niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział 37

Witam! Powróciłam! Przykro mi, że musiałam chwilowo zawiesić bloga, ale niestety nie miałam wyjścia. A nie chciałam, żeby wyglądało to tak, jakbym go opuściła. Pewne sprawy zwaliły mi się na głowę i nie miałam zbyt dużo wolnego czasu. A już tym bardziej na tyle, żeby móc się trochę zastanowić nad tym co i jak dokładnie chce napisać. Niby były chwile, ale nie wystarczająco długie. W głowie miałam troszkę inne rzeczy. Teraz co prawda też są, ale łatwiej mi jest już to wszystko ogarnąć. 
W poprzedniej notce było dużo Luc’a. miałam właściwie dopisać do niej jeszcze coś, ale tamten moment za bardzo mi pasował na przerwanie, więc się powstrzymałam przed dalszym pisaniem.

***

Luc stał i cierpliwie czekał jaką decyzję podejmie Fairy Tail. Na razie. Cała ta sytuacja niezmiernie go bawiła. Ta dezorientacja w ich oczach, niepewność. To było dla niego niczym miód! Chociaż nie – za miodem nie przepadał. To było dla niego niczym najsłodsze, czerwone wino. Tak… wino lubił. A szczególnie czerwone, wyglądające niczym świeża krew. Niestety jego delektowanie się tym widokiem przerwał irytujący Salamander.
-Nie kpij sobie z nas! Nigdy się nie poddamy! Będziemy walczyć i wygramy! – wykrzyknął i podbudował tym część swojej gildii
-Naprawdę jesteś tak naiwny i głupi? – Luc uniósł jedną brew, po czym zniknął i znalazł się przed chłopakiem i kopnął go tak, że poleciał na ścianę, nie mogąc złapać oddechu. Następnie Luc pojawił się i tam, aby przygnieść go butem do podłogi, na którą Natsu się osunął.
-Wciąż uważasz, że możecie wygrać? – zakpił Luc, ale w tym momencie w jego stronę poleciał… Max. Wszyscy byli w takim szoku, że nikt się nawet nie poruszył. Nawet sam Luc. A Max… krzyczał w panice i zdezorientowaniu ze łzami w oczach.
-Co się u licha dzieje?! Czemu moje ciało samo się rusza?! – panikował. Kiedy Luc zatoczył się pod wpływem uderzenia, zaczął się opętańczo śmiać już bez problemu unikając Maxa i powalając go na ziemię jednym ruchem ręki. W momencie, gdy chciał mu rozgnieść czaszkę, wyczuł czyjąś obecność za plecami. Ten ktoś pojawił się tak nagle, że cudem udało mu się zablokować cięcie sztyletu, wymierzone prosto w jego szyję. Z dłoni polała się krew, a on odskoczył. W pierwszej chwili Luc pomyślał, że to Aya, ale to nie mogła być ona. Po pierwsze: zawsze gdy wychodziła z cienia, Luc czuł drżenia magii w powietrzu, a po drugie: wciąż stała z resztą Fairy Tail. Spojrzał na napastnika, który spróbował kolejnego ataku. Był odziany w czarny płaszcz z szerokim kapturem zarzuconym na głowę i pachniał… krwią. Nie ranami, ale krwią. Magią i krwią. Skądś kojarzył ten zapach, ale ludzi których spotkał w swoim długim życiu było zbyt wiele by miał wszystkich spamiętać.
W momencie kiedy szykował kontratak, przeciwnik… wycofał się. Stanął spokojnie, pochylając się lekko do przodu i będąc w pełnej gotowości.
-Ej… Kim ty jesteś? Nie ma cię na mojej liście kolekcjonerskiej. – Luc uśmiechnął się słodko wypowiadając te słowa i zmrużył dziwnie oczy. Wyglądał jak wąż, szykujący się do ataku na swoją zwierzynę. Nie minęła sekunda, a ta dwójka już na siebie natarła. A już po kilku kolejnych sekundach w stronę Luca poleciały kolejne ataki, tym razem od strony Fairy Tail. Z góry skoczył na niego Gajeel, Natsu atakował swoimi płomieniami, Cana używała swoich kart, a Grey lodu. Nawet mistrz włączył się aktywnie. Max sidział ogłupiały patrząc się na swoje ręce, ale po chwili i on musiał włączyć się do walki. Luc nie był na tyle szalony żeby atakować samemu. Jego „towarzysze” dość szybko znaleźli reszcie wróżek zajęcie. Laxus chronił Mię, choć nie było to zbyt łatwe z jedną ręką praktycznie zniszczoną, a znajdowali się praktycznie w centrum kolejnej bitwy. Aya nie była w stanie im pomóc. Sama miała multum wrogów i miała wrażenie, że na jednego zabitego, pojawia się dziesięciu kolejnych. Na dodatek niepokoił ją ten tajemniczy super-hero, który uratował Natsu i jakby nie patrzeć przywrócił im wole walki. Chciała mieć na oku jego, Mię z Laxusem, wrogów i jeszcze Luc’a. Ale niestety nie było to możliwe. Aya była silna, to fakt, ale nawet smok może mieć problem jeśli zaatakuje go całe stado szarańczy. I choć Kuroi smokiem nie była, to wiedziała jaką miała niegdyś pozycję. Aż sama się dziwiła, że wcześniej nie zauważyła, że coś jest nie tak z jej mocą magiczną. Ale to nie było teraz ważne. Ważne było, że nawet mimo swoich mocy, nie mogła obronić bliskich jej ludzi.
Niedaleko niej wylądował ranny Natsu. Nie było mu łatwo walczyć po otrzymaniu już wcześniej sporej ilości obrażeń. Aya zacisnęła zęby. Odepchnęła swoje przeciwnika, przecinając go kataną i pochłaniając cieniami innego.
-Salamandrze! – zawołała, a gdy różowowłosy zabójca smoków skierował na nią swoje spojrzenie, posłała w jego kierunku strumień ognia. Chłopak w pierwszej chwili był zaskoczony, ale już po chwili z zadowoleniem połknął ogień.
-Nie wiem jak ty to zrobiłaś, ale teraz jestem z całą pewnością napalony! – krzyknął i ruszył ponownie do boju z nową siłą. Aya tylko przewróciła oczami i już nie zawracała sobie nim głowy, bo przed nią pojawił się kolejny przeciwnik, którym musiała się zająć.
Już po chwili była mocno zirytowana. Musiała używać pełni mocy i chciała to robić, ale jak skoro to było kompletnie bez sensu, skoro przeciwnicy się mnożyli jak króliki?! Jedyną opcją była atak masowy, a tego nie mogła zrobić bo skrzywdziłaby członków Fairy Tail! No i jak tu nie oszaleć?! W grę poszedł lód, którym przeważnie się osłaniała. Magia Dwóch Biegunów, nie była aż tak silna jak Magia Cienia, ale dzięki nim mogła zaskoczyć przeciwnika. No i czasami bywała również przydatna na inne sposoby. Ale nie lubiła nią walczyć. Miała wrażenie, że wtedy traci kontrole, że zatraca się. Że cofa się w czasie…
Mimo odzyskanych sił, wróżkom nie było łatwo przetrwać samemu, a co dopiero chronić innych. A przynajmniej w większości. Wrogów było naprawdę multum. I nie wszystkich dało się zauważyć. Oni po prostu byli i nigdy nie można było być pewnym, czy ktoś za tobą nie zmieni nagle swojego celu ataku i nie wykorzysta momentu by przeszyć ci plecy, kiedy jesteś zajęty innymi. To już nie była zwykła bitwa, to była istna rzeź i chaos. Mieszanka dwóch przerażających rzeczy. Ale niczego innego nie mogliby się spodziewać po kimś tak szalonym jak Luc.

Ktoś krzyczał. Nie wiedziała czy z bólu czy z rozpaczy, czy z czegoś innego. Słyszała dźwięk miecza zderzającego się z innym ostrzem. Czuła zderzenia i buzowania magii oraz ten specyficzny, ledwo dosłyszalny dźwięk towarzyszący temu zjawisko. Przypominał jej szum wysuszonej trawy. Widziała wrogów, ich ruchy, ataki, spojrzenia umierających ludzi, dźwięk upadających ciał, krew wypływającą z ran. To była wojna.
Ktoś krzyknął jej imię. Obróciła się, ale nie zdążyła zbyt wiele zobaczyć, bo kolejny przeciwnik zajął jej czas. Krzyk przerażenia wołający jej imię. I wtedy zobaczyła: atak skierowany w jej stronę. Nie było już czas, a odległość była zbyt mała. Nie mogła tego uniknąć, ani zareagować na czas. Zginie. Ale przynajmniej wśród ludzi jej bliskich. Żałowała jedynie, że wiedzieli w niej kogoś kim nie była, że nie znali prawdy o jej naturze. Ale może tak było lepiej…
Czerwony pocisk, mieniący się niczym kryształ był już tuż przed nią. Tak piękny i jednocześnie tak śmiertelny. Wręcz czuła oddech śmierci na swojej szyi. Automatycznie zacisnęła powieki, ale atak nie nadszedł. Za to coś ciężkiego i ciepłego uderzyło w nią i powaliło na ziemię. Czyjeś ciało. Ciepłe… i mokre od krwi i potu. Otworzyła oczy i zobaczyła widok, który nią wstrząsnął. Coś czego by się nigdy nie spodziewała. I coś, co sprawiło że jej serce bolało. To wszystko nie tak miało być. „Ta twarz… On nie powinien żyć.” Nie wierzyła w to co widziała. Wszystko inne przestało się liczyć. Czas zwolnił dla niej. Była tylko ona i on. Patrzyła na jego bladą, zabrudzoną twarz, w te ciemnoniebieskie, prawie czarne oczy i nie wiedziała już nic.
Wtedy nad nimi przeleciał ognisty pocisk i świadomość gdzie są dotarła do niej jak wybuch. Złapała rannego i otuliła ramionami. Przeniosła ich kawałek dalej, uciekając choć trochę od centrum walki. Czuła wściekłość, bezsilność, radość, smutek, dezorientację… wszystko. Wszystko i nic. W jej wnętrzu panował czysty chaos. Ręce jej drżały, podczas gdy czerwona posoka opuszczała ciało mężczyzny, którego trzymała. Odgarnęła mu z twarzy czarne kosmyki włosów, brudząc je jego własną krwią. W tle słyszała walkę, ale nie docierało to do niej. Nie obchodziło jej co się tam dzieje… ponieważ ON umierał. Ten, który znaczył dla niej najwięcej umierał…
Nie zauważyła kiedy zaczęła płakać. Dotarło to do niej dopiero, gdy otarł jej policzki i uśmiechnął się lekko w jej stronę. Jego usta poruszyły się lekko i usłyszała ciche „przepraszam”. Za ciche…
-Nie! – wykrzyknęła, a jej głos drżał – Błagam cię, nie! Ren… - pierwszy raz od dawna wypowiedziała to imię. Niepewnie, jakby wciąż nie wierząc. Imię, które teraz brzmiało tak… dziwnie. I sprawiło, że serce zaczęło ją boleć jeszcze bardziej. Cała dusza ją bolała. Miała wrażenie, że jakiś mur, jakaś budowla wewnątrz niej właśnie rozsypała się w gruzy. – Ren! Nie rób mi tego! Błagam!
Łzy zniekształcały widok twarzy, której tak długo nie widziała. Szybko przetarła oczy, ale nic to nie dało. Płakała tak, jak wtedy gdy pierwszy raz zobaczyła śmierć. Śmierć rodziców i obiecała sobie, że już nigdy nie uroni żadnej łzy. Że będzie silna. A tymczasem już trzeci raz złamała tą obietnicę. Raz – gdy zmarł po raz pierwszy, drugi gdy dowiedziała się o śmierci Van Hana, i teraz…
-Aya-tan… - wyszeptał i przełknął ślinę, jakby starając się by jego głos nie był tak słaby i ochrypły – Nie płacz… nie lubię gdy płaczesz… Aya-tan
-Nie! Dlaczego do jasnej cholery znowu muszą mi cię zabierać?!
-Już dobrze Aya-tan… nic na to nie poradzimy. Tak musi być. Cieszę się, że mogłem cię jeszcze raz zobaczyć. Ten ostatni raz.
-Nie! Nie zgadzam się! Nie rób mi tego, proszę! Nie zostawiaj mnie po raz kolejny! Ja tego nie wytrzymam! Ren… Nie wytrzymam kolejnej twojej straty…
Pochyliła się i oparła głowę o jego zakrwawione ciało. Czuła jego dłoń na swoich włosach i karku. Czuła jego dotyk. Dotyk, za którym tak tęskniła. Ktoś próbował ją odciągnąć od niego, ale nie pozwoliła. Słyszała znajomy głos, którego jednak nie rozumiała. Nie wiedziała ile czasu minęło… nie wiedziała co się działo wokół. Liczył się tylko on. Tylko on…
W pewnym momencie on sam odsunął ją lekko od siebie i wychrypiał coś, czego z początku nie rozumiała, co do niej nie docierało.
-…Kin, podejdź tu. – usłyszała czyjeś kroki i zobaczyła jak Kin okrąża ich i podchodzi z drugiej strony. Kucnął przy nim, patrząc smutno.
-O co chodzi? – spytał, a Aya ze spory opóźnieniem usłyszała, że jego głos drżał. Dotarło do niej, że już chwilę temu musiał tu przyjść. Rozejrzała się zdezorientowana i zobaczyła jeszcze kilka osób, które stało i patrzyło się. „Ile czasu minęło? Kiedy tu przyszli?” Urywki myśli latały w jej głowie, ale skutecznie zamilkły, kiedy Ren ponownie się odezwał.
-Chroń ją, bo inaczej zza grobu ci dokopię. – jego głos był cichy, ale słyszała go bardzo wyraźnie. Kin uśmiechnął się lekko i parsknął.
-Ja ZAWSZE ją chronię. – jego złote oczy były smutne i błyszczały dziwnie. Jakby hamował łzy.
-I tak ma zostać. – mężczyzna w jej rękach zamknął oczy. Tak nie mogło być! Po prostu nie mogło!
-Nie! Nie zgadzam się! Ren! – potrząsnęła jego ciałem, zaciskając palce.
-Aya… nie płacz… - Kin położył dłoń na jej nadgarstku, ale ona go odtrąciła. Próbował coś do nie mówić, odciągnąć ją, ale to nic nie dało. Miała nie płakać, ale łzy nie chciały jej słuchać. Coś w jej duszy wyło. Szarpało ją od wewnątrz i rozrywało na strzępy. Nie mogła się poddać. Nie tym razem. Podniosła się nagle i popatrzyła na jego spokojną twarz. Gdyby nie krew można by pomyśleć, że spał i miał jakiś dobry sen, bo na ustach gościł słaby uśmiech. Nawet w chwili śmierci potrafił się uśmiechać. Nie to co ona… ona się bała. Czego? Straty… bólu… siebie… mocy… i nagle ją oświeciło.
-Wiem! Użyję mojej mocy i zatrzymam czas! – wykrzyknęła, ale ktoś złapał ją za twarz i zmusił by spojrzała na niego. Tym kimś był Kin.
-Nawet nie próbuj! To niebezpieczne! Nie jesteś w stanie jej poprawnie używać!
-Ale inaczej Ren-!
-Aya! To nic nie da. Już za późno. – jego wzrok był twardy i zdecydowany.
-Kin błagam! Nie mogę go tak zostawić! Ja tego nie przeżyję jeśli znowu go stracę!
-Wiesz, że nie możesz… Poza tym nie wiesz jaki naprawdę to przyniesie skutek. Twoja moc nie zatrzymuje czasu. To co miało miejsce 9 lat temu było wypadkiem. – mówił spokojnie, głaszcząc kciukiem jej twarz. Patrzył w jej zrozpaczone oczy i starał się być silny. Ale nie wiedział co innego może zrobić, jak ją pocieszyć. Tyle razy go już straciła, a on zabierał jej ostatnią nadzieję… ale wiedział, że to nic by nie dało. Nic dobrego… wiedział, że nie da się przywrócić zmarłego do życia. Ktoś, kto już raz odszedł z tego świata, już do niego nie należy.
-Dlaczego nigdy nie mogę nic zrobić? – wyszeptała przez łzy. Coś czego od dawna nie widział i nie powinien już nigdy więcej widzieć.
-Już i tak dużo zrobiłaś. – uśmiechnął się lekko. Starał się by to nie był smutny grymas, ale to nie było łatwe. Zapadła chwila ciszy, w czasie której słychać było tylko jej łkanie. Patrzyła znowu na Rena, ani myśląc żeby go puścić. Ktoś z tyłu powiedział, żeby posłać po Wendy, ale on wiedział że przecież i tak już było za późno.
-Kin… Pomóż mu… - powiedziała to tak cicho, że nie by pewien czy sobie tego nie wyobraził.
-Co? – wyrwało mu się, ale ona wciąż nie patrzyła na niego.
-Możesz… - zaczęła i już wiedział, że nie miał omamów – Znasz się na magii leczącej. Może niedługo znajdą Wendy i wtedy Ren…
Nie mógł uwierzyć w to co słyszy. Może i umiał trochę leczyć, ale nikt nie przywróci do życia zmarłego. Mimo to, jej głos był taki… słaby i zrozpaczony. Gdyby mógł coś zrobić, to by przecież zrobił! Taka rana… taki stan… nie mógł, nie dało się.
-Ale to… - zaczął, ale widząc jak zacisnęła dłonie jeszcze mocniej i pochyliła się, nie mógł odmówić. Była jeszcze jedna opcja… żeby utrzymać stan Rena takim, jaki był obecnie… żeby kiedy pojawi się Wendy… może jednak się uda… może… może nie będzie za późno. Dla Ayi… - Dobrze… Zrobię co w mojej mocy. Neah ty też pomóż. – rzucił gdzieś w dal i Aya zrozumiałą, że on też tam stał – Ren jest nieprzytomny, więc nie powinien odrzucać twojej krwi…
Kin miał smutny głos. Wiedział, że to nic nie da, ale nie mógł tak po prostu tego zostawić. Już dwa razy Ren zginął, a mimo to dwa razy ich zaskoczył. Potrzeba było im cudu, ale może jednak cuda czasami się zdarzają?
-Czyś ty zwariował? – Neah mimo, że podszedł do nich, to wciąż nie dowierzał w to co usłyszał. Ale widząc spojrzenie blondyna i trzęsącą się Ayę, westchnął i usłuchał.
Przez kilka minut robili co mogli, by chociaż utrzymać stan Rena, aby dało się cokolwiek ratować. Aż tyle… Starali się jak mogli, ale mimo to stan Rena nie polepszał się. Wiedzieli o tym doskonale, ale wciąż walczyli o cud. W pewnym momencie jednak blondyn się zachwiał. Oczy poleciały mu w głąb czaszki i upadł. Zemdlał. Wtedy zauważyła w jakim był stanie. Poharatany na twarzy, na szyi miał jakieś poparzenie, włosy rozpuszczone i posklejane krwią. Walczył, mimo że już wcześniej był ranny, a teraz jeszcze…
-Kin! - „Dopiero teraz to do mnie dotarło… Jaka ja jestem głupia! Egoistka! Tak byłam zapatrzona w to, by Ren przeżył, że pozwoliłam Kinowi leczyć go do utraty przytomności! Mógł odmówić - prawda, ale… nie zrobił tego bo widział jak cierpię. Bo go o to poprosiłam. I przez moją głupotę teraz również Kin jest w stanie krytycznym! Przez to, że nie myślałam racjonalnie i histeryzowałam! W ogóle nie zwracałam uwagi na otocznie… A przecież doskonale wiedziałam, jak bardzo używanie tej magii jest dla niego męczące!”  - Neah… Już wystarczy. – spuściła głowę – teraz… powinniśmy….
-Aya-san! Znalazłem Wendy i Charle! – zawołał o dziwo Natsu
-Co? – skierowała w jego stronę wzrok i ujrzała Happyego, który leciał w ich stronę z poturbowanym Natsu w łapkach. Wylądowali, a tuż za nimi pojawiła się biała kotka z Wendy. Dziewczynka natychmiast podbiegła do niej i rozejrzała się niepewnie.
-Ah… Kuroi-san! Emm… Ojej… Happy mówił, że jest tylko jeden ranny.
Szybko otarła łzy i wzięła głęboki oddech, starając się uspokoić.
-Ja się zajmę Kinem… - miała nadzieję, że jej głos brzmiał choć trochę pewniej, niż się czuła – tylko stracił przytomność z powodu utraty magicznej mocy. Wendy… Możesz się zająć nim? – wskazała na Rena, a gdy dziewczynka kiwnęła głową, puściła go. Wstała i miała wrażenie, że ma nogi jak z waty. Nie chciała ani na chwilę puszczać Rena, ale… już wystarczająco nabroiła. Tyle osób przez nią cierpiało… nawet teraz Ren umierał przez nią! Nie, nie umierał, tylko już umarł… chociaż wciąż nie mogła tego zaakceptować.

***

Ta… to by było na tyle. Trochę dzisiaj smutnawo, ale cóż… bardzo was za to przepraszam… a przynajmniej powinnam. Nie zawsze jednak może być wesoło.
Neah: przyznaj się, że czerpiesz z tego radość…
Oh! Mój drogi Neah! Jak ja dawno nie słyszałam twojego irytującego głosu! Chodź! Pobawimy się, jak Luc swoimi więźniami!
-PRZERWA TECHNICZNA-
Wracając do tematu: domyślacie się o co chodzi? Kim jest Ren? Jakie są jego relacje z Kinem i Neah? Co się stało w przeszłości?
Tak, wiem że znowu wam mieszam i komplikuję, ale to chyba moje powołanie. Zdradziłabym wam kilka tajemnic i ciekawostek, ale wyjątkowo jednak tego nie zrobię.
Wiecie… ostatnio miałam trochę problemów, ale już jest lepiej. A przynajmniej tak w 80%. Hehe. Co myślicie? Czekam na szczere komentarze!
Aria Meredith – ta książka jest u mnie na liście do przeczytania. Jak tylko skończę „Dary Anioła” planuje zabrać się właśnie za „Szklany Tron”. I przyznam, że już się nie mogę doczekać!
I bonus (załóżmy że z racji święta bloga - minął już 3 rok - będzie większy): 

















Jak się wam podobały? Popatrzyłam na sondę i dałam najwięcej tych, których w sondzie jest najwięcej na chwilę obecną czyli w tym przypadku Gajeel i Levi. No i starałam się dać wszystkie na które głosowaliście. 
Do następnego!  


2 komentarze:

  1. Taa akcja z Maxem... pff. Współczuję mu, ale mnie to rozbawiło! ^^ Luc to psychol, powinien się leczyć -_- A moment jak Aya dała Natsu ogień też był boki! Wyobrażam to sobie! ^^ Ale... Ren! Dlaczego ty musisz się tak nad nim pastwić!? T_T Biedny, kochany Renuś! Biedna Aya! Biedny Kin! Biedni wszyscy! Buuu! T_T "Chroń ją, bo inaczej zza grobu ci dokopię." - Ten tekst jest świetny! I Kochany! I... Renuś! Biedactwo ty moje! T_T Wspominałam że Kin i Ren do siebie pasują... T_T No kurde no... Ren... mimo ze wiem że... to i tak! Popłakałam się prawie! T_T Wszystkie momenty z Ayą i Renem były boskie! I z Ayą, Renem i Kinem też! W ogóle wszystko było boskie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    tak też myślałam, że ten tajemniczy, który się pojawił jest kimś kogo znają i się nie myliłam, och ten Lukas mnie wkurza...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń