sobota, 27 września 2014

Rozdział 36

Ostatnia notka była krótka, wiem o tym, ale postaram się aby ta była troszkę dłuższa. Szczególnie, że nie wiem jak będzie z czasem na pisanie, kiedy rozpocznę… e… mniejsza o to! W każdym bądź razie zostało nam już niewiele do końca, choć zdąży się jeszcze pojawić kilka nowych i ważnych postaci. A inne z kolei odejdą na zawsze.
Nie wiem czy zauważyliście, ale mija już kolejny rok istnienia bloga. Nie mam czasu na żadne bonusy specjalne więc tylko powiem jedno: najlepszego dla wszystkich! A reszta informacji i ogłoszeń parafialnych pod notką, a tymczasem enjoy~!

***

Tej nocy Aya nie mogła zasnąć. Wiedziała, że musi odpocząć przed walką i wykorzystać na to każdą chwilę, bo nigdy nie wiadomo kiedy będzie im dane walczyć, a później zaznać chwili wytchnienia. Ale… nie potrafiła… To nie tak, że nie była zmęczona, bo była. Ona po prostu nie potrafiła zasnąć. Coś ją blokowało. Niczym wewnętrzny strach szeptający jej do ucha, że jak tylko zamknie oczy stanie się coś złego. Że wszyscy zginą, że coś nadejdzie… że… coś czyha tylko, aż ludzie stracą czujność.
Usłyszała lekki szmer, jakby ktoś się skradał. Ostrożnie chwyciła za broń stojącą tuż koło jej łóżka i już chciała się zerwać i zaatakować, kiedy po pomieszczeniu rozległ się cichy zaspany głos.
-Aya-chan? – to był Kin. Przyczłapał powoli do jej łóżka i najzwyczajniej w świecie położył się obok, przytulając ją – Nie masz nic przeciwko jak dzisiaj położę się z tobą?
Nie odpowiedziała. Nie bardzo wiedziała co. Ale miała pewne przypuszczenia dlaczego Kin się tak zachował. Było spore prawdopodobieństwo, że czuł to samo co ona, że też coś siedziało mu w głowie. Puściła rękojeść miecza i położyła się spokojnie. Jego obecność uspokoiła ją trochę i rozluźniła. Zawsze na wspólnych misjach nawzajem chronili swoje plecy. Już samo to sprawiało, że mogła spokojniej leżeć. Kin był jej jak brat. Prawie jak brat…
-Kin…
-Hm?
-Pamiętasz dzień, w którym przyszłam do Serca Ciemności?
-Tak… - zaśmiał się cicho – Tego nie sposób zapomnieć. Zrobiłaś takie zamieszanie, że aż Van Han się obudził ze swojej popołudniowej drzemki! A to nie lada wyczyn.
-Wiesz… nigdy nie sądziłam, że to wszystko zaprowadzi mnie aż tutaj.
-Nigdy nie wiemy co nas czeka. Ale mogę ci powiedzieć, że to na pewno nie jest koniec twojej przygody. To nie jest jeszcze twoja meta.
-Co masz na myśli?
-Jeszcze wielu rzeczy musisz się nauczyć, wiele doświadczyć… To jest dopiero początek twojej wędrówki. Nie poznałaś jeszcze wszystkiego. Tego dobrego i tego złego. Bo nigdy nie będą nas spotykać tylko te dobre rzeczy. Równowaga istnieje. Nawet jeśli jej nie zauważamy. I ty też musisz ją zachować. To jeszcze nie twoja pora. Więc nawet nie myśl o tym, aby zginąć w tej głupiej bitwie. Nie jest warta twojego życia.
Nie wiedziała co odpowiedzieć, a i on ani myślał ponownie się odezwać. Nim się spostrzegli oboje zasnęli.

-Życie jest jak pomarańcza. – zawołał czarnowłosy chłopak w wieku kilkunastu lat – Jego sens odkrywasz w miarę obierania skórki. – na te słowa po Sali rozniósł się głośny śmiech kilku osób.
-Ren do cholery! To nie jest śmieszne! – oburzył się dziwacznie ubrany mężczyzna – Przestań drwić z pomarańczy!
-Ależ ja nie wiem o czym mówisz Van Han. – zawołał chłopak – Ja tylko próbuje im przekazać mądrość, którą ty mi przekazałeś.
-Przedrzeźniasz mnie! Po prostu to przyznaj! Na złość mi robisz!
-Oh, dałbyś już spokój Van Han! – prychnęła białowłosa dziewczynka z papierosem w ustach
-Jak możesz Shiroyasha? Przecież pomarańcze są jak człowiek! Jak życie! Są… mózgiem i sercem wszystkiego! – zawołał ponownie ten nazwany Renem ze śmiertelnie poważną miną.
-Ren! No wiesz?!
Tego było już dla nich wszystkich za dużo. Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Mężczyzna obruszył się i strzelił młodego w głowę, ale ten nie przestał się śmiać. Zatoczył się tylko i… wpadł na kogoś. Obrócił się i pierwszym co zobaczył były blond włosy.
-Kin! W końcu! Już myślałem, że znowu się zgubiłeś na misji! Trzeba było jednak się tak nie upierać i zabrać resztę drużyny. – zawołał wesoło Ren
-Ale ty zdajesz sobie sprawę, że to ty nie chciałeś iść na tą misję, co nie? – odparł blondyn unosząc jedną brew do góry.
-A wy co? Zamieniliście się charakterami? – zapytał Van Han, zupełnie zapominając o sytuacji sprzed chwili.
-To ty jeszcze nie zauważyłeś, że oni są nie do zniesienia jak są osobno i się nie wyszaleją na wspólnej misji? – rzuciła złośliwie białowłosa.
-A jeszcze bardziej nie do zniesienia są, kiedy są razem i coś kombinują. – rozległo się od strony drzwi.
-Luc! Już się lepiej czujesz? Martwiliśmy się. – zawołał Ren na widok czerwonowłosego chłopaka, brata ich mistrzyni. Ten uśmiechnął się tylko.
-Już mi lepiej, dziękuję… Ren. – Kin bardzo nie lubił tonu jakim Luc wypowiadał imię Rena. Coś było nie tak. I choć nikt nie zdawał się tego zauważać to wciąż… coś sprawiało, że mięśnie Kina spinały się na ten dźwięk, a magia burzyła się niespokojnie w jego wnętrzu. Czasami miał wrażenie, ze tylko mu się zdaje, ale… nie mógł od tak zignorować tego uczucia.

Tego dnia wszystko było inne. Van Han nie mówił nic o pomarańczach, Kin praktycznie się nie odzywał, Neah nie uśmiechał się głupio, a Shiroyasha nie paliła. Nikt nie wiedział co powinien powiedzieć. Milczeli… takie sytuacje nie były normalnością… nie było normalnością chować jednego ze swoich przyjaciół, który wciąż miał przed sobą całe życie. Wiedzieli, że zginął chociaż ciała nie mogli pogrzebać, bo go nie było. Ale zginął. Innej opcji nie było, choć wszyscy mieli na to wielką nadzieję.
-Dlaczego to wszystko tak się potoczyło? – wyszeptał Kin, pochylając głowę. Nikt mu nie odpowiedział.

Zerwał się gwałtownie, ciężko oddychając. Wspomnienia z przeszłości bardzo rzadko męczyły go w snach, a te… były wyjątkowe… wyjątkowo nieprzyjemne. Bolesne… Wiedział, że na każdego kiedyś przyjdzie pora, ale mimo tej świadomości, akceptowanie tego nie było łatwe. Rozejrzał się wokół. Był w pokoju Ayi, w jej łóżku, ale dziewczyny nie było. Zadrżał niespokojnie kiedy dotarło do niego, że mogła znowu zrobić coś naprawdę szalonego. Nie mógł się jednak sam uspokoić po tym chorym śnie.
-Dlaczego do licha ciężkiego akurat dzisiaj musiał przyśnić mi się Ren?! – syknął. Westchnął ciężko i zebrał swoje rzeczy. Czuł jakiś wewnętrzny niepokój. Musiał znaleźć Lukę. A później Ayę.

Był dopiero wczesny ranek, ale członkowie Fairy Tail już byli na nogach. Przygotowywali się do walki, leczyli rannych, opracowywali strategię i… po prostu nie mogli spać. Natsu chodził cały dzień zirytowany, bo nie mógł porozmawiać ze Złotym Smokiem. A przecież Igneel mu kazał zrobić to jak najszybciej! Coś musiało być na rzeczy! Ale mimo to… nawet jego nos, nie mógł znaleźć Kina. Szukał go, ale co chwilę gubił trop i nic to nie dało. A do tego jeszcze śmierć Lisanny…
Nagle coś wybuchło. I nie było to, tak jak myśleli w centrum miasta, a w… ich gildii. Będąc dokładnym w pokojach chorych. Wszyscy natychmiast rzucili się w tamtym kierunku. Takiego działania ukierunkowanego na pozbycie się tych co są ranni, nie przewidzieli.
Gdy dobiegli na miejsce zobaczyli coś… dziwnego i zaskakującego. A mianowicie Laxusa, który z poranioną prawą ręką kucał na ziemi, ciężko oddychając. Lewą ręką trzymał nieprzytomną Mię, a na wprost nich stał Luc z tym przerażającym uśmiechem.
-Pytałeś co tu robię? – zaśmiał się – Nie wyglądasz, abyś znajdował się w sytuacji, w której możesz zadawać jakiekolwiek pytania. A teraz oddaj dziewczynę. Jej moc zostanie dobrze wykorzystana. Stanie się częścią mnie.
-Przestań pieprzyć! – warknął Laxus i zaatakował piorunami. Na niewiele się to jednak zdało. Luc zdawał się być jeszcze silniejszy niż wcześniej, a Laxus był ranny. Na dodatek sam. Wiedział, że nie wygra, ale pozostawała druga opcja – usunąć się zasięgu ataków przeciwnika. Wykorzystał swój atak jako dywersję. Natychmiast odskoczył i zaczął biec w stronę nowoprzybyłych wróżek, których obecność dopiero zauważył. Za wolno. W jego stronę już leciało czerwone światło, które jednak… zostało wchłonięte przez cienie. Następnie to Laxus został przez nie wciągnięty i pojawił się tuż za resztą Fairy Tail. Ogłupiały rozejrzał się i zobaczył Ayę, która właśnie pojawiła się tak samo, jak on przed chwilą.
-Masz u mnie dług. – rzuciła w kierunku blondyna i zerknęła niepewnie na Mię. Źle się działo.
-Głupcy! Ucieczka nic wam nie da! Tylko opóźni nieuniknione. – zaśmiał się drwiąco Luc – A teraz bądźcie grzecznymi dziećmi i pozwólcie mi w końcu was pochłonąć.
W momencie gdy zrobił krok w ich stronę, ziemia się zatrzęsła. Jednak nie było to sprawką tej samej osoby co wcześniej – Etny. Tym razem Luc wydawał się zupełnie niezaskoczony tym wszystkim. Jasne było, że to on za tym stoi. Jak wielu musiał zabić, żeby osiągnąć aż taki poziom mocy?
-Wojna zawsze niesie ze sobą ofiary  - zaczął – ale możemy ich uniknąć. Po co marnować czas, energię i życie innych? Poddajcie się, a nikogo więcej już nie zabiję. Co wy na to?
Wróżki milczały w osłupieniu. W pierwszej chwili chciały krzyknąć, że nigdy się nie poddadzą, ale kiedy dotarło do nich ilu cywilów już zmarło przez tą walkę, ile niewinnych osób cierpiało… nie wiedzieli już czy warto walczyć.
-Trzeba wiedzieć, kiedy należy się poddać. – ciągnął dalej – Wasza walka już jest przegrana. Po co ją przeciągać? Po co ranić przy tym innych? Po co sprowadzać śmierć na mieszkańców tego pięknego miasta? Niewinnych i niczego nieświadomych…
Tak… Luc potrafił manipulować ludzkimi duszami i umysłami. Umiał zagrać tak, by inni zrobili dokładnie to, czego chciał. I był już o krok od osiągnięcia kolejnego celu. Nie przejął się zbyt mocno pojawienie swojej siostry w poprzedniej potyczce i reszty Serca. Komplikacje zawsze się pojawiają. Ale zawsze i tak wszystko się kończy tak, jak on to zaplanował. Jeszcze nie było wyjątku. Zawsze wszystko zmierzało tam, gdzie powinno.
A złamanie tej silnej i upartej woli Fairy Tail było czymś, z czego można być dumnym. I Luc był. Ta gildia była niezwykle irytująca, męcząca i kłopotliwa. Ale jednocześnie tak zabawna, jak mało która. Chciał więcej… coraz więcej… więcej rozpaczy, więcej przerażenia, więcej złamanej nadziei, aż w końcu więcej złamanych dusz i serc. To było dla niego jak narkotyk. Bardzo przyjemny narkotyk.

***

Rozdział pisany przy: „I see fire” – Ed Sheeran[i]
Dzisiaj skupiliśmy się trochę na Kinie, Luc’u, przeszłości i nowej postaci oraz ich relacjach. Teoretycznie miałam się zbliżać do końca, ale kończenie tego na siłę nie przyniesie nic dobrego. – byłoby prawie jak w tych dobrze zapowiadających się anime, w których twórcy spaprali sprawę bo zbyt dużo akcji upchnęli w zbyt małej liczbie odcinków, a część ciekawych wątków w ogóle nie została rozwinięta, a co dopiero zakończona.
Naprawdę bardzo lubię pisać to opowiadania, choć niektóre momenty są ciężkie, a szczególnie jak cierpi się na okresowe, chroniczne niedobory weny.
Wiem, że rozdział trochę przykrótki, ale… cóż… punkt widzenia Luc’a włączył we mnie pokłady złośliwej energii. Kukuku… Jak tak dalej pójdzie, to będę pisać niczym jakiś chory sadysta-maniak, ale cóż poradzić?
Za wszelkie błędy, których nie zauważyłam bardzo przepraszam. Mam nadzieję, że mimo to podobało się wam. Dedyk dla wszystkich komentujących. Następny rozdział, jak dobrze pójdzie, będzie za 2 tygodnie. Informacje o zmianach i zbliżających się rozdziałach znajdziecie po prawej stronie w „aktualnościach”.
Co myślicie o nowych postaciach? Wiem, że jest ich całkiem sporo, ale myślę, że nie powinno być problemu z ich ogarnięciem. Czekam na szczerze opinie!
PS. Czytał ktoś „Pocałunek kier”? Zajebista książka! Polecam!





[i] Zarówno w wersji angielskiej i w wersji polskiej (szczególnie cover w wykonaniu Łukasza Kulawika – gościu ma niezły głos). Nie wiem czy wiecie, ale jest to soundtrack z „Hobbita”.

sobota, 13 września 2014

Rozdział 35

Fufufu… Rozdział wyjątkowo wcześnie się pojawił. To tak w ramach pocieszenia dla tych, którym właśnie kończą się wakacje.
Mam nadzieję, że rozdział przypadnie wam do gustu. Za wszelkie błędy bardzo przepraszam. Oczekuję szczerej opinii. A tymczasem Enjoy!

***

Oh! Jak ona nie cierpiała takich sytuacji! Po prostu nie nienawidziła! A tu los postanowił zrobić jej na złość. A raczej za długi język Riddle. Zaraz po tym, jak blondynka powiedziała za dużo w miejscu pełnym wróżek, Aya nie miała chwili spokoju. Mira chichotała zawzięcie, ale widać było, że wszystkiemu się przyglądała uważnie. Dla Kuroi wyglądała jak drapieżnik chcący dopaść swą ofiarę. I ona właśnie się jak taka ofiara czuła. Nie mniej jednak sporym plusem było, że Erza wciąż była nieobecna i Aya miała ochotę wielbić za to niebiosa i wszystkie smoki. Chociaż przypuszczała, że jak tylko Scarlett powróci to i tak wszystkiego się dowie i nie da jej żyć. Ale do tego czasu Pani Cienia uznała, że zdąży się schować. Zamelinuje się w jakimś opuszczonym domu, który nie zwraca niczyjej uwagi i będzie siedzieć cicho, zamawiając jedzenie poprzez dostawce, żeby nikt nie zobaczył. Oh! Jakie to by było piękne! Żadnych natrętnych wróżek, żadnego hałasu, żadnego truci i wtrącania się innych w jej sprawy. A szczególnie do tych innych zaliczała się właśnie Tytania. To nie tak, że Aya miał coś do Tytania, ale nie przepadała za nią. Dość często ja irytowała. Ale przecież nie każdy musi kochać cały świat, co nie? To nie była nienawiść, tylko raczej irytacja i słaby kontakt. Tyle. A że Aya ma dość trudny charakter swoją droga, to tym bardziej ciężko było jej się dogadać z Królową Wróżek. Kobiety chyba już tak czasami mają.
-Argh! No dajcież mi już spokój! Nie widzicie, że jesteśmy w stanie wojny?! Sprawy osobiste na bok! I tak wam nic nie powiem na ten temat choćbyście mi wisieli nad głową wieki! – brunetka wkurzyła się dość mocno, uwalniając przy tym mała falę energii, która trochę, aczkolwiek skutecznie, odsunęła i rozproszyła magów i Aya mogła czmychnąć do pokoju Mii. Tam był w miarę bezpiecznie. W końcu Polyushka nie dopuści by ktokolwiek zakłócał spokój chorego. A na dodatek jej samej. Ale to tak na marginesie. I Aya była pewna, że kobieta będzie chciała pozbyć się również jej z pomieszczenia, ale wolała to. Cóż… powiedzmy, że wybrała mniejsze zło.
-Chyba trochę przesadziliśmy. – mruknęła Levy, widząc reakcję koleżanki. Fakt – nie mogła odpowiadać przecież za wszystkich, ale sama też chciała się dowiedzieć czegoś. Ciekawość potrafi być bardzo zła w skutkach. I właśnie się o tym przekonała. A szczególnie ta nadmierna ciekawość.
-Ta. A najgorsze jest to, że miała rację. To nie jest czas na takie sprawy. – dodał z westchnieniem Fried, pocierając palcami nasadę nosa. Od tego wszystkiego chyba dostawał bólu głowy.
-Powinniśmy poczekać aż sama zechce nam o tym kiedyś powiedzieć. – dorzuciła Lucy i ignorując zawiedzione spojrzenia większości wróżek, zabrała się za analizowanie sytuacji gildii. Trwała wojna, a ona wolała wiedzieć jakie są ich realne szanse. Samymi chęciami niczego nie zwojujesz. Nawet jeśli mowa o Fairy Tail.
Laxus stał z boku i patrzyła na całą tą sytuację ze zmarszczonymi brwiami. Neah był kiedyś z Ayą. Znał ją bardzo dobrze. Ale ją zranił. I to mocno. Zdradził ją. A ona obwiniała o to bardziej siebie niż jego. Przypadkowe słowa Riddle pozwoliły mu odkryć kolejne rzeczy odnośnie Pani Cienia. I zrozumiał też, dlaczego tak bardzo trzyma ludzi na dystans. A przynajmniej uważał, że jest to jeden z tych głównych powodów.
Kiedyś Kin wspomniał coś o jakiejś stracie. Że kogoś stracili i to dwa razy. I że Aya przeżyła to chyba najmocniej z nich. Tak jakby ten ktoś był kimś najważniejszym w jej życiu. Albo prawie najważniejszym.

Mia umierała na ich oczach i nic się nie dało zrobić. Chociaż po ostatniej bitwie, proces ten uległ jednak spowolnieniu. Oznaczało to, że Luc nie ma na tyle siły, by zabierać jej duszę i moc. A przynajmniej nie z takiej odległości. Do takich wniosków doszły Riddle i Lena, starając się jakoś pocieszyć Ayę, która mogła jedynie patrzeć. Szczególnie, że polyushka bacznie się jej przyglądała, czy czasem nie próbuje zrobić czegoś… ryzykownego.
-Dorwiemy go. – powiedziała po chwili cieszy Hagane – Dowiedziałam się od Etny, że Orion już szuka tego idioty, a Luka nie ma zamiaru mu odpuścić. Powiedziała, że da mu lekcję życia i dobrego wychowania, skoro o nim zapomniał. A miała przy tym taki wzrok, że aż mnie ciarki przeszły. – zadrżała lekko na samo wspomnienie.
-Tak, mistrzyni potrafi być czasami naprawdę przerażająca. Nie dziwota, że jest najpotężniejszym magiem. – dodała Lena z westchnieniem
-Lepiej nie mów tego głośno w tym miejscu, bo jeszcze męską duma dziadka Makarova, do reszty ulegnie zniszczeniu. – zaśmiała się Riddle, trącając przy tym zielonowłosą koleżankę. Aya nie mogła się nie uśmiechnąć na ten widok. Szczególnie, gdy Lena ze śmiechem przysłoniła sobie teatralnie usta.
-Tak, tak. Masz całkowitą rację Riddle-san.
-Nie wiem co bym bez was zrobiła. – powiedziała Kuroi, uśmiechając się lekko – Nawet w najgorszej sytuacji potraficie się śmiać i wygłupiać tak zaraźliwie, że nawet trup nie mógłby stać z kamienną twarzą.
-Ty i ten twój czarny humor. – pokręciła głową blondynka i spojrzała na swoją imienniczkę – Młoda jest silna. Wytrzyma. Jeszcze się zdziwisz co z niej wyrośnie.
-Dzięki. – odparła Aya. Jakoś tak lżej jej było na duchu. A szczególnie gdy miała obok siebie takie dwa cosie.
-Ty jej lepiej nie dziękuj, bo jeszcze to w przyszłości wykorzysta i będzie chciała żebyś się jej „odwdzięczyła”. – zaśmiała się złośliwie Azuri – Pozostaje tylko mieć nadzieję, że to nie będą jakieś zbereźne rzeczy.
-Oż ty trawo wredna! – blondynka rzuciła się w jej stronę, a zielona natychmiast zrobiła unik i wybyła z pomieszczenia z głośnym śmiechem. Hagane rzuciła się za nią w pościg. Tak… z nimi nigdy nie dało się nudzić. A tym bardziej nie dało się mieć niechcianych, depresyjnych myśli czy innego niepotrzebnego cholerstwa, które tylko przynosiło szkody. Na umyśle, psychice i zdrowiu fizycznym.
-Sensei… - cichy szept otrząsnął ją z zamyślenia. Przez chwilę myślała, że się przesłyszała, ale lekko uchylone oczy Mii na pewno patrzyły na nią. Jej słowa były ciche. Bardzo, bardzo ciche. Ledwo słyszalne. Gdyby nie bardzo dobry słuch, Aya pewnie by ich nie dosłyszała – Ja… umieram, prawda? – Aya zawahała się, jednak gdy chciała odpowiedzieć, Mia znowu poruszyła ustami prawie bezgłośnie. – Nie zginę. Wytrwam. Zaczekam na ciebie sensei. – Aya była w szoku. Dziewczynka nie powiedziała już nic więcej. Zamknęła całkowicie oczy i dalej leżała tak, jak wcześniej. Zupełnie jakby sytuacja sprzed chwili nie miała w ogóle miejsca.
To nie mogły być omamy” – myślała Aya. Bała się, że od tego wszystkiego już do reszty oszalała. Ale nikt nie mógł jej powiedzieć, że nie miała złudzeń. Nikt nie mógł tego widzieć. Nikt nie mógł słyszeć. Nawet Polyushka. Jęknęła i objęła głowę rękami. Za dużo się działo. Za dużo. Czuła się winna temu co się teraz dzieje w Magnolii. W Fairy Tal. Temu co się dzieje z Mią. Uważała, że to jej winą jest, że życie jej uczennicy jest w niebezpieczeństwie. Gdyby to nie ona, a ktoś inny się nią zaopiekował, nie było pewnie tej sytuacji. I nagle dotarło do niej, że w takim razie te trupy, które walają się w całym mieście… są zatem pośrednio również jej winą…

Było już ciemno. W lesie, choć zwierzęta nocne powinny właśnie iść na łowy, było zupełnie cicho. Gdyby ktoś się tu zapuścił, z całą pewnością nie miałby zbyt przyjemnych emocji. A szczególnie gdyby spotkał pewnego czerwonowłosego osobnika, który w tym momencie kulił się pod jednym z drzew. Tak, to był Luc. Wplótł palce we włosy i trzymał się za głowę. Kucał pod drzewem, kompletnie nie zwracają uwagi na otoczenie. Czoło opierał o zgięte kolana. Wyglądał w tej chwili jak małe, zagubione dziecko. Ale każdy kto by tak pomyślał i choćby odważyłby się podejść zbyt blisko, zostałby natychmiast zabity, albo poddany okropnemu cierpieniu. Nic przyjemnego.
-Luka… - wyszeptał. To był jedyny dźwięk jaki niósł się po wymarłym lesie, pozbawionym życia.
Tej nocy we śnie zginęło wielu ludzi. Ludzi, którzy myśleli, że w końcu mogą zaznać spokoju. Ale przerażający mrok zabrał ich życia, kiedy najmniej się tego spodziewali. Jego łapska zabrały w mrok wiele żyć. Mrok, którego oczy błyszczały na czerwono. Mrok, którego aktywność zbudziła do życia stworzenia, nie mające już nigdy chodzić po ziemi. W sercach ludzkich zbudziła rozpacz, strach, zwątpienie. To było coś, co nigdy nie miało się zdarzyć, było wbrew naturze. A jednak zostało przewidziane.
-Rea… ty wiedziałaś… - wysyczał Luc – Jak śmiałaś się wtrącić?! – jego przerażający krzyk rozniósł się echem po całym lesie.
Nikt nie był świadomy, że to wszystko jest niczym w porównaniu z tym, co miało dopiero w niedalekiej przyszłości nadejść. Czymś przerażającym wywodzącym się z najgłębszych otchłani zła.


***

Rozdział pisany przy piosence: „Time of Dying” – Three Days Grace

Tak, tak – wiem, że notka naprawdę bardzo krótka (chyba najkrótsza ze wszystkich przeze mnie pisanych), ale tak jakoś wyszło. No i kolejna pojawi się może szybciej. Plus – napisałam ją bardzo szybko. No i rzecz jasna jeśli notki będą troszkę krótsze, to będzie ich więcej, co nie? Tak, wiem… moja chora logika.
BTW – co myślicie o nowych postaciach?
W następnym rozdziale dowiecie się kim jest Rea i co ma wspólnego z tym wszystkim. Poznacie też kolejną nową, aczkolwiek niezwykle ważną postać.
Spodziewajcie się coraz szybciej toczącej się akcji. Od razu uprzedzam, że Mii nie zabiję. Co nie oznacza, że wszystko zakończy się szczęśliwie… Hehe…
Naturalnie mam zamiar jeszcze kogoś pozbawić życia, ale tego dowiecie się później.
Dziękuję z całego serca Fadziulce i Marcie oraz Arii Meredith. To im również jest dedykowany rozdział.
A teraz krótki bonus:
 ETNA
LUKA & BIG YORU