poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział 23

Rozdział miał być 2 dni temu, ale niestety internet mi zastrajkował. Nie zmienia to jednak faktu, że coraz ciężej mi się pisze, gdy widzę taką małą ilość komentarzy. Ja rozumiem, że nie wszyscy muszą to czytać (i być zadowolonym z treści), ale skoro już ktoś tu zagląda, to byłabym wdzięczna za zostawienie po sobie śladu. naturalnie wciąż będę pisać, (bo uważam, że jak ktoś się już za coś zabiera to powinien to dokończyć), ale jest mi dość ciężko. I szczerze mówiąc zastanawiam się nad sensem publikowania notek na blogu... Nie wiem czy piszę coraz gorzej, nudniej, czy co? Ja naprawdę nikogo nie pogryzę, za konstruktywną ocenę. A paluszki nie rozbolą nikogo od złożenia paru zdań.
A teraz zapraszam do czytania:


***

---== Lena ==---
-Hopsa, hopsa, hopsa-sa! Hopsa, hopsa, hopsa-sa!
Podśpiewując tak sobie pod nosem, maszerowałam krawężnikiem, podskakując regularnie w rytm melodii. Miałam wyśmienity humor, choć nie wiedziałam czemu. Razem z Riddle już załatwiłyśmy pewną sprawę w Arkadios. I choć myślałam, że wciąż żywe wspomnienia obudzą się i będą mnie nękać, tak tylko pierwsza część się spełniła. Fakt – wspomnienia obudziły się jeszcze bardziej, ale jakoś tak… ani ja, ani Riddle nie załamywałyśmy się przez to. Trochę mnie to zdziwiło, ale w sumie, należy się przecież cieszyć z tego co się ma, prawda?
A skoro mowa o teraźniejszości… Po powrocie z naszej drobnej wycieczki odniosłam wrażenie, że dość dziwnie się ostatnio dzieje w tej nowej gildii Ayi. Co do niej, to zaraz po wejściu do siedziby wróżek, doszły mnie słuchy, że się na randkę wybrała! Założę się, że Neah aż skręcało z zazdrości! Szkoda, że go nie złapałam! Moje kochane zwierzątka mogłyby go przy okazji trochę pogonić. Tak jak Kina chociażby… Hihi!
-Oja! Czyż to nie Azuri-san? – usłyszałam gdzieś z boku
Głos wydawał mi się znajomy. A to, że ta osoba mnie znała, oznaczało, że również ja ją. Obróciłam się i zamarłam… Osoba przede mną wyglądała jak… Orion. Nie… on był starszy od mojego znajomego. Znacznie starsze. Choć wyglądał prawie identycznie. Białe włosy, te same rysy twarzy, ta sama cera… jakby starsza kopia Oriona. Wyjątkiem były tylko oczy. Mężczyzna przede mną miał je w kolorze zielonym, a młodszy… cóż… nie widziałam jego tęczówek. Praktycznie zawsze ma je zamknięte. Ahh… No i chyba jedynie uśmiecha się częściej niż Orion, więc i pewnie charakter inny mają.
-Kim jesteś?
-Oja? Nie pamiętasz mnie? Ah! No cóż się dziwić. Ostatnio jak cię widziałem byłaś jeszcze dzieckiem. Przyszedłem odwiedzić wtedy mojego syna. Pewnie go znasz. Ma na imię Orion. – zmrużyłam oczy – Pomyślałem sobie… Jak tam się trzymacie? Dawno nic o was nie słyszałem…
-Najwidoczniej nie powinieneś…
-Słucham?
-Gdybyś był prawdziwym ojcem, wiedziałbyś co miało miejsce niecałe 9 lat temu. Teraz pamiętam! Przyszedłeś wtedy po pieniądze! Niezła była awantura… wyrodny ojciec! Po coś przylazł?! Nie wierzę, że to przez przypadek tu jesteś!
Odpowiedział mi chichot. Mężczyzna, uśmiechał się szaleńczo, a jego rozbawiony głos było słychać coraz bardziej. Coś było nie tak. Nie widziałam, żeby używał jakiejś magii, a jednak czułam jej podmuch. Raz, za razem.
-Jesteście słabi! – zawołał i odwrócił się znikając w bocznej uliczce.
Chciałam za nim pobiec, ale coś mi to uniemożliwiło. Nie podobało mi się to wszystko i miałam naprawdę dziwne przeczucie. Chciałam jak najszybciej znaleźć Ayę oraz Riddle, z którą chwilę temu się rozstałam. Miała iść do sklepu czy gdzieś… Ah! Zaczynam się martwić! Ale przecież ona na pewno sobie poradzi! Prawda?
No i nie wytrzymałam… Moja ciekawość i zbytnie przejmowanie się innymi dało o sobie znać i już pędziłam na moim koniu do budynku Fairy Tail. Wpadłam tam jak burza (dosłownie, bo ledwo wyhamowałam i Ian otworzył drzwi z kopyta) i pierwsze co zrobiłam do dopadłam Mirajane, wypytując ją o Riddle i Ayę.
-Coś się stało? – spytała z tym swoim ciepłym uśmiechem
-Mam do nich ważną sprawę! Bardzo ważną!
Podkreśliłam intensywnie ostatnie dwa wyrazy. Strauss zrobiła tylko smutną minkę i nie była w stanie mi pomóc. Zaczęłam panikować (Nie nowość) i szukać chociażby Kin’a! Co nie było normalne dla mojej osoby. No, ale sytuacja niestety  tego wymagała i nic nie mogłam na to poradzić! Znaczy mogłam, ale rzecz w tym, że czasami trzeba się poświęcić! O! Szybko udało mi się znaleźć tą jego złotą czuprynę i dopaść. Starałam się jakoś wytłumaczyć mu zaistniała sytuację, jednak najwyraźniej szło mi to dość marnie, bo miał minę jakby co najmniej ktoś mu kazał rozwiązać zagadkę świata „czy pierwsza była kura, czy jajko”.
-Weź głęboki wdech, policz do 10, zrób wydech i zacznij od początku i po kolei. – przerwano mi, jednak z cała pewnością nie był to Kin – A nawiasem mówiąc, witaj.
Obejrzałam się za siebie i… ujrzałam Ayę! Przynajmniej jedna się znalazła! Ale Riddle wciąż ni widu, ni słychu. Ah! Gdzież ona się znowu włóczy?! Opowiedziałam więc o wszystkim Kuroi, a ta mi nie przerywała. Potakiwała tylko głową co jakiś czas, informując że słucha i rozumie. Kiedy w końcu zamilkłam i wyczekująco  wpatrywałam się w moją przyjaciółkę, ta westchnęła cierpiętniczo.
-Same z wami kłopoty. Doprawdy…

---== Aya ==---
-Same z wami kłopoty. Doprawdy… – westchnęłam
-Nie mogłabyś tak spróbować jej wyczuć? W sensie, że Riddle. – spytała zaniepokojona Lena, chaotycznie wymachując przy tym rękami
-Spróbuję… - mruknęłam
Przymknęłam oczy i skupiłam się. Jednak o dziwo nie mogłam wyczuć energii Hagane. Cóż… W sumie mogła ją ukryć, bo w tym była niezła, ale nie widziałam powodu, dla którego miałaby to robić. Chyba, że musiałaby się ukrywać, będąc w przysłowiowej „jaskini lwa”. Jednak mało kto ma zdolność, tak dokładnego wyczuwania innych, więc jeśli idziemy tym tropem, to przeciwnik byłby naprawdę niebezpieczny. A to niezbyt dobrze. Istniała też opcja, że po prostu jest poza moim zasięgiem, czyli gdzieś naprawdę daleko. W końcu, gdyby była bliżej, to mogłabym chociaż wskazać prawdopodobny kierunek jej pobytu, gdybym wyczuła jakiś impuls. Ale nie! Pozostawała też jeszcze jedna opcja. Opcja, której nawet nie brałam pod uwagę. A mianowicie – śmierć. Westchnęłam zrezygnowana i otworzyłam oczy, kręcąc głową.
-Nie wyczuwam jej. Pewnie jest poza zasięgiem. – podrapałam się nerwowo po karku – Cóż… Hagane nie jest słaba, więc w razie niebezpieczeństwa poradzi sobie sama. Nie ma się o co martwić. Normalnie poszłabym jej szukać, ale nie mam bladego pojęcia gdzie. No i trochę martwiący jest ten mężczyzna, którego spotkałaś. Niewiadomo czego tu szuka. A wątpię, by pojawił się tu tak bez celu, chcąc się tylko „przypadkowo” przywitać.
-Zapomniałaś dodać, że postraszyć. – mruknęła – Jego ton głosu i ten szaleńczy śmiech był przerażający. A raczej budził taki jakiś niepokój. Mam co do niego złe przeczucia.
-Nie ty jedna… - powiedziałam to tak cicho, że nie było mowy aby Azuri mnie usłyszała. Oczywiście stojący obok Laxus był w stanie, szczególnie że miał wyczulony słuch. Dlaczego o nim wspominam? Bo uniósł jedną brew, a później zmrużył oczy, wbijając wzrok w moją osobę.
Doskonale zdawałam sobie sprawę z trzech rzeczy. Jedna mało ważna w danej chwili: jak wyglądała nasza nieobecność dla reszty gildii. Druga informacja miała już większe znaczenie, jednak wciąż nie była najważniejsza. A mianowicie, że jak na razie nikt nie pomyślał, że byliśmy na misji, bo inaczej zostalibyśmy obskoczeni zaraz po wejściu. No i najważniejsze w obecnej chwili: moje przeczucia zawsze się sprawdzają. W różny sposób, ale jednak. Za przykład można wziąć chociażby sytuację z Neah, którego osoba, przyśniła mi się w dość dziwny sposób. Albo i inne dziwactwa, w większości mające miejsce ładnych parę lat temu. Ale postanowiłam nie wracać zbytnio do tego myślami i nie żyć przeszłością. Oczywiście nigdy nie pozwolę sobie o tym zapomnieć, ale nie ma zamiaru tym żyć. Bo to może przynieść tylko negatywne skutki. Szkoda tylko, że zrozumiałam to dopiero wtedy, gdy spotkałam Mię. Moją małą Mię, która rozjaśniła to moje smętne życie, pogrążone w ciemnej otchłani głębokiej niczym nieskończona ciemność. Ciemność pełna bólu i rozpaczy. Tak podobna do magii, którą się posługiwałam. I wciąż posługuję. Choć nie zaprzeczę, że wtedy… cóż… można by powiedzieć, że byłam… silniejsza? Pewnie przez to, że nie miałam ograniczeń. Nie tak jak tu, gdzie nie chce pokazać pełni moich zdolności. No i dawniej nie było traumy, która teraz nie pozwala mi zbytnio przesadzać z używaniem mojej magii. Nie było tej krwawej tragedii.
Rozejrzałam się dookoła i dotarło do mnie, że wciąż stałam, wgapiając się w jeden punkt z zamyślonym wyrazem twarzy, a coraz więcej osób zaczyna na mnie dziwnie patrzeć. Ehh… Zaczęłam się robić nostalgiczna. To naprawdę nie w moim stylu. Nigdy nie lubiłam się rozwodzić nad takimi rzeczami, ani wspominać, bo od kiedy pamiętam każde wspomnienie było bolesne. Nawet to szczęśliwe, gdyż prowadziło ono z kolei do tego smutnego i powodującego ukłucie w sercu. W końcu wspomnień nie można przecież oddzielić, czyż nie? Nie można przecież pamiętać tylko tych dobrych rzeczy. Jednak w ten sposób kształtuje się człowiek. Czym by był, bez swojej przeszłości, bez wspomnień? Prawie jak bez życia…
Nie czekając na to, aż zacznę się dalej zagłębiać w te filozoficzne myśli, poprosiłam Mirę o coś mocniejszego do picia i usiadałam przy stole. Po kilku szklankach spojrzałam na Kin’a, który zaczął wzdychać cierpiętniczo. Miał minę jakby miał zaraz zejść z tego świata w cierpieniach. I to bardzo głębokich. Przyznam, że przez myśl mi przeszło, abym mu w tym pomogła, jednak jakoś tak mi się odechciało. W końcu to Kin. Nachyliłam się lekko do przodu, tak by chłopak był na wyciągnięcie ręki i pyknęłam go dwoma palcami w czoło. Blondyn spojrzał na mnie dziwnie i jakby niezrozumiale, a ja tylko wypiłam kolejną szklankę alkoholu, kompletnie ignorując zaniepokojone spojrzenia Miry rzucane to na mnie, to na puste szklanki.

---== Lena ==---
Okropnie martwiłam się o Riddle. Nie należała do osób, które zawsze mówią wszystkim, że się gdzieś wybiera, ale mimo wszystko to wydało mi się niepokojące. Na dodatek Aya nie mogła jej wyczuć! Doskonale wiedziałam co to znaczyło i wcale nie ograniczało się to do bycia poza zasięgiem. Zdawałam sobie sprawę, że Kuroi powiedziała tylko tyle, aby mnie nie martwić, jednak w mojej chorej głowie i tak zaczęły się układać najgorsze możliwe scenariusze. A to wcale nie pomagało mi się opanować. Najchętniej pobiegłam bym jej szukać, ale wiedziałam, że moja przyjaciółka miała rację i byłoby to bez sensu, kiedy nawet nie znałam prawdopodobnego kierunku jej pobytu. Kompletnie nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Postanowiłam więc napić się trochę, aby ukoić nerwy w szklance napoju. Niestety nie od dziś wiadomo, że posiadam dość słabą głowę… szkoda tylko, że w takich sytuacjach nigdy o tym nie myślę. Nie trudno zatem zgadnąć, że już po kilku chwilach, dwoiło i troiło mi się przed oczami. Ale za to wszystko stało się nagle jakieś takie proste… Alkohol działa cuda! Szkoda tylko, że te cuda nie są do końca takie pozytywne. Bo to, że wszystko stało się proste nie oznaczało, że również przejrzyste i oczywiste. A tym bardziej nie łatwiejsze. Nim się spostrzegłam, prawie całe Fairy Tail zaczęło imprezować. Mmm… Jakież to… niebezpieczne? Nie mogłam znaleźć określenia. Do reszty mi alkohol mózg przeżarł! Aczkolwiek musiałam przyznać, że całkiem miło było. Tak jak to w Fairy Tail. Miałam wyśmienity humor. Nagle coś mnie trąciło, chwilowo się na mnie opierając. Powiesiłam się więc na owej osobie, która na mnie nagle wpadła. Tym tajemniczym osobnikiem okazał się być nikt inny jak Fried. Przypatrzyłam się mu uważnie. Miał takie śliczne, świecące się oczka i te rumieńce na twarzy. Wyglądał uroczo! Co tam, że to chłopak! Po prostu z tymi poszarpanymi włosami jakoś tak sprawił, że zrobiło mi się lżej na sercu i jakoś tak cieplej. Na dodatek poczułam dziwną ochotę pocałować go. A że nie do końca trzeźwo myślałam, to zrobiłam to, na co miałam ochotę i już po chwili czułam ciepło jego ust, na swoich. A może na odwrót? Mniejsza o to! Kiedy już chciałam się odsunąć, chłopak objął mnie w pasie i przejął inicjatywę. Może to i lepiej, bo zaczęłam tracić stabilność. Pewnie kontynuowalibyśmy dalej, gdyby Natsu nie uderzył w sufit, dokładnie nad nami. Jakimś cudem uniknęliśmy uszkodzeń i znaleźliśmy się w innym miejscu. Zapewne dzięki refleksowi owego Zielonego z Raijinshuu. Oczywiście chłopakowi oberwało się za szkody i wygłupy, ale ja zastanawiałam się jakim cudem on w sufit trafił?! Może lepiej nie wnikać? Obok nas pojawił się Kin z butelką alkoholu i obojga nas zaciągnął do stolika. Zdecydowanie za dużo alkoholu jak na moją słabą głowę.


Tymczasem daleko, daleko od Magnolii dwójka osób spotkała się w dziwnej dolinie. Dookoła nich było mnóstwo skał i krzewów, nadających temu miejscu jakiś taki niepokojący charakter i umożliwiając ukrycie się. Na dodatek oni znajdowali się na otwartej przestrzeni, całkowicie odsłonięci na jakiekolwiek ataki. Jednakże nie przejmowali się tym. Stali naprzeciw siebie, oboje odziani w dość nietypowe stroje. Przy bliższym spojrzeniu można było śmiało powiedzieć, że były to kobiety, jednak było zbyt ciemno, aby móc dokładnie je opisać. Obie z długimi włosami. Wyższa z nich była ubrana bardzo skąpo, a w ręku trzymała coś na rodzaj długiej, wąskiej fajki, z której wydobywał się szary dym. Jej postawa i wzrok były dość wyzywające. Z kolei druga, niższa nosiła dziwne kimono i emanowała czymś na rodzaj powagi i dostojności. Jej spojrzenie było lekko znudzone. Wyższa przekazała coś swojej towarzyszce, po czym ta odwróciła się i odeszła bez słowa. Po chwili i ona zrobiła to samo, a w miejscu gdzie stały pojawił się dziwny znak, który równie szybko zniknął. Od teraz wszystko miało się zmienić. Wiadomość została przekazana, a pieczęć zerwana. Kurtyna poszła w górę i nie dało się już nic zrobić by to zatrzymać. 

***

Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Mam nadzieję, że tym razem zobaczę wiecej komentarzy. Szczerze mówiąc, nie czuję się najlepiej, więc powiem krótko. Następny rozdział jest planowany na 6 grudnia. A teraz drobny bonus: