż tak silna
jak Magia Cienia, ale dzięki nim mogła zaskoczyć przeciwnika. No i czasami
bywała również przydatna na inne sposoby. Ale nie lubiła nią walczyć. Miała
wrażenie, że wtedy traci kontrole, że zatraca się. Że cofa się w czasie…
Mimo
odzyskanych sił, wróżkom nie było łatwo przetrwać samemu, a co dopiero chronić
innych. A przynajmniej w większości. Wrogów było naprawdę multum. I nie
wszystkich dało się zauważyć. Oni po prostu byli i nigdy nie można było być
pewnym, czy ktoś za tobą nie zmieni nagle swojego celu ataku i nie wykorzysta
momentu by przeszyć ci plecy, kiedy jesteś zajęty innymi. To już nie była
zwykła bitwa, to była istna rzeź i chaos. Mieszanka dwóch przerażających
rzeczy. Ale niczego innego nie mogliby się spodziewać po kimś tak szalonym jak
Luc.
Ktoś
krzyczał. Nie wiedziała czy z bólu czy z rozpaczy, czy z czegoś innego.
Słyszała dźwięk miecza zderzającego się z innym ostrzem. Czuła zderzenia i
buzowania magii oraz ten specyficzny, ledwo dosłyszalny dźwięk towarzyszący
temu zjawisko. Przypominał jej szum wysuszonej trawy. Widziała wrogów, ich
ruchy, ataki, spojrzenia umierających ludzi, dźwięk upadających ciał, krew
wypływającą z ran. To była wojna.
Ktoś
krzyknął jej imię. Obróciła się, ale nie zdążyła zbyt wiele zobaczyć, bo
kolejny przeciwnik zajął jej czas. Krzyk przerażenia wołający jej imię. I wtedy
zobaczyła: atak skierowany w jej stronę. Nie było już czas, a odległość była
zbyt mała. Nie mogła tego uniknąć, ani zareagować na czas. Zginie. Ale
przynajmniej wśród ludzi jej bliskich. Żałowała jedynie, że wiedzieli w niej
kogoś kim nie była, że nie znali prawdy o jej naturze. Ale może tak było
lepiej…
Czerwony
pocisk, mieniący się niczym kryształ był już tuż przed nią. Tak piękny i
jednocześnie tak śmiertelny. Wręcz czuła oddech śmierci na swojej szyi.
Automatycznie zacisnęła powieki, ale atak nie nadszedł. Za to coś ciężkiego i
ciepłego uderzyło w nią i powaliło na ziemię. Czyjeś ciało. Ciepłe… i mokre od
krwi i potu. Otworzyła oczy i zobaczyła widok, który nią wstrząsnął. Coś czego
by się nigdy nie spodziewała. I coś, co sprawiło że jej serce bolało. To wszystko
nie tak miało być. „Ta twarz… On nie powinien żyć.” Nie wierzyła w to co
widziała. Wszystko inne przestało się liczyć. Czas zwolnił dla niej. Była tylko
ona i on. Patrzyła na jego bladą, zabrudzoną twarz, w te ciemnoniebieskie, prawie czarne oczy
i nie wiedziała już nic.
Wtedy
nad nimi przeleciał ognisty pocisk i świadomość gdzie są dotarła do niej jak
wybuch. Złapała rannego i otuliła ramionami. Przeniosła ich kawałek dalej,
uciekając choć trochę od centrum walki. Czuła wściekłość, bezsilność, radość,
smutek, dezorientację… wszystko. Wszystko i nic. W jej wnętrzu panował czysty
chaos. Ręce jej drżały, podczas gdy czerwona posoka opuszczała ciało mężczyzny,
którego trzymała. Odgarnęła mu z twarzy czarne kosmyki włosów, brudząc je jego
własną krwią. W tle słyszała walkę, ale nie docierało to do niej. Nie
obchodziło jej co się tam dzieje… ponieważ ON umierał. Ten, który znaczył dla
niej najwięcej umierał…
Nie
zauważyła kiedy zaczęła płakać. Dotarło to do niej dopiero, gdy otarł jej
policzki i uśmiechnął się lekko w jej stronę. Jego usta poruszyły się lekko i
usłyszała ciche „przepraszam”. Za ciche…
-Nie!
– wykrzyknęła, a jej głos drżał – Błagam cię, nie! Ren… - pierwszy raz od dawna
wypowiedziała to imię. Niepewnie, jakby wciąż nie wierząc. Imię, które teraz
brzmiało tak… dziwnie. I sprawiło, że serce zaczęło ją boleć jeszcze bardziej.
Cała dusza ją bolała. Miała wrażenie, że jakiś mur, jakaś budowla wewnątrz niej
właśnie rozsypała się w gruzy. – Ren! Nie rób mi tego! Błagam!
Łzy
zniekształcały widok twarzy, której tak długo nie widziała. Szybko przetarła
oczy, ale nic to nie dało. Płakała tak, jak wtedy gdy pierwszy raz zobaczyła
śmierć. Śmierć rodziców i obiecała sobie, że już nigdy nie uroni żadnej łzy. Że
będzie silna. A tymczasem już trzeci raz złamała tą obietnicę. Raz – gdy zmarł
po raz pierwszy, drugi gdy dowiedziała się o śmierci Van Hana, i teraz…
-Aya-tan…
- wyszeptał i przełknął ślinę, jakby starając się by jego głos nie był tak słaby
i ochrypły – Nie płacz… nie lubię gdy płaczesz… Aya-tan
-Nie!
Dlaczego do jasnej cholery znowu muszą mi cię zabierać?!
-Już
dobrze Aya-tan… nic na to nie poradzimy. Tak musi być. Cieszę się, że mogłem
cię jeszcze raz zobaczyć. Ten ostatni raz.
-Nie!
Nie zgadzam się! Nie rób mi tego, proszę! Nie zostawiaj mnie po raz kolejny! Ja
tego nie wytrzymam! Ren… Nie wytrzymam kolejnej twojej straty…
Pochyliła
się i oparła głowę o jego zakrwawione ciało. Czuła jego dłoń na swoich włosach
i karku. Czuła jego dotyk. Dotyk, za którym tak tęskniła. Ktoś próbował ją
odciągnąć od niego, ale nie pozwoliła. Słyszała znajomy głos, którego jednak
nie rozumiała. Nie wiedziała ile czasu minęło… nie wiedziała co się działo
wokół. Liczył się tylko on. Tylko on…
W
pewnym momencie on sam odsunął ją lekko od siebie i wychrypiał coś, czego z
początku nie rozumiała, co do niej nie docierało.
-…Kin,
podejdź tu. – usłyszała czyjeś kroki i zobaczyła jak Kin okrąża ich i podchodzi
z drugiej strony. Kucnął przy nim, patrząc smutno.
-O
co chodzi? – spytał, a Aya ze spory opóźnieniem usłyszała, że jego głos drżał.
Dotarło do niej, że już chwilę temu musiał tu przyjść. Rozejrzała się
zdezorientowana i zobaczyła jeszcze kilka osób, które stało i patrzyło się. „Ile
czasu minęło? Kiedy tu przyszli?” Urywki myśli latały w jej głowie, ale
skutecznie zamilkły, kiedy Ren ponownie się odezwał.
-Chroń
ją, bo inaczej zza grobu ci dokopię. – jego głos był cichy, ale słyszała go
bardzo wyraźnie. Kin uśmiechnął się lekko i parsknął.
-Ja
ZAWSZE ją chronię. – jego złote oczy były smutne i błyszczały dziwnie. Jakby
hamował łzy.
-I
tak ma zostać. – mężczyzna w jej rękach zamknął oczy. Tak nie mogło być! Po
prostu nie mogło!
-Nie!
Nie zgadzam się! Ren! – potrząsnęła jego ciałem, zaciskając palce.
-Aya…
nie płacz… - Kin położył dłoń na jej nadgarstku, ale ona go odtrąciła. Próbował
coś do nie mówić, odciągnąć ją, ale to nic nie dało. Miała nie płakać, ale łzy
nie chciały jej słuchać. Coś w jej duszy wyło. Szarpało ją od wewnątrz i rozrywało
na strzępy. Nie mogła się poddać. Nie tym razem. Podniosła się nagle i
popatrzyła na jego spokojną twarz. Gdyby nie krew można by pomyśleć, że spał i
miał jakiś dobry sen, bo na ustach gościł słaby uśmiech. Nawet w chwili śmierci
potrafił się uśmiechać. Nie to co ona… ona się bała. Czego? Straty… bólu…
siebie… mocy… i nagle ją oświeciło.
-Wiem!
Użyję mojej mocy i zatrzymam czas! – wykrzyknęła, ale ktoś złapał ją za twarz i
zmusił by spojrzała na niego. Tym kimś był Kin.
-Nawet
nie próbuj! To niebezpieczne! Nie jesteś w stanie jej poprawnie używać!
-Ale
inaczej Ren-!
-Aya!
To nic nie da. Już za późno. – jego wzrok był twardy i zdecydowany.
-Kin
błagam! Nie mogę go tak zostawić! Ja tego nie przeżyję jeśli znowu go stracę!
-Wiesz,
że nie możesz… Poza tym nie wiesz jaki naprawdę to przyniesie skutek. Twoja moc
nie zatrzymuje czasu. To co miało miejsce 9 lat temu było wypadkiem. – mówił
spokojnie, głaszcząc kciukiem jej twarz. Patrzył w jej zrozpaczone oczy i
starał się być silny. Ale nie wiedział co innego może zrobić, jak ją pocieszyć.
Tyle razy go już straciła, a on zabierał jej ostatnią nadzieję… ale wiedział,
że to nic by nie dało. Nic dobrego… wiedział, że nie da się przywrócić zmarłego
do życia. Ktoś, kto już raz odszedł z tego świata, już do niego nie należy.
-Dlaczego
nigdy nie mogę nic zrobić? – wyszeptała przez łzy. Coś czego od dawna nie
widział i nie powinien już nigdy więcej widzieć.
-Już
i tak dużo zrobiłaś. – uśmiechnął się lekko. Starał się by to nie był smutny
grymas, ale to nie było łatwe. Zapadła chwila ciszy, w czasie której słychać
było tylko jej łkanie. Patrzyła znowu na Rena, ani myśląc żeby go puścić. Ktoś
z tyłu powiedział, żeby posłać po Wendy, ale on wiedział że przecież i tak już
było za późno.
-Kin…
Pomóż mu… - powiedziała to tak cicho, że nie by pewien czy sobie tego nie
wyobraził.
-Co?
– wyrwało mu się, ale ona wciąż nie patrzyła na niego.
-Możesz…
- zaczęła i już wiedział, że nie miał omamów – Znasz się na magii leczącej.
Może niedługo znajdą Wendy i wtedy Ren…
Nie
mógł uwierzyć w to co słyszy. Może i umiał trochę leczyć, ale nikt nie
przywróci do życia zmarłego. Mimo to, jej głos był taki… słaby i zrozpaczony.
Gdyby mógł coś zrobić, to by przecież zrobił! Taka rana… taki stan… nie mógł,
nie dało się.
-Ale
to… - zaczął, ale widząc jak zacisnęła dłonie jeszcze mocniej i pochyliła się,
nie mógł odmówić. Była jeszcze jedna opcja… żeby utrzymać stan Rena takim, jaki
był obecnie… żeby kiedy pojawi się Wendy… może jednak się uda… może… może nie
będzie za późno. Dla Ayi… - Dobrze… Zrobię co w mojej mocy. Neah ty też pomóż.
– rzucił gdzieś w dal i Aya zrozumiałą, że on też tam stał – Ren jest
nieprzytomny, więc nie powinien odrzucać twojej krwi…
Kin
miał smutny głos. Wiedział, że to nic nie da, ale nie mógł tak po prostu tego
zostawić. Już dwa razy Ren zginął, a mimo to dwa razy ich zaskoczył. Potrzeba
było im cudu, ale może jednak cuda czasami się zdarzają?
-Czyś
ty zwariował? – Neah mimo, że podszedł do nich, to wciąż nie dowierzał w to co
usłyszał. Ale widząc spojrzenie blondyna i trzęsącą się Ayę, westchnął i
usłuchał.
Przez
kilka minut robili co mogli, by chociaż utrzymać stan Rena, aby dało się
cokolwiek ratować. Aż tyle… Starali się jak mogli, ale mimo to stan Rena nie
polepszał się. Wiedzieli o tym doskonale, ale wciąż walczyli o cud. W pewnym
momencie jednak blondyn się zachwiał. Oczy poleciały mu w głąb czaszki i upadł.
Zemdlał. Wtedy zauważyła w jakim był stanie. Poharatany na twarzy, na szyi miał
jakieś poparzenie, włosy rozpuszczone i posklejane krwią. Walczył, mimo że już wcześniej
był ranny, a teraz jeszcze…
-Kin!
- „Dopiero teraz to do mnie dotarło… Jaka ja jestem głupia! Egoistka! Tak
byłam zapatrzona w to, by Ren przeżył, że pozwoliłam Kinowi leczyć go do utraty
przytomności! Mógł odmówić - prawda, ale… nie zrobił tego bo widział jak
cierpię. Bo go o to poprosiłam. I przez moją głupotę teraz również Kin jest w
stanie krytycznym! Przez to, że nie myślałam racjonalnie i histeryzowałam! W
ogóle nie zwracałam uwagi na otocznie… A przecież doskonale wiedziałam, jak
bardzo używanie tej magii jest dla niego męczące!” - Neah… Już wystarczy. – spuściła głowę – teraz… powinniśmy….
-Aya-san!
Znalazłem Wendy i Charle! – zawołał o dziwo Natsu
-Co? – skierowała w
jego stronę wzrok i ujrzała Happyego, który leciał w ich stronę z poturbowanym
Natsu w łapkach. Wylądowali, a tuż za nimi pojawiła się biała kotka z Wendy.
Dziewczynka natychmiast podbiegła do niej i rozejrzała się niepewnie.
-Ah… Kuroi-san!
Emm… Ojej… Happy mówił, że
jest tylko jeden ranny.
Szybko
otarła łzy i wzięła głęboki oddech, starając się uspokoić.
-Ja
się zajmę Kinem… - miała nadzieję, że jej głos brzmiał choć trochę pewniej, niż
się czuła – tylko stracił przytomność z powodu utraty magicznej mocy. Wendy…
Możesz się zająć nim? – wskazała na Rena, a gdy dziewczynka kiwnęła głową,
puściła go. Wstała i miała wrażenie, że ma nogi jak z waty. Nie chciała ani na
chwilę puszczać Rena, ale… już wystarczająco nabroiła. Tyle osób przez nią
cierpiało… nawet teraz Ren umierał przez nią! Nie, nie umierał, tylko
już umarł… chociaż wciąż nie mogła tego zaakceptować.
***
Ta…
to by było na tyle. Trochę dzisiaj smutnawo, ale cóż… bardzo was za to
przepraszam… a przynajmniej powinnam. Nie zawsze jednak może być wesoło.
Neah:
przyznaj się, że czerpiesz z tego radość…
Oh!
Mój drogi Neah! Jak ja dawno nie słyszałam twojego irytującego głosu! Chodź!
Pobawimy się, jak Luc swoimi więźniami!
-PRZERWA
TECHNICZNA-
Wracając
do tematu: domyślacie się o co chodzi? Kim jest Ren? Jakie są jego relacje z
Kinem i Neah? Co się stało w przeszłości?
Tak,
wiem że znowu wam mieszam i komplikuję, ale to chyba moje powołanie.
Zdradziłabym wam kilka tajemnic i ciekawostek, ale wyjątkowo jednak tego nie
zrobię.
Wiecie…
ostatnio miałam trochę problemów, ale już jest lepiej. A przynajmniej tak w 80%.
Hehe. Co myślicie? Czekam na szczere komentarze!
Aria
Meredith – ta książka jest u mnie na liście do przeczytania. Jak tylko skończę
„Dary Anioła” planuje zabrać się właśnie za „Szklany Tron”. I przyznam, że już
się nie mogę doczekać!
I bonus (załóżmy że z racji święta bloga - minął już 3 rok - będzie większy):
Jak się wam podobały? Popatrzyłam na sondę i dałam najwięcej tych, których w sondzie jest najwięcej na chwilę obecną czyli w tym przypadku Gajeel i Levi. No i starałam się dać wszystkie na które głosowaliście.
Do
następnego!
Taa akcja z Maxem... pff. Współczuję mu, ale mnie to rozbawiło! ^^ Luc to psychol, powinien się leczyć -_- A moment jak Aya dała Natsu ogień też był boki! Wyobrażam to sobie! ^^ Ale... Ren! Dlaczego ty musisz się tak nad nim pastwić!? T_T Biedny, kochany Renuś! Biedna Aya! Biedny Kin! Biedni wszyscy! Buuu! T_T "Chroń ją, bo inaczej zza grobu ci dokopię." - Ten tekst jest świetny! I Kochany! I... Renuś! Biedactwo ty moje! T_T Wspominałam że Kin i Ren do siebie pasują... T_T No kurde no... Ren... mimo ze wiem że... to i tak! Popłakałam się prawie! T_T Wszystkie momenty z Ayą i Renem były boskie! I z Ayą, Renem i Kinem też! W ogóle wszystko było boskie!
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńtak też myślałam, że ten tajemniczy, który się pojawił jest kimś kogo znają i się nie myliłam, och ten Lukas mnie wkurza...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia