niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział 37

Witam! Powróciłam! Przykro mi, że musiałam chwilowo zawiesić bloga, ale niestety nie miałam wyjścia. A nie chciałam, żeby wyglądało to tak, jakbym go opuściła. Pewne sprawy zwaliły mi się na głowę i nie miałam zbyt dużo wolnego czasu. A już tym bardziej na tyle, żeby móc się trochę zastanowić nad tym co i jak dokładnie chce napisać. Niby były chwile, ale nie wystarczająco długie. W głowie miałam troszkę inne rzeczy. Teraz co prawda też są, ale łatwiej mi jest już to wszystko ogarnąć. 
W poprzedniej notce było dużo Luc’a. miałam właściwie dopisać do niej jeszcze coś, ale tamten moment za bardzo mi pasował na przerwanie, więc się powstrzymałam przed dalszym pisaniem.

***

Luc stał i cierpliwie czekał jaką decyzję podejmie Fairy Tail. Na razie. Cała ta sytuacja niezmiernie go bawiła. Ta dezorientacja w ich oczach, niepewność. To było dla niego niczym miód! Chociaż nie – za miodem nie przepadał. To było dla niego niczym najsłodsze, czerwone wino. Tak… wino lubił. A szczególnie czerwone, wyglądające niczym świeża krew. Niestety jego delektowanie się tym widokiem przerwał irytujący Salamander.
-Nie kpij sobie z nas! Nigdy się nie poddamy! Będziemy walczyć i wygramy! – wykrzyknął i podbudował tym część swojej gildii
-Naprawdę jesteś tak naiwny i głupi? – Luc uniósł jedną brew, po czym zniknął i znalazł się przed chłopakiem i kopnął go tak, że poleciał na ścianę, nie mogąc złapać oddechu. Następnie Luc pojawił się i tam, aby przygnieść go butem do podłogi, na którą Natsu się osunął.
-Wciąż uważasz, że możecie wygrać? – zakpił Luc, ale w tym momencie w jego stronę poleciał… Max. Wszyscy byli w takim szoku, że nikt się nawet nie poruszył. Nawet sam Luc. A Max… krzyczał w panice i zdezorientowaniu ze łzami w oczach.
-Co się u licha dzieje?! Czemu moje ciało samo się rusza?! – panikował. Kiedy Luc zatoczył się pod wpływem uderzenia, zaczął się opętańczo śmiać już bez problemu unikając Maxa i powalając go na ziemię jednym ruchem ręki. W momencie, gdy chciał mu rozgnieść czaszkę, wyczuł czyjąś obecność za plecami. Ten ktoś pojawił się tak nagle, że cudem udało mu się zablokować cięcie sztyletu, wymierzone prosto w jego szyję. Z dłoni polała się krew, a on odskoczył. W pierwszej chwili Luc pomyślał, że to Aya, ale to nie mogła być ona. Po pierwsze: zawsze gdy wychodziła z cienia, Luc czuł drżenia magii w powietrzu, a po drugie: wciąż stała z resztą Fairy Tail. Spojrzał na napastnika, który spróbował kolejnego ataku. Był odziany w czarny płaszcz z szerokim kapturem zarzuconym na głowę i pachniał… krwią. Nie ranami, ale krwią. Magią i krwią. Skądś kojarzył ten zapach, ale ludzi których spotkał w swoim długim życiu było zbyt wiele by miał wszystkich spamiętać.
W momencie kiedy szykował kontratak, przeciwnik… wycofał się. Stanął spokojnie, pochylając się lekko do przodu i będąc w pełnej gotowości.
-Ej… Kim ty jesteś? Nie ma cię na mojej liście kolekcjonerskiej. – Luc uśmiechnął się słodko wypowiadając te słowa i zmrużył dziwnie oczy. Wyglądał jak wąż, szykujący się do ataku na swoją zwierzynę. Nie minęła sekunda, a ta dwójka już na siebie natarła. A już po kilku kolejnych sekundach w stronę Luca poleciały kolejne ataki, tym razem od strony Fairy Tail. Z góry skoczył na niego Gajeel, Natsu atakował swoimi płomieniami, Cana używała swoich kart, a Grey lodu. Nawet mistrz włączył się aktywnie. Max sidział ogłupiały patrząc się na swoje ręce, ale po chwili i on musiał włączyć się do walki. Luc nie był na tyle szalony żeby atakować samemu. Jego „towarzysze” dość szybko znaleźli reszcie wróżek zajęcie. Laxus chronił Mię, choć nie było to zbyt łatwe z jedną ręką praktycznie zniszczoną, a znajdowali się praktycznie w centrum kolejnej bitwy. Aya nie była w stanie im pomóc. Sama miała multum wrogów i miała wrażenie, że na jednego zabitego, pojawia się dziesięciu kolejnych. Na dodatek niepokoił ją ten tajemniczy super-hero, który uratował Natsu i jakby nie patrzeć przywrócił im wole walki. Chciała mieć na oku jego, Mię z Laxusem, wrogów i jeszcze Luc’a. Ale niestety nie było to możliwe. Aya była silna, to fakt, ale nawet smok może mieć problem jeśli zaatakuje go całe stado szarańczy. I choć Kuroi smokiem nie była, to wiedziała jaką miała niegdyś pozycję. Aż sama się dziwiła, że wcześniej nie zauważyła, że coś jest nie tak z jej mocą magiczną. Ale to nie było teraz ważne. Ważne było, że nawet mimo swoich mocy, nie mogła obronić bliskich jej ludzi.
Niedaleko niej wylądował ranny Natsu. Nie było mu łatwo walczyć po otrzymaniu już wcześniej sporej ilości obrażeń. Aya zacisnęła zęby. Odepchnęła swoje przeciwnika, przecinając go kataną i pochłaniając cieniami innego.
-Salamandrze! – zawołała, a gdy różowowłosy zabójca smoków skierował na nią swoje spojrzenie, posłała w jego kierunku strumień ognia. Chłopak w pierwszej chwili był zaskoczony, ale już po chwili z zadowoleniem połknął ogień.
-Nie wiem jak ty to zrobiłaś, ale teraz jestem z całą pewnością napalony! – krzyknął i ruszył ponownie do boju z nową siłą. Aya tylko przewróciła oczami i już nie zawracała sobie nim głowy, bo przed nią pojawił się kolejny przeciwnik, którym musiała się zająć.
Już po chwili była mocno zirytowana. Musiała używać pełni mocy i chciała to robić, ale jak skoro to było kompletnie bez sensu, skoro przeciwnicy się mnożyli jak króliki?! Jedyną opcją była atak masowy, a tego nie mogła zrobić bo skrzywdziłaby członków Fairy Tail! No i jak tu nie oszaleć?! W grę poszedł lód, którym przeważnie się osłaniała. Magia Dwóch Biegunów, nie była aż tak silna jak Magia Cienia, ale dzięki nim mogła zaskoczyć przeciwnika. No i czasami bywała również przydatna na inne sposoby. Ale nie lubiła nią walczyć. Miała wrażenie, że wtedy traci kontrole, że zatraca się. Że cofa się w czasie…
Mimo odzyskanych sił, wróżkom nie było łatwo przetrwać samemu, a co dopiero chronić innych. A przynajmniej w większości. Wrogów było naprawdę multum. I nie wszystkich dało się zauważyć. Oni po prostu byli i nigdy nie można było być pewnym, czy ktoś za tobą nie zmieni nagle swojego celu ataku i nie wykorzysta momentu by przeszyć ci plecy, kiedy jesteś zajęty innymi. To już nie była zwykła bitwa, to była istna rzeź i chaos. Mieszanka dwóch przerażających rzeczy. Ale niczego innego nie mogliby się spodziewać po kimś tak szalonym jak Luc.

Ktoś krzyczał. Nie wiedziała czy z bólu czy z rozpaczy, czy z czegoś innego. Słyszała dźwięk miecza zderzającego się z innym ostrzem. Czuła zderzenia i buzowania magii oraz ten specyficzny, ledwo dosłyszalny dźwięk towarzyszący temu zjawisko. Przypominał jej szum wysuszonej trawy. Widziała wrogów, ich ruchy, ataki, spojrzenia umierających ludzi, dźwięk upadających ciał, krew wypływającą z ran. To była wojna.
Ktoś krzyknął jej imię. Obróciła się, ale nie zdążyła zbyt wiele zobaczyć, bo kolejny przeciwnik zajął jej czas. Krzyk przerażenia wołający jej imię. I wtedy zobaczyła: atak skierowany w jej stronę. Nie było już czas, a odległość była zbyt mała. Nie mogła tego uniknąć, ani zareagować na czas. Zginie. Ale przynajmniej wśród ludzi jej bliskich. Żałowała jedynie, że wiedzieli w niej kogoś kim nie była, że nie znali prawdy o jej naturze. Ale może tak było lepiej…
Czerwony pocisk, mieniący się niczym kryształ był już tuż przed nią. Tak piękny i jednocześnie tak śmiertelny. Wręcz czuła oddech śmierci na swojej szyi. Automatycznie zacisnęła powieki, ale atak nie nadszedł. Za to coś ciężkiego i ciepłego uderzyło w nią i powaliło na ziemię. Czyjeś ciało. Ciepłe… i mokre od krwi i potu. Otworzyła oczy i zobaczyła widok, który nią wstrząsnął. Coś czego by się nigdy nie spodziewała. I coś, co sprawiło że jej serce bolało. To wszystko nie tak miało być. „Ta twarz… On nie powinien żyć.” Nie wierzyła w to co widziała. Wszystko inne przestało się liczyć. Czas zwolnił dla niej. Była tylko ona i on. Patrzyła na jego bladą, zabrudzoną twarz, w te ciemnoniebieskie, prawie czarne oczy i nie wiedziała już nic.
Wtedy nad nimi przeleciał ognisty pocisk i świadomość gdzie są dotarła do niej jak wybuch. Złapała rannego i otuliła ramionami. Przeniosła ich kawałek dalej, uciekając choć trochę od centrum walki. Czuła wściekłość, bezsilność, radość, smutek, dezorientację… wszystko. Wszystko i nic. W jej wnętrzu panował czysty chaos. Ręce jej drżały, podczas gdy czerwona posoka opuszczała ciało mężczyzny, którego trzymała. Odgarnęła mu z twarzy czarne kosmyki włosów, brudząc je jego własną krwią. W tle słyszała walkę, ale nie docierało to do niej. Nie obchodziło jej co się tam dzieje… ponieważ ON umierał. Ten, który znaczył dla niej najwięcej umierał…
Nie zauważyła kiedy zaczęła płakać. Dotarło to do niej dopiero, gdy otarł jej policzki i uśmiechnął się lekko w jej stronę. Jego usta poruszyły się lekko i usłyszała ciche „przepraszam”. Za ciche…
-Nie! – wykrzyknęła, a jej głos drżał – Błagam cię, nie! Ren… - pierwszy raz od dawna wypowiedziała to imię. Niepewnie, jakby wciąż nie wierząc. Imię, które teraz brzmiało tak… dziwnie. I sprawiło, że serce zaczęło ją boleć jeszcze bardziej. Cała dusza ją bolała. Miała wrażenie, że jakiś mur, jakaś budowla wewnątrz niej właśnie rozsypała się w gruzy. – Ren! Nie rób mi tego! Błagam!
Łzy zniekształcały widok twarzy, której tak długo nie widziała. Szybko przetarła oczy, ale nic to nie dało. Płakała tak, jak wtedy gdy pierwszy raz zobaczyła śmierć. Śmierć rodziców i obiecała sobie, że już nigdy nie uroni żadnej łzy. Że będzie silna. A tymczasem już trzeci raz złamała tą obietnicę. Raz – gdy zmarł po raz pierwszy, drugi gdy dowiedziała się o śmierci Van Hana, i teraz…
-Aya-tan… - wyszeptał i przełknął ślinę, jakby starając się by jego głos nie był tak słaby i ochrypły – Nie płacz… nie lubię gdy płaczesz… Aya-tan
-Nie! Dlaczego do jasnej cholery znowu muszą mi cię zabierać?!
-Już dobrze Aya-tan… nic na to nie poradzimy. Tak musi być. Cieszę się, że mogłem cię jeszcze raz zobaczyć. Ten ostatni raz.
-Nie! Nie zgadzam się! Nie rób mi tego, proszę! Nie zostawiaj mnie po raz kolejny! Ja tego nie wytrzymam! Ren… Nie wytrzymam kolejnej twojej straty…
Pochyliła się i oparła głowę o jego zakrwawione ciało. Czuła jego dłoń na swoich włosach i karku. Czuła jego dotyk. Dotyk, za którym tak tęskniła. Ktoś próbował ją odciągnąć od niego, ale nie pozwoliła. Słyszała znajomy głos, którego jednak nie rozumiała. Nie wiedziała ile czasu minęło… nie wiedziała co się działo wokół. Liczył się tylko on. Tylko on…
W pewnym momencie on sam odsunął ją lekko od siebie i wychrypiał coś, czego z początku nie rozumiała, co do niej nie docierało.
-…Kin, podejdź tu. – usłyszała czyjeś kroki i zobaczyła jak Kin okrąża ich i podchodzi z drugiej strony. Kucnął przy nim, patrząc smutno.
-O co chodzi? – spytał, a Aya ze spory opóźnieniem usłyszała, że jego głos drżał. Dotarło do niej, że już chwilę temu musiał tu przyjść. Rozejrzała się zdezorientowana i zobaczyła jeszcze kilka osób, które stało i patrzyło się. „Ile czasu minęło? Kiedy tu przyszli?” Urywki myśli latały w jej głowie, ale skutecznie zamilkły, kiedy Ren ponownie się odezwał.
-Chroń ją, bo inaczej zza grobu ci dokopię. – jego głos był cichy, ale słyszała go bardzo wyraźnie. Kin uśmiechnął się lekko i parsknął.
-Ja ZAWSZE ją chronię. – jego złote oczy były smutne i błyszczały dziwnie. Jakby hamował łzy.
-I tak ma zostać. – mężczyzna w jej rękach zamknął oczy. Tak nie mogło być! Po prostu nie mogło!
-Nie! Nie zgadzam się! Ren! – potrząsnęła jego ciałem, zaciskając palce.
-Aya… nie płacz… - Kin położył dłoń na jej nadgarstku, ale ona go odtrąciła. Próbował coś do nie mówić, odciągnąć ją, ale to nic nie dało. Miała nie płakać, ale łzy nie chciały jej słuchać. Coś w jej duszy wyło. Szarpało ją od wewnątrz i rozrywało na strzępy. Nie mogła się poddać. Nie tym razem. Podniosła się nagle i popatrzyła na jego spokojną twarz. Gdyby nie krew można by pomyśleć, że spał i miał jakiś dobry sen, bo na ustach gościł słaby uśmiech. Nawet w chwili śmierci potrafił się uśmiechać. Nie to co ona… ona się bała. Czego? Straty… bólu… siebie… mocy… i nagle ją oświeciło.
-Wiem! Użyję mojej mocy i zatrzymam czas! – wykrzyknęła, ale ktoś złapał ją za twarz i zmusił by spojrzała na niego. Tym kimś był Kin.
-Nawet nie próbuj! To niebezpieczne! Nie jesteś w stanie jej poprawnie używać!
-Ale inaczej Ren-!
-Aya! To nic nie da. Już za późno. – jego wzrok był twardy i zdecydowany.
-Kin błagam! Nie mogę go tak zostawić! Ja tego nie przeżyję jeśli znowu go stracę!
-Wiesz, że nie możesz… Poza tym nie wiesz jaki naprawdę to przyniesie skutek. Twoja moc nie zatrzymuje czasu. To co miało miejsce 9 lat temu było wypadkiem. – mówił spokojnie, głaszcząc kciukiem jej twarz. Patrzył w jej zrozpaczone oczy i starał się być silny. Ale nie wiedział co innego może zrobić, jak ją pocieszyć. Tyle razy go już straciła, a on zabierał jej ostatnią nadzieję… ale wiedział, że to nic by nie dało. Nic dobrego… wiedział, że nie da się przywrócić zmarłego do życia. Ktoś, kto już raz odszedł z tego świata, już do niego nie należy.
-Dlaczego nigdy nie mogę nic zrobić? – wyszeptała przez łzy. Coś czego od dawna nie widział i nie powinien już nigdy więcej widzieć.
-Już i tak dużo zrobiłaś. – uśmiechnął się lekko. Starał się by to nie był smutny grymas, ale to nie było łatwe. Zapadła chwila ciszy, w czasie której słychać było tylko jej łkanie. Patrzyła znowu na Rena, ani myśląc żeby go puścić. Ktoś z tyłu powiedział, żeby posłać po Wendy, ale on wiedział że przecież i tak już było za późno.
-Kin… Pomóż mu… - powiedziała to tak cicho, że nie by pewien czy sobie tego nie wyobraził.
-Co? – wyrwało mu się, ale ona wciąż nie patrzyła na niego.
-Możesz… - zaczęła i już wiedział, że nie miał omamów – Znasz się na magii leczącej. Może niedługo znajdą Wendy i wtedy Ren…
Nie mógł uwierzyć w to co słyszy. Może i umiał trochę leczyć, ale nikt nie przywróci do życia zmarłego. Mimo to, jej głos był taki… słaby i zrozpaczony. Gdyby mógł coś zrobić, to by przecież zrobił! Taka rana… taki stan… nie mógł, nie dało się.
-Ale to… - zaczął, ale widząc jak zacisnęła dłonie jeszcze mocniej i pochyliła się, nie mógł odmówić. Była jeszcze jedna opcja… żeby utrzymać stan Rena takim, jaki był obecnie… żeby kiedy pojawi się Wendy… może jednak się uda… może… może nie będzie za późno. Dla Ayi… - Dobrze… Zrobię co w mojej mocy. Neah ty też pomóż. – rzucił gdzieś w dal i Aya zrozumiałą, że on też tam stał – Ren jest nieprzytomny, więc nie powinien odrzucać twojej krwi…
Kin miał smutny głos. Wiedział, że to nic nie da, ale nie mógł tak po prostu tego zostawić. Już dwa razy Ren zginął, a mimo to dwa razy ich zaskoczył. Potrzeba było im cudu, ale może jednak cuda czasami się zdarzają?
-Czyś ty zwariował? – Neah mimo, że podszedł do nich, to wciąż nie dowierzał w to co usłyszał. Ale widząc spojrzenie blondyna i trzęsącą się Ayę, westchnął i usłuchał.
Przez kilka minut robili co mogli, by chociaż utrzymać stan Rena, aby dało się cokolwiek ratować. Aż tyle… Starali się jak mogli, ale mimo to stan Rena nie polepszał się. Wiedzieli o tym doskonale, ale wciąż walczyli o cud. W pewnym momencie jednak blondyn się zachwiał. Oczy poleciały mu w głąb czaszki i upadł. Zemdlał. Wtedy zauważyła w jakim był stanie. Poharatany na twarzy, na szyi miał jakieś poparzenie, włosy rozpuszczone i posklejane krwią. Walczył, mimo że już wcześniej był ranny, a teraz jeszcze…
-Kin! - „Dopiero teraz to do mnie dotarło… Jaka ja jestem głupia! Egoistka! Tak byłam zapatrzona w to, by Ren przeżył, że pozwoliłam Kinowi leczyć go do utraty przytomności! Mógł odmówić - prawda, ale… nie zrobił tego bo widział jak cierpię. Bo go o to poprosiłam. I przez moją głupotę teraz również Kin jest w stanie krytycznym! Przez to, że nie myślałam racjonalnie i histeryzowałam! W ogóle nie zwracałam uwagi na otocznie… A przecież doskonale wiedziałam, jak bardzo używanie tej magii jest dla niego męczące!”  - Neah… Już wystarczy. – spuściła głowę – teraz… powinniśmy….
-Aya-san! Znalazłem Wendy i Charle! – zawołał o dziwo Natsu
-Co? – skierowała w jego stronę wzrok i ujrzała Happyego, który leciał w ich stronę z poturbowanym Natsu w łapkach. Wylądowali, a tuż za nimi pojawiła się biała kotka z Wendy. Dziewczynka natychmiast podbiegła do niej i rozejrzała się niepewnie.
-Ah… Kuroi-san! Emm… Ojej… Happy mówił, że jest tylko jeden ranny.
Szybko otarła łzy i wzięła głęboki oddech, starając się uspokoić.
-Ja się zajmę Kinem… - miała nadzieję, że jej głos brzmiał choć trochę pewniej, niż się czuła – tylko stracił przytomność z powodu utraty magicznej mocy. Wendy… Możesz się zająć nim? – wskazała na Rena, a gdy dziewczynka kiwnęła głową, puściła go. Wstała i miała wrażenie, że ma nogi jak z waty. Nie chciała ani na chwilę puszczać Rena, ale… już wystarczająco nabroiła. Tyle osób przez nią cierpiało… nawet teraz Ren umierał przez nią! Nie, nie umierał, tylko już umarł… chociaż wciąż nie mogła tego zaakceptować.

***

Ta… to by było na tyle. Trochę dzisiaj smutnawo, ale cóż… bardzo was za to przepraszam… a przynajmniej powinnam. Nie zawsze jednak może być wesoło.
Neah: przyznaj się, że czerpiesz z tego radość…
Oh! Mój drogi Neah! Jak ja dawno nie słyszałam twojego irytującego głosu! Chodź! Pobawimy się, jak Luc swoimi więźniami!
-PRZERWA TECHNICZNA-
Wracając do tematu: domyślacie się o co chodzi? Kim jest Ren? Jakie są jego relacje z Kinem i Neah? Co się stało w przeszłości?
Tak, wiem że znowu wam mieszam i komplikuję, ale to chyba moje powołanie. Zdradziłabym wam kilka tajemnic i ciekawostek, ale wyjątkowo jednak tego nie zrobię.
Wiecie… ostatnio miałam trochę problemów, ale już jest lepiej. A przynajmniej tak w 80%. Hehe. Co myślicie? Czekam na szczere komentarze!
Aria Meredith – ta książka jest u mnie na liście do przeczytania. Jak tylko skończę „Dary Anioła” planuje zabrać się właśnie za „Szklany Tron”. I przyznam, że już się nie mogę doczekać!
I bonus (załóżmy że z racji święta bloga - minął już 3 rok - będzie większy): 

















Jak się wam podobały? Popatrzyłam na sondę i dałam najwięcej tych, których w sondzie jest najwięcej na chwilę obecną czyli w tym przypadku Gajeel i Levi. No i starałam się dać wszystkie na które głosowaliście. 
Do następnego!  


niedziela, 2 listopada 2014

one-shot: Japanese Classic Horror

Japanese Classic Horror – czyli klasyczny japoński horror
Może was to zaskoczy (mnie zaskoczyło), ale pojawia się post. Co prawda nie rozdział, ale one-shot z okazji Haloween. Wiem, że z opóźnieniem, ale przyszedł mi do głowy dzisiaj, dzisiaj go napisałam i oto jest. Publikuję go tu i na „zemście”. Mam nadzieję, że się wam spodoba.
UWAGA: Nie jest to FanFicition, lecz tekst własny, stworzony od podstaw przeze mnie. Zastrzegam sobie prawa autorskie i nie życzę sobie wykorzystywania tego nigdzie. Dziękuję za uwagę. 
Ostrzeżenie: tekst zawiera brutalne sceny.
***
Dawno, dawno temu, w erze Meiji krążyła pewna historia. Historia o młodej kobiecie zaręczonej z bogatym mężczyzną. Byli szczęśliwy, chociaż nie wszystkim podobał się ich związek. Po pierwsze kobieta ta była choć biedna, to nad wyraz mądra i wykształcona. Po drugie miała dziwne i tajemnicze koneksje rodzinne. Natomiast mężczyzna należał do bogatej rodziny, chcącej utrzymać choć trochę tradycji w czasie coraz to nowszych zmian w kraju.
Pewnego dnia kobieta znikła. Nazwijmy ją może na razie Yuki, ponieważ skórę miała jasną niczym śnieg, i właśnie to oznacza to imię. A dzień, w którym poznała swojego ukochanego przypadł właśnie na zimę i był pełen puszystego śniegu. Była drobna, ale silna. Niepoddawała się bowiem naciskom ludzi z wioski. Dlatego jej zniknięcie wydało się jej przyjaciołom, rodzinie oraz ukochanemu dziwne. W czasie gdy inni cieszyli się z jej nieobecności i snuli różne plotki, przypuszczenia i historie dotyczące tego tajemniczego zniknięcia, jej bliscy zaczęli jej szukać. Rodzina i przyjaciele jednak bardzo szybko się poddali przez naciski ludzi z wioski. Jedynie narzeczony uparcie i bez opamiętania szukał Yuki.
Pewnego wieczora zobaczył ją, jak stała na moście i wpatrywała się w płynącą dołem wodę. Natychmiast pobiegł w jej stronę, jednak potknął się i na ułamek sekundy spuścił ją z oczu. Kiedy jednak ponownie spojrzał w miejsce, gdzie chwilę temu stała kobieta, zobaczył pustkę. Zdezorientowany podszedł tam i na poręczy mostu zobaczył grzebień, który sam jej kiedyś podarował. Był zabrudzony i miał kilka wyłamanych zębów. Ale mimo to nie stracił swojego blasku. Wziął go do ręki i poczuł ból. Coś go zadrapało. Automatycznie puścił grzebień, a ten wpadł do wody. Mężczyzna zaklął, a następnie spojrzał na swoją dłoń. Na wewnętrznej części dłoni była cienka, ale dość długa rana. To upewniło go tylko w przekonaniu, że cała ta sytuacja byłą realna. Szybko pobiegł do domu, aby opowiedzieć co zobaczył. Ale nikt mu nie wierzył. Uznali go za wariata. Do tego stopnia, że i on sam zaczął w to powoli wierzyć. I choć rana na ręce była początkowo dla niego dowodem, inni mówili że musiał się tak naprawdę zadrapać o most, a żadnego grzebienia, ani tym bardziej kobiety, tam nie było.
Ale mimo to szukał dalej i się nie poddawał. Ludzie patrzyli na niego jak na wariata, a i on zaczynał powoli tak myśleć. Bo oszalał. Coraz mniej o siebie dbał i jedynie poświęcał się ukochanej. Jej poszukiwaniom. W pewnym momencie zaczął widzieć ją w każdym kącie, zaułku. Zawsze była tam, gdzie nikt by jej nie zobaczył. Raz zapuścił się do niebezpiecznej dzielnicy późnym wieczorem i został zaatakowany. Stracił przytomność. Gdy się obudził, okazało się że znajdował się w swoim pokoju. Poczuł delikatny powiew wiatru i zobaczył, że drzwi do ogrodu były lekko odsunięte. W blasku księżyca zobaczył ją – piękną, bladą, drobną i w cienkim kimonie. Stała bokiem, a wiatr zawiewał włosy na jej twarz. Włosy zazwyczaj upięte grzebieniem. Tym grzebieniem, który on znalazł na moście.
Powoli do jego uszu zaczęły docierać czyjeś głosy. To jego rodzice rozmawiali z lekarzem o jego stanie. Doktor mówił, że podobno ma bardzo wysoką gorączkę i na pewno jest ona już od kilku dni. I to podobno mogło wywołać u niego halucynacje. Mężczyzna nie mógł zrozumieć czemu tak myśleli, skoro cały czas czuł się świetnie. Usłyszał jak lekarz mówił, że do zadrapania na ręce dostało się zakażenie i to ono mogło być za to odpowiedzialne. Mężczyzna oderwał na chwilę wzrok od swojej narzeczonej i uniósł dłoń nad twarz by móc się jej przyjrzeć. Była lekko zaczerwieniona, ale nic złego się z nią nie działo. W pewnym momencie pojawiły się na niej zielono-fioletowe linie ciągnące się aż do łokcia. Zamrugał ze zdziwieniem, a linie znikły. Znowu patrzył na swoją normalną dłoń. Głos lekarza zamilkł. Mężczyzna już chciał wstać i pokazać rodzinie, że czuje się świetnie, kiedy jego rodzice ponownie zaczęli rozmawiać.
-Widzisz do czego doprowadziły twoje pomysły?! – mówił ojciec – Nasz syn oszalał! Widzi rzeczy, których nie ma, nie dba o siebie, pakuje się w kłopoty, teraz jest chory!
Kobieta powiedziała coś cicho do męża, a następnie zapadła już kompletna cisza. Ich syn ponownie zasnął, czując nagle, że w pokoju znowu zrobiło się zimno. Odpłynął z postanowieniem, że jutro znowu będzie szukał ukochanej. Ale tak, by rodzice nie obwiniali się o jego stan.
Jednak kolejne dni były jeszcze dziwniejsze. W pewnym momencie mężczyzna zrozumiał, że jego ukochanej nie ma już od prawie roku. Ze zdziwieniem zaczął słyszeć i widzieć co się dookoła niego dzieje. Jakby dopiero obudził się po dziwnym śnie. Według ludzi Yuki uciekła. Jedni mówili, że nie wytrzymała, inni że znalazła sobie kogoś innego, a inni że przyjęła pieniądz od rodziny ukochanego i odeszła. Mężczyzna miał wrażenie, że przez ten rok tkwił w jakiejś klatce, ułudzie. Nie wiedział, która wersja była prawdziwa, ale postanowił zacząć życie od nowa. Zaczął o siebie dbać i rozglądać się za innymi kobietami. Obrazy jego narzeczonej już nie pojawiały się tak często, aż przestały go prześladować. W końcu znalazł sobie nową ukochaną. Młodą dziewczynę o ślicznych, błyszczących niczym czysta woda oczach. Była z dobrej rodziny, a jego rodzice ją aprobowali.
Krótko po ich oficjalnych zaręczynach stało zdarzyła się tragedia. Ojciec dziewczyny zmarł. Lekarze mówili, że był to atak serca, chociaż mężczyzna zawsze był zdrowy. Młodzi zaplanowali jednak ślub na za miesiąc, wiedząc że starszy pan tego by sobie życzył. Chcieli tak uczcić jego pamięć. Jednak tydzień po ustaleniu terminu w wiosce znaleziono ciało. I przez kolejne dwa tygodnie znajdowano kolejne ciała. Jedno ciało na jeden dzień. Każdy ginął inaczej, każdy kolejny coraz boleśniej i krwawiej. Winnego nie można było znaleźć. Ale było pewne, że winowajca był ten sam, bo przy każdych zwłokach znajdowano to samo – zakrwawiony kawałek papieru w kształcie płatka śniegu. Ludzie byli przerażeni, a narzeczeni jeszcze bardziej. Do ślubu został jeden tydzień. Siedem dni… Siedem zbliżających się śmierci. Ludzie naciskali na młodych, aby odwołali ślub. Uważali, że to ich wina. Mężczyzna postanowił w końcu porozmawiać ze swoimi rodzicami i poradzić się ich. Kiedy jednak podszedł do nich, zatrzymał się pod ich pokojem słysząc gwałtowną wymianę zdań.
-To twoja wina! – krzyczał ojciec, a jego głos drżał – Ty to zaczęłaś! Teraz ona się mści!
-Moja wina?! – matka była równie mocno roztrzęsiona – Przypominam ci mężu, że to ty chciałeś się pozbyć tej dziewczyny! Ja ci tylko powiedziałam, jak można to zrobić! To ty wynająłeś tych ludzi! Ty odpowiadasz za jej śmierć! Zresztą niemożliwe, żeby mogła się mścić! Nie żyje! A po śmierci nic nam nie może zrobić!
-Przecież jej ciała nie odnaleziono! Może jednak żyje! – upierał się ojciec
-Bzdura! Sam mówiłeś, że widziałeś trupa! Jak wrzucili ją do rzeki!
-Ale nie byłem przy tym, jak ją zabijali! Również dobrze mogła to być kobieta podobna do niej! Miała rozpuszczone włosy, bo gdzieś zgubiła ten cholerny grzebień i nie widziałem jej twarzy!
-Teraz to już pleciesz bzdury mężu! Gdyby żyła, od razu chciała by udowodnić, że dopuściliśmy się zbrodni. A mimo to nikt w wiosce nie znalazł ciała, ani nikt nas o nic nie podejrzewa. A przynajmniej nie o zabójstwo. Zresztą mówią że sama uciekła. Nikt nic by nam nie udowodnił. A ona na pewno nie żyje.
-Więc jak wytłumaczysz te śmierci!? Jestem pewien, że rozpoznałem wśród tych ludzi co najmniej kilku mężczyzn, których zatrudniłem, żeby się jej pozbyli! Oraz ludzi, którzy ją nękali!
-Nawet jeśli ona się mści, to ja niczego nie musze się obawiać. – powiedziała matka. Ich syn na początku nie do końca mógł zrozumieć o co chodziło, ale w końcu dotarło do niego, że jego rodzice stali za zniknięciem jego byłej narzeczonej. Że zlecili jej zabójstwo. I zrozumiał, że termin ślubu z nową kobietą był ustalony dokładnie w dzień, w którym mijał rok od śmierci Yuki. A grzebień, który znalazł na moście… był naprawdę jej grzebieniem. Grzebieniem, który zgubiła, gdy ją zabijali. Ale czy był prawdziwy? Most, na którym wtedy ją widział był miejscem jej śmierci. Nie myśląc wiele pobiegł w tamto miejsce. Nie wiedział czemu, ale musiał znaleźć ten grzebień. Wskoczył do wody, która sięgała mu do ramion i szukał grzebienia. Ludzie patrzyli na niego z szokiem i przerażeniem. Szeptali „znowu oszalał”.
W końcu wieczorem, kiedy księżyc wysunął się zza chmury, światło padło na coś, co leżała na brzegu pod mostem, wśród traw, błota i kamieni. Coś błyszczącego i w połowie zakopanego w mule. Złapał to i wyciągnął. To był ten sam grzebień – jej grzebień. I wyglądał tak samo, jak wtedy gdy go znalazł na moście. Identyczne plamy, wyłamania i rysy. Mężczyzna zadrżał, kiedy wiatr przeniknął przez mokry materiał jego ubrania. Obrócił się i wtedy zobaczył ją ponownie. Stała metr od niego, po kostki w wodzie. Włosy targane wiatrem zasłaniały jej twarz. Stał jak sparaliżowany, kiedy podchodziła do niego. Wyciągnęła rękę w jego stronę, chwyciła grzebień i podpięła ponownie włosy. Wtedy mężczyzna przeraził się jeszcze bardziej. Dotarł do niego prawdziwy obraz, jaki stanowiła. Jego Yuki wyglądała okropnie. Twarz miała całą poranioną. A oprócz tego skór odłaziła w wielu miejscach od kości. Woda ciekła po całym ciele. Włosy przerzedzone, w wielu miejscach powyrywane i zakrwawione. Ubranie, jej piękna yukata teraz była w strzępach, zabrudzona błotem , krwią i plamami z trawy. Z ust, nosa i oczu ciekła krew. Uchyliła usta i mężczyzna zobaczył, że dwa zęby zostały wybite.
-Zapomniałeś o mnie. Przestałeś mnie szukać. – jej głos rozbrzmiał, chociaż nie poruszała ustami – A teraz znalazłeś sobie inną, choć przysięgałeś, że tylko mnie kochasz. Boisz się mnie, a mówiłeś że będziesz ze mną na dobre i złe. Kłamałeś. Wszyscy pożałujecie! Moja zemsta się dokona!
Zawiał wiatr, a zjawa zniknęła. Paraliż ustąpił, przejmujące zimno również. Choć mężczyzna wciąż drżał, nie miał przynajmniej wrażenia, że jest jak kawałek lodu. Upadł na kolana w plusku wody i nie mógł uwierzyć w to co zobaczył.
Do domu wrócił późną nocą, cały przemoczony, nieobecny i blady na twarzy. Jego rodzice nie potrafili z niego wyciągnąć nic, tak samo jak nowa narzeczona. Tej nocy zginęło aż dwoje ludzi. Tak samo jak przez kolejne 5, które mężczyzna przeleżał w gorączce. Śniło mu się, że widzie każdego trupa, każdą zbrodnię która miała miejsce przez ten czas, tak jakby tam był, chociaż nie ruszał się z domu. Wiedział, że to była sprawka jego Yuki. Obudził się dopiero na ostatni dzień. Dowiedział się, że zmarła również matka jego nowej kobiety, co ją tak przeraziło, że chciała uciec. Pokłócili się, ale ślubu nie odwołali. Mężczyzna chciał opowiedzieć reszcie co widział kilka dni temu. Ale kiedy zaczął, na terenie posiadłości ktoś wrzasnął tak przerażającym głosem, że nikt na początku nie mógł się ruszyć. Wszystkich ogarnął strach. Ludzie zaczęli snuć przypuszczenia, że to duch się mści. Chociaż nie wiedzieli dlaczego. I wtedy matka pana młodego krzyknęła, że to na pewno Yuki się mści za to co jej zrobili. I wszystko się wydało. Z każdą chwilą ludzie znajdujący się w domu zaczęli coraz bardziej rozumieć co się stało z młodą kobietą. krzyczeli w panice, modlili się, błagali o wybaczenie. Ale było już za późno. Rozległ się kolejny krzyk. Ludzie zerwali się ze swoich miejsc i rozpierzchli się. Zapanował chaos. Aż ktoś zaczął wołać innych, żeby zobaczyli coś w ogrodzie. Wszyscy zgromadzili się tam i zobaczyli trupy rodziny panny młodej, która zaczęła rzewnie płakać. Jakiś mężczyzna wskazała jakiś punkt i wszyscy tam spojrzeli. Zobaczyli Yuki, taką jak widział ją niedawno jej były narzeczony. Włosy miała już nie rozpuszczone, a podpięte. Wtedy matka pana młodego zerwała się i zaczęła uciekać w przerażeniu. Syn chciał ją złapać, ktoś wołał, że powinni trzymać się razem. Ale kobieta zniknęła już a rogiem i wtedy powietrze rozdarł charkot. Wszyscy z sercami na ramieniu ruszyli za róg i stanęli wmurowani. Matka leżała na podłodze z podciętym gardłem, jej oczy były wydłubane, a ciało poskręcane pod dziwnymi kątami. Na odsłoniętym ramieniu wyorany był w skórze krwawy napis: xxx Wszędzie wokół była krew. Ludzi znowu wpadli w panikę, a duch Yuki dokonywał swojej zemsty na kolejnych osobach. Posiadłość pogrążyła się w przerażeniu i krwi. Aż zostali tylko niedoszli państwo młodzi. Siedzieli w przerażeniu w jednym z pokoi posiadłości i wpatrywali się w drzwi. To miał być dzień ich ślubu, a stał się dniem ich zguby. Usłyszeli kroki – jakby ktoś szedł boso po mokrej podłodze. Zamarli kiedy drzwi nagle się odsunęły, ale nikogo nie zobaczyli. Odetchnęli z ulgą, ale wtedy silny podmuch przewrócił ich. Nad sobą zobaczyli Yuki. Ociekała wodą i wyglądała tak samo przerażająco jak poprzednio. Nowa narzeczona zapłakała. Yuki złapał ją za bark i ścisnęła mocno. Ta wrzasnęła, ale ten dźwięk przerodził się charczenie, kiedy jej gardło zostało rozorane przez palce Yuki.
-To ty zaczęłaś rozpowiadać o mnie plotki. – wyszeptała zjawa i patrzyła jak przerażenie w oczach młodej dziewczyny się potęguje – Od początku wiedziałam.
W końcu Yuki puściła ciało, już martwej dziewczyny i skierowała spojrzenie na swojego ukochanego. On zaczął się odsuwać, ale natrafił na ścianę. Chciał rzucić się w bok, ale lodowata, zakrwawiona ręka Yuki przytrzymała go w miejscu. Przez przypadek trącił jednak lampę, która przewróciła się i stłukła. Pokój zajął się ogniem, a on czuł jak po policzkach płyną mu łzy. Zamiast gorąca i żaru płomieni, czuł lodowatą aurę Yuki.
-Zdradziłeś mnie, złamałeś obietnicę, nie potrafiłeś mnie dostatecznie obronić. – zmarła zaczęła wymieniać – Nie potrafiłeś mnie nawet znaleźć. Pamiętasz co mówiłeś mi tyle razy? „Razem aż do końca świata, a nawet dłużej. Będę cię kochał nawet po śmierci. Będę z tobą zawsze.” A więc dotrzymaj teraz swojego słowa. Bądźmy razem na zawsze, nawet po śmierci.
Po tych słowach złapała jego dłoń, w którą wcześniej zranił się grzebieniem i pokazała mu. Linie na ręce znowu się pokazały. Mężczyzna krzyknął, ale nagle zamilkł, jakby stracił głos.
-Już więcej nie będziesz mówił kłamstw. – powiedziała Yuki i dokonała swojego ostatniego morderstwa, ostatniej zemsty. Posiadłość pogrążyła się w ciszy, przerywanej jedynie trzaskaniem płomieni.

Kiedy następnego dnia, już po ugaszeniu pożaru, zaczęto badać ślady nie znaleziono ciała mężczyzny. Winą oficjalnie obarczono właśnie jego. Zbrodnia ta wstrząsnęła całą wsią, ale została wymazana z historii. Choć wszyscy wiedzieli. I pamiętali. Historia ta nie przekroczyła granic wioski. A przynajmniej ludzie starali się o to. Chcieli zapomnieć, ale wiedzieli, że to nie możliwe. Krążą plotki, że w tym malutkim pokoju znaleziono połamany grzebień młodej Yuki, który ta znowu zgubiła, kiedy mściła się na swoim ukochanym. A obok niego zakrwawiony odcisk ręki mężczyzny z blizną na środku. Podobno raz w roku, dokładnie w rocznicę swojej śmierci, oboje wracają na ziemię i dokonują jednej zbrodni na niewiernym mężczyźnie, bądź kimś kto traktuje jaką kobietę tak, jak potraktowano JĄ. Yuki szukając wtedy swojego grzebienia, a jej ukochany przywiązany do niej po śmierci, idzie za nią, nie wydając żadnego dźwięku. Jedynie łańcuch przyczepiony do jego ręki, w którą zranił się grzebieniem, pobrzękuje cicho.