piątek, 23 stycznia 2015

Rozdział 40

Hello there! To już 40-y rozdział! Przyznam, że kiedyś liczyłam, że uda mi się dobić do 50 (a jeszcze kiedyś nie sądziłam, że wyjdzie w ogóle powyżej 20 rozdziałów, ale to były zamierzchłe czasy), ale nie jestem pewna… Cóż – może jednak się uda. Chociaż jak tak liczę, to zostały nam jeszcze ze… 3 rozdziały? Może max 5. A przynajmniej takie z akcją, czy czymś ważnym. No plus epilog rzecz jasna.

Basia - jeśli chodzi o Luc'a... to nie jest Luke, Luck, ani Lukas, tylko właśnie Luc. Mam taki nawyk wymyślania dziwnych imion, więc rzeczywiście mogło się pomylić. Ale wolałam sprostować.

Jeszcze jedno. W zapasie mam 1 rozdział, jednak nie wiem na 100%, kiedy go opublikuję, bo obecnie zaczęły mi się egzaminy i... siedzę z nosem w książkach. Tak, wiem... ciężko w to uwierzyć, ale jednak. Nawet ja jestem do tego zdolna. Ale do czego zmierzam - wena nigdy nie współgra z takimi rzeczami jak nauka, więc... mogą być opóźnienia... Jak zdam, to pewnie wróci rozradowana. A teraz czytajta~!

***

Od końca bitwy minęły 3 dni. Wróżki wróciły już do zdrowia. Albo w niektórych przypadkach, dopiero wracały, ponieważ ich głupota spowalniała to zadanie. Erza została wypuszczona z więzienia. Bowiem już na drugi dzień pojawili się ludzie z Rady. Cóż… trochę się spóźnili na zabawę, za co oczywiście Fairy Tail nie omieszkało „delikatnie” zwrócić im uwagę.
Po krótkim, aczkolwiek bardzo treściwym wyjaśnieniu, Rada zechciała zobaczyć ciało Luca. I zobaczyli. Ale Luka kategorycznie odmówiła wydania im go. Postanowiła, że mimo wszystko pochowa brata wedle własnej woli i nie pozwoli Radzie bezcześcić zwłok. Dyskusja między nimi stanowiła doprawdy interesujący widok. Ostatecznie jednak wiadomo było, że z Brand nikt nie wygra, więc i Rada poległa. Kilka godzin po ich odejściu, w gildii pojawiła się właśnie Erza. Dziewczyna nie mogła uwierzyć w to, co się stało i jak wygląda jej dom. Rozglądała się z niedowierzeniem. Widać jednak są na świecie rzeczy, które mogą wprowadzić Tytanię z zaskoczenie i zdezorientowanie. Na dodatek nikt nie chciał jej opowiedzieć ze szczegółami tego, co się stało.
I wtedy Erza zobaczyła przy barze Rena – osobę, której wcześniej w gildii na pewno nie widziała. Siedział razem z paroma magami, z Fairy Tail ku jej zdziwieniu, i pokazywał jakieś kartki, uśmiechając się przy tym głupio. Scarlet podeszła bliżej i zobaczyła, że te kawałki papieru to zdjęcia. W pewnym momencie Mira, która również przyglądała się zdjęciom, ale stała po drugiej stronie baru, zawołała wskazując jedno z nich:
-Oh! Czy to nie Neah? – zrobiła zaskoczoną minę, kiedy przyjrzała się dłużej – I Aya?
Na zdjęciu był Neah, który obejmował lekko Ayę. On uśmiechał się w ten swój dziwny sposób, a ona stała z raczej poważną i chłodną miną.
-Ah, tak! Byli podobno razem. – odpowiedział brunet – Akurat nie miałem tej okazji żeby być przy tym, ale Kin już mi wszystko opowiedział. I dał to zdjęcie. O ile wiem, to byli razem tak z… 3 miesiące chyba. Ale zerwali. Tylko nikt mi nie chce powiedzieć dlaczego. – Mira popatrzyła nie niego. Fairy Tail już wiedziało czemu. A przynajmniej choć trochę. Chłopak natomiast zrobił smutną minę, ale po chwili się rozpromienił – Ale zobaczcie! Tutaj zrobiłem jej zdjęci, jak wróciła z treningu z Rihanem! Był wspaniałym człowiekiem! – na zdjęciu była Aya, która wyglądała na wykończoną, ale uśmiechała się lekko. Obok niej szedł wysoki chłopak, może nawet mężczyzna, o prostych, ciemnobrązowych włosach sięgających ramion i spiętych w kucyk. Na sobie miał ciemny, pobrudzony t-shirt oraz zwykłe jeansy. Nachylał się lekko w stronę brunetki i coś jej mówił z błyskiem w oku. Ona miała na sobie lekko zniszczony i poszarpany dres. – zmarł jakiś rok po zrobieniu tego zdjęcia. Wszyscy to przeżyliśmy, bo nie powiedział nam, że chorował. Znaczy zmarł na misji, ale zostawił nam napisaną już dużo wcześniej wiadomość, w której wyjawił, że i tak zmarłby na dniach. – Ren uśmiechnął się smutno, jakby nostalgicznie. W pewnym momencie zaśmiał się jednak. – Nie chciał nas martwić, ale parę osób nieźle się wkurzyło, że ukrywał przed nami takie ważne rzeczy! O! A tutaj Aya przyszła z misji!
Wysunął takie, na którym Aya była ubabrana jakąś ciemną substancją. Wyglądała jakby rozglądała się z zaciekawieniem. Jej oczy błyszczały, mimo że twarz pozostała obojętna. Za jej plecami stał jakiś zgarbiony chłopak, trzymający w rękach szarego kota w pasy. Był mocno poraniony, pomimo że wyglądał ledwo na 12 lat. Nie widać było ani jego twarzy, ani postury, bo jakby chował się za Ayą. A skoro o niej mowa, to nie wyglądała na wiele starszą od niego.
-Pamiętam, jak przyprowadziła tego chłopaka do gildii. Nie był magiem, ale miał problemy. Pomogliśmy mu, Orion i Meryl zajęli się jego ranami, a później pomogli mu cieszyć się z życia. Kiedy już wrócił do siebie i odzyskał siły, zniknął. Miesiąc później wysłał nam list, dziękując za uratowanie życia, choć i tak najwięcej zawdzięczał Ayi. – wyciągnął kolejne zdjęcie – O! A na tym Aya była jeszcze malutka! Ahaha! To były czasy! – wszyscy zaśmiali się. Zobaczyli małą brunetkę, w błękitnej sukience, z roześmianymi oczami i farbą na twarzy. W rękach trzymała królika. We włosach miała kilka liści i źdźbła trawy.
-Czy mogę wiedzieć kim jesteś? I co tu robisz? – spytała chłodno Erza podchodząc do nich i przerywając salwę śmiechu.
-Ah! Jestem Ren. – chłopak wstał i z uśmiechem wystawił rękę w jej stronę – Kuroi Ren. Ty pewnie jesteś Erza Scarlet, tak?
-Kuroi? To samo nazwisko jak u…
-Ayi, owszem. Jestem jej starszym bratem.
Tytania patrzyła na niego przez chwilę, a reszta przełknęła nerwowo ślinę. Ren jednak pozostał niewzruszony. Kiwnęła głową i uścisnęła wyciągniętą dłoń. Ku jej zaskoczeniu, brunet nawet się nie skrzywił. Ba! Ani jeden mięsień na jego twarzy nie drgnął w oznace bólu. Tak, jakby nie poczuł tego mocnego uścisku. Potrząsnął jedynie ich dłońmi, uśmiechając się.
 -Miło mi poznać. Mówili tu o tobie dość dużo. Słyszałem, że cię wrabiano w jakąś zbrodnię. Mam nadzieję, że skoro Rada cię wypuściła, to wszystko się wyjaśniło.
Erza chciała odpowiedzieć, ale nie dane jej to było. Usłyszeli donośny śmiech i wszyscy popatrzyli w tamtą stronę. Kin śmiał się w niebogłosy leżąc na ziemi, a kawałek dalej stał mistrz Makarov wskazując z zaskoczeniem palcem w stronę jakiejś młodej jasnowłosej dziewczyny, której włosy opadały falującymi kaskadami na plecy. Uśmiechała się delikatnie i Erza w pierwszej chwili pomyślała, że wygląda jak Mira. Jednak Strauss stała wciąż za ladą. Najwyraźniej mistrz też się pomylił.
-Oh! Meryl! – zawołał Ren – Dobrze cię widzieć! – chłopak wstał i ruszył w jej stronę – Co się stało, że Kin tak dobrze się bawi?
-Pan Makarov po prostu mnie z kimś pomylił. – odpowiedziała z lekkim uśmiechem, kolejną rzeczą, która upodobniała ją do Miry, ale Meryl wyglądała bardziej jak… anioł.
-Człowieku! – to był Kin, który wciąż się dusił ze śmiechu, ale starał się wstać z podłogi –On myślał, że Meryl to Mira! To było genialne! A jeszcze zabawniejsza była jego reakcja! Zresztą spójrz na niego! – machnął ręką w stronę oszołomionego mistrza
-Ahaha! To dobrze, że nie widział Menmy. Ty i twój brat jesteście tacy podobni. – mówił Ren do Meryl – chociaż w sumie was też jest troje, tak samo jak…  - i nagle uśmiech zniknął z jego twarzy – A no tak.
Kin też przestał się śmiać, a mistrz jakby oprzytomniał. Po chwili wyjaśniono łaskawie Erzie, że Lisanna zginęła w bitwie. Pogrzeb wszystkich poległych w tej bitwie magów, miał się odbyć kolejnego dnia. Kto zmarł oprócz najmłodszej z rodzeństwa Strauss? Zmarł też Droy i Laki. A także dziewczyna imieniem Mana, która należała do innej gildii. Kiedy Erza spytała o jaką gildię chodzi, ktoś krzyknął, że to oczywiste że do Serca Ciemności, ale został skutecznie uciszony. Fried został mocno ranny w ramię i podobno istniało ryzyko, że ręką nie będzie aż tak sprawna jak dawniej.
-Myślę, że najlepiej będzie, jeśli mistrz ci wszystko opowie. – powiedziała do niej Mira, uśmiechając się. Erza była zaskoczona, jakim cudem potrafi się uśmiechać, kiedy już drugi raz straciła swoją siostrę. Kiwnęła jednak głową, a mistrz poprowadził ją z dala od tłumów, by mogli porozmawiać podczas gdy Ren wrócił do pokazywania zdjęć siostry. Nie wiedziała kim była Mana, ale śmierć Laki, Droya i Lisanny był ciosem dla całej gildii. W końcu należeli do rodziny.
A skoro o Manie mowa… dziewczyna należała do Serca Ciemności i została zabita w ciągu tej krótkiej potyczki. Była młoda i szlachetna. Nie znała jeszcze w pełni życia. Zginęła ponieważ wpadła w pułapkę wroga. A Luka odebrała to jako cios w jej duszę. Bo całe Serce Ciemności było gromadką jej dzieci. Śmierć każdego odczuwała tak samo. Nawet jeśli pozornie tego nie okazywała.
-Śmierć jest nieodłączną częścią ludzkiego życia. – odpowiedziała, kiedy ktoś spytał ją, czemu jest taka spokojna – A życie wojownika zawsze łączy ze sobą ryzyko. To niekończący się, naturalny cykl. A rozpaczanie nie przywróci życia zmarłym. Powinniśmy się cieszyć za tych, którzy przeżyli. Za nich i dla nich. Korzystać z życia i cieszyć się każdą jego chwilę, ponieważ jest bardzo kruche i słabe. – mówiła spokojnie, jakby opowiadała o wędrówce Słońca po niebie, a nie o śmierci i żałobie – Jedno z moich dzieci zmarło. I mimo, że śmierć jest dla mnie czymś normalnym, to wciąż czuję smutek. Ale to normalne. – dodała jeszcze i odeszła od rozmówcy. Jako mistrzyni gildii musiała sprawdzić co u jej dzieci. I przygotować pogrzeb.
A skoro o dzieciach mowa… tego samego dnia, w którym wróciła Erza, drzwi do gildii otworzyły się z hukiem. A raczej to, co zostało postawione w miejscu drzwi, żeby dać chociaż złudzenie poprawy. Najpierw wlała się przez nie mgła, a później wkroczyła białowłosa kobieta, z ozdobną fajką w ręce odziana w bardzo skąpy strój. Chociaż bardziej były to paski materiały, niż strój. Omiotła wszystkich pogardliwym spojrzeniem i ruszyła przed siebie. Wróżki natychmiastowo spięły się. Myślały, że to był już koniec walki, ale obecność kogoś obcego sprawiła, że ponownie zaczynali odczuwać niepokój.
I wtedy stało się coś dziwnego. Znikąd wyskoczyły Lena i Hagane, kierując się w stronę nowoprzybyłej i wołając: „Shiroyasha!”
-Jak to dobrze cię widzieć! – zaczęła Lena – słyszałam, że nieźle się ostatnio zabawiłaś. Podobno daliście temu szaleńcowi niezłą nauczkę!
-W skali od 1 do 10, jak bardzo cierpiał? – spytała Riddle z błyskiem w oku.
Zabawne było, że Azuri i Riddle były jak jej przeciwieństwo, a stojąc we trójkę wyglądały raczej śmiesznie. Kobieta prychnęła, a dym zafalował. Widać było, że jest powiązany z jej magią. Tak, jakby nigdy nie opuszczała gardy. Albo jakby dym żył właśnym życiem. Ale to nie było tym, co różniło ją niczym negatyw od pozostałej dwójki dziewczyn, bo i one trzymały gardę. Przeciwieństwem była cała postawa jaką wokół się roztaczała. Dumna, pewna siebie w stu procentach i patrząca na innych z góry. A to nie było trudne, zważywszy na to, że była bardzo wysoka. Na dodatek wysokie obcasy na nogach tylko potęgowały to uczucie. Była potężna i to było czuć. Zza tłumu Meryl, dziewczyna mocno podobna do Miry, pomachała Shiroyashi, na co ta kiwnęła głową i ponownie skierowała wzrok na dwójkę obok niej.
-Jedenaście. – odparła w końcu na zadane pytanie, po czym rozejrzała się – Gdzie Luka?
-Nie ma jej tu. – wyjaśniła Lena – Kończy przygotowania do pogrzebu Many i zajmuje się sprawami Serca. Ale pewnie niedługo się pojawi. Coś od niej chciałaś?
-Muszę z nią porozmawiać. – białowłosa mówiła spokojnie, ale jej głos był trochę dziwny – Przekaż matce, że jej szukałam. Nie mogę dłużej przebywać w pomieszczeniu, gdzie ktoś w tak beznadziejny sposób używa magii podobnej do mojej. A przynajmniej tak myśli.
Po tych słowach rzuciła ostre spojrzenie w stronę Wakaby, który oburzył się jak dziecko. Shiroyasha odwróciła się na pięcie i wyszła. Zapanowała chwila ciszy, którą przerwał dopiero Fried.
-Zaraz… Matce? Że niby ta cała Luka jest twoją matką?! – wykrzyknął gapiąc się na zielonowłosą. Ona i Riddle popatrzyły na siebie i westchnęły cierpiętniczo. W końcu blondynka popatrzyła na jednego z Raijinshuu i powiedziała:
-Nie jej, tylko Shiroyashi. Luka jest matką Shiroyashi.
Ponownie tego dnia zapanowała, tak niespotykana w Fairy Tail, chwila ciszy. A później zbiorowy okrzyk zdziwienia. Niczym po wyjawieniu tożsamości Rena.
-Ale jakim cudem ona może być jej córką?! – wykrzyknął ktoś z tłumu, a reszta mruknęła zgodnie.
-Naprawdę muszę ci to tłumaczyć? – prychnęła Riddle – Kiedy kobieta i mężczyzna…
-Nie o to chodzi! – zawołał tym razem Gajeel – Rzecz w tym, że ta cała… Shiroyasha wygląda… na starszą od Luki.
-Przecież Luka już wam chyba wytłumaczyła, że żyje poza czasem i przestrzenią. – wtrąciła się Lena – Żyje już ponad 400 lat.
-O! To oni już o tym wiedzą? – zdziwił się Ren, który stanął obok
-Owszem. Powiedziała im.
-No to chyba wszystko powinno być jasne. Luka ma już 4 wieki za sobą. Przez ten czas na pewno mogła spotkać jakiegoś mężczyznę i urodzić dziecko. Ale to ona, a nie dziecko żyje poza czasem i przestrzenią. Dlatego podczas gdy Luka się nie starzeje, Shiroyasha owszem. – streścił Ren, wyjaśniając to wszystkim, niczym małym dzieciom.
-Jak widać, jest u nas kilka osób, które są spokrewnione z innymi. To nic zaskakującego. U was też przecież tak jest. – powiedziała Meryl, która teraz stanęła obok grupki – Ten was mistrz i jego wnuk. Cana Alberona i Gildarts Clive. U nas jest Shiroyasha i Luka , czy Ren i Aya.
-Byli. – rzuciła Hagane, na co dziewczyna spojrzała na nią lekko zdziwiona, a później pokiwała w zrozumieniu.
-No tak. Teraz Aya należy do Fairy Tail, nie do Serca. – dodała Meryl, a Riddle pokiwała głową.
-Ale jesteś jeszcze ty i Menma – dodała Lena, patrząc na Meryl – Jesteście bliźniakami. 
-W rzeczy samej. – omawiana przechyliła śmiesznie głowę.
-A skoro o nim mowa, to gdzie jest? – rzucił Ren
-Patroluje miasto i szuka niedobitków wroga. Przy okazji sprawdza, jak wielkie są zniszczenia. Ale przypuszczam, że będzie przy tym sporo pracy. – wyjaśniła
-Czyli rozumiem, że nam pomożecie, tak? – odezwała się tym razem Mira – W końcu też trochę miasta zniszczyliście.
-O to się nie martw Mira-san. Aya jest jedną z nas, ale teraz należy do tej gildii. My pomagamy swoim. Zresztą musimy choć trochę wziąć odpowiedzialność za czyny Luc’a, który jakby nie patrzeć jest bratem naszej mistrzyni.
-Cieszy mnie to niezmiernie, ale… - zaczęła Mira, jednak nie dane jej było dokończyć, bo rozległ się paniczny wrzask przerażenia. To był Kin. Biegł w stronę Rena, a za nim pełznął po podłodze cień.

***

Tak, e… dzisiaj trochę dłużej. Odnoszę wrażenie, że trochę dużo się w tym rozdziale działo, ale… no… czułam taką potrzebę. Uprzedzam tylko, że wątek zdjęć nie jest jeszcze skończony!
Poznaliśmy dzisiaj Shiroyashę, Meryl (oraz poniekąd Menmę, który wygląda identycznie jak swoja siostra, ale jest chłopakiem). W następnym rozdziale wyjaśnimy kim jest Nemuru, co się stało Kinowi, pośmiejemy się też z przeszłości i poznamy bliżej Meryl i Menmę. Oraz może przewinie się parę postaci z Serca, ale nie będą one na tyle ważne, żebyście musieli je jakoś bardzo dobrze zapamiętać. Za chwilę zaktualizuje zakładkę „Bohaterowie”.
Wyjaśnienie tego, co się stało w przeszłości pojawi się w jeszcze kolejnym rozdziale.
Hm… No dobrze! Dzisiaj bez bonusu. Nie mam na niego siły. To tyle na dziś. Mam nadzieję, że jednak się wam podobało.
Do następnego~!

piątek, 2 stycznia 2015

Rozdział 39

Happy New Year!
Ta-dam! Rozdział jest szybciej napisany, niż się spodziewałam! Nowy rok się zaczął, więc i pojawia się nowy rozdział. Planowałam dodać go wczoraj, ale uznałam, że i tak mało kto wtedy na kompa wchodzi. E… może nie będę na razie przedłużać. Wszystko, co mam dzisiaj do powiedzenia, jest napisane na dole.
Zapraszam do czytania!

***
Jak wiele można w życiu zmienić? Jak wiele można wytrwać? Ile wytrzymać? Ludzie mawiają, że los nie rzuca nam pod nogi przeszkód, których nie możemy pokonać. Niektórzy jednak uważają, że czasami może się wydawać inaczej. Ale prawda jest taka, że rzeczywiście los wie co, kiedy i komu podsuwa pod nogi. Ponieważ są dwie opcje: albo przeszkodę pokonasz, albo to nie jest twój problem.
A to, że przejmujemy się nawet nie swoimi problemami to już inna sprawa. Ale Kin od dawna przestrzegał takiej zasady. Albo pokonasz przeszkodę, albo nie jest to twoją rolą. Przez wiele lat żył tą ideą. Ktoś mógłby powiedzieć, że nawet niszczył życia. Ludziom i niekoniecznie ludziom…
Kin no Ryuuji, czyli Złoty Smok. Wiele rzeczy złożyło się na jego charakter, myślenie i pogląd na świat. Ale nie narzekał, bo to mu odpowiadało.
I wtedy pojawił się Ren Kuroi, który przewrócił całe jego dotychczasowe życie do góry nogami. Najpierw namieszał swoją gadką, której Kin nawet nie słuchał uważnie. Ba! Nawet nie zwracał na niego uwagi! Potem Ren oczywiście musiał pomieszać Kinowi plany, zniweczyć mu robotę i zepsuć zabawę. Co z tego, że była nielegalna? To było jego życie i miał do niej prawo. A przynajmniej tak Kin uważał. Ale Ren nie potrafił zrozumieć aluzji i odczepić się. Był irytująco uparty, wkurzający i według Kina, obrzydliwie miły i uczciwy. Złoty Smok nie wiedział jednak wtedy wszystkiego o brunecie. Jednak szybko spora część do niego dotarła, kiedy to Ren go pokonał. Potem stanął nad nim, z lekkim i może nawet zakłopotanym uśmiechem, tylko po to by przeprosić, że go trochę poniosło.
Kin miał ochotę wtedy wyć z wściekłości oraz irytacji i jednocześnie zapaść się pod ziemię. Był smokiem. Przegrał z człowiekiem. Marnym, słabym, wątłym, miłym, uczciwym i pewnie jeszcze dzieckiem. Był tak pogrążony w swoim wewnętrznym konflikcie, że nawet nie oponował, kiedy brunet zabrał go do swojej gildii żeby opatrzyć rany. Kin z zaskoczeniem stwierdził, że Ren najpierw opatrzył JEGO, a dopiero późnie zajął się sobą.
Wtedy Ren przedstawił go paru osobom z gildii i ktoś zaproponował żeby z nimi został. A Kin nie bardzo miał gdzie iść. Zawsze łaził tam, gdzie miał ochotę, więc było mu to obojętne, ale… cóż… przegrał z Renem, który darował mu życie. Więc według zasad których blondyn się trzymał, jego życie należało do Kuroi. Można by rzec, że w pewien sposób należał do Rena, bądź podlegał jego woli. Chociaż ten uważał inaczej. Wręcz się przestraszył, kiedy Kin pewnego dnia, przedstawił mu swoje „zdanie”. Wtedy, po dłuższej chwili zastanowienia, Ren powiedział do niego nad wyraz poważnym głosem:
-Skoro ja mam decydować o twoim życiu, a ty posłuchasz mojego rozkazu, to niech tak będzie. Masz żyć. Żyć swoim życiem i nie ryzykować, jeśli nie ma takiej potrzeby. Takie jest moje życzenie.
A Kin był zbyt zaskoczony, żeby cokolwiek powiedzieć. Odruchowo chyba tylko kiwnął głową, a odwrotu już nie było. Ren uśmiechnął się wtedy nagle szeroko i wyglądał głupio, a cała powaga uleciała.

To było ich pierwsze spotkanie. Ich początek. I Kin nigdy by nie przypuszczał, że kiedykolwiek będzie się tak czuł, będzie tak żył i że cokolwiek będzie wyglądało choć minimalnie podobnie do obecnej chwili. Ren, który przewrócił jego życie do góry nogami. Ren, którego stracili 3 razy. Teraz żył i siedział naprzeciw niego przy stole, rozmawiając wesoło z Revisem. Miał wrażenie, że wszystko zaczęło się układać. Powoli, powolutku. A przynajmniej dla Rena i dla Ayi. Tak. On nie mógł żyć spokojnie wśród ludzi. Już nie. Wiele się zmieniło. Ale był szczęśliwy widząc, że Kuroi są szczęśliwi. Że żyją, mają przyjaciół i siebie. Że każdemu z nich układa się życie. 
niedowierzaniem wspominał co prawda chwile po bitwie, jakby wydawały mu się trochę oderwane od rzeczywistości. Albo jakby miały miejsce nie kilkanaście godzin temu, a kilkanaście lat. A mimo to obraz był bardzo wyraźny. Kiedy zamykał oczy na powiekach widział te wszystkie sceny. Widział pojawienie się Rena, który jak zawsze go drażnił. Widział szczęśliwą Ayę, zaskoczone wróżki, króciutką opowieść Revisa, który streścił łaskawie Fairy Tail relacje między rodzeństwem. Ale nie powiedział nazbyt wiele. Są bowiem rzeczy, o których tylko niektórzy powinni mówić. A jeśli wróżki chciałyby się dowiedzieć czegokolwiek więcej dowiedzieć o Ayi i Renie, mogli to uzyskać jedynie od tej właśnie dwójki. Cóż… były tego plusy i minusy. Wróżki chciały wiedzieć, były uparte i wkurzające. A oni byli po bitwie, zmęczeni i wiele przeszli. Na pewno chcieliby się sobą nacieszyć i porozmawiać. Ale nic nigdy nie idzie po naszej myśli, bo los lubi być przekorny. I to nie tylko w takiej sytuacji. Już wcześniej wszyscy się o tym przekonali.
Ale Kin widział, że Kuroi najchętniej schowaliby się gdzieś przez tydzień i nigdzie stamtąd nie wychodzili. Ren był zupełnie miły. Dla wszystkich. Uśmiechał się lekko, niewiele mówił. To nie był ten obecny Ren. Kiedyś owszem Kin uważał go za naiwnego i niewinnego dzieciaka. Później się okazało, że Ren nie był wcale taki ułożony i niewinny. Ale nie tylko Ren wpłynął na Kina. Blondyn również wpłynął na Kuroi. Przebywanie razem sprawiło, że brunet stał się bardziej… podstępny. Tak, to dobre słowo. Potrafił być czarujący i uprzejmy, ale za tym krył się często podstęp. A wszystko przez Kina. Ren stał się bardziej lekkomyślny, chociaż według Kina zawsze taki był. Stał się też bardziej cyniczny i czasami trochę złośliwy. Nie bardzo, ale jednak. I głupkowaty. Można by rzec, że po prostu zmieszali ze sobą swoje charaktery.
Ale nie tylko u Rena było widać nienaturalne zachowanie. Aya również, wyglądała inaczej. Kin odniósł wrażenie, że patrzy na małą dziewczynkę. Nie na Ayę sprzed lat, którą znał, ale na tą Ayę, zanim przyszła do Serca. Zanim jej brat zmarł. Nie, nie chodzi o to, że była rozchichotana (choć Kin nigdy nie wiedział jaka była Aya, jak małe dziecko, chyba że z przekoloryzowanych opowieści jej brata), tylko siedziała lekko skulona i spięta niczym nieśmiała dziewczynka w miejscu pełnym obcych, dorosłych ludzi. Choć i to określenie nie oddawało idealnie tego co widział Kin. Nie potrafił tego od tak określić. Po prostu… wiedział. Nie była sobą.
Zresztą oni wszyscy byli zmęczeni. Kin się dziwił, jakim cudem wróżki mają jeszcze tyle siły na te pytania. On sam miał ochotę paść natychmiast na twarz i zasnąć. Z drugiej jednak strony bał się, że jak się obudzi, znajdzie się w rzeczywistości i okaże się że to wszystko to był tylko słodki, złudny sen. Chciałby się nacieszyć tą chwilą tak długo, jak tylko się da. Spędzić jak najwięcej czasu, bez ciężaru śmierci bliskiej osoby. Fakt, parę osób zmarło, ale to nie były osoby, na których aż tak by mu zależało. Jego „rodzina” była dla niego znacznie ważniejsza.

W pewnym momencie Ren pochylił się w jego stronę i puknął go w czoło. Kin aż odskoczył. Nawet tego nie zauważył. Brunet wstał, ciągnąc za sobą Ayę i obszedł stół. Tylko po to by złapać go za łokieć i również pociągnąć za sobą. Po co i gdzie? Dopiero po chwili Kin zobaczył, że do jakiegoś ocalałego pomieszczenia z łóżkami. I wtedy zarejestrował, że Renowi chwilę wcześniej udało się zbyć zaintrygowane wróżki. Wolał nawet nie wiedzieć jak. Był zbyt zmęczony, żeby w ogóle zrozumieć co się do niego powie. Mimo, że Ren był młodszy, to czasami okazywał się znacznie bardziej odpowiedzialny od starszych od niego osób. W tym też od Kina.
-Obiecałem im, że jutro wyjaśnimy im parę spraw. – rzucił lekko Ren, starając się aby jego głos był cichy – Odpocznijcie teraz.
-A ty nie odpoczniesz? – spytał Kin
-Już się należałem.
-Doprawdy? I myślisz, że uwierzę że te paręnaście godzin walki o twoje życie, sprawiło że w stu procentach odzyskałeś siły? Myślałem, że masz o mnie trochę wyższe mniemanie. – Kin był zmęczony, głodny i niewyspany. A do tego cały obolały. Nie było opcji, żeby jeszcze zachował spokój, kiedy ten przedkładający-cudze-życie-nad-swoje osobnik tak go irytuje swoją głupotą – Kładź się. Ani ja, ani Aya nie jesteśmy ślepi. Przypuszczam, że jesteś w jeszcze gorszym stanie niż poszatkowana kapusta.
-Nawet w takiej chwili, twój beznadziejny dowcip musi dawać o sobie znać? – Ren uśmiechnął się lekko. Brakowało mu tych słownych przepychanek – W takim razie posuń się.
-Ale w sensie, że co? – Kin nie zrozumiał. Albo jego mózg był zbyt zmęczony, albo… nawet na „albowanie” nie miał siły.
-No przesuń się. Łóżka są tylko dwa, a wolę was pilnować.
-Nie ogarniam twojego toku myślenia, ale czemu nie pójdziesz do siostry? – Kin machnął ręką w stronę Ayi, która właśnie ułożyła się wygodnie. Ren zrobił zbolałą minę, zranionego dziecka.
-Bo ona mnie nie chce. Od kiedy spaliśmy razem w dzieciństwie.
-To dlatego, że zawsze mnie przyduszałeś. – mruknęła dziewczyna cichym, zmęczonym głosem.
-Ale to z miłości! – zawołał Ren
-No właśnie. I to jest twój problem. – odparła i odwróciła się do nich plecami. Kin zauważył jednak, że uśmiechnęła się lekko. Musiało jej naprawdę brakować tego wszystkiego.
-Kiedy to nie moja wina, że tak kocham moją małą siostrzyczkę i się o nią martwię! – mruczał pod nosem Ren, nie adresując jednak swojej obronnej wypowiedzi do nikogo. Wcisnął się tylko Kinowi pod kołdrę i ułożył usta w podkowę.
-Lepiej żebyś nie próbował mnie podduszać. – ostrzegł Kin, patrząc uważnie na przyjaciela z dziwną miną.
-Nie jesteś moją słodką siostrzyczką, więc się nie martw.
-Dlatego mam nadzieję, że nie zaczniesz nagle we śnie myśleć inaczej. – odburknął Kin i odsunął się jak najbardziej – Spróbujesz tylko odcinać mi dopływ tlenu, a cię zjem.
-To trochę nietypowa groźba jak na ciebie. – Ren popatrzyła na niego z ukosa przechylając dziwnie głowę.
-Nietypowe jest też spanie z innym facetem w jednym łóżku. I mówienie o miłości i przyduszaniu. – odpowiedział urażony Kin. Burknął coś jeszcze pod nosem i opatulił się kołdrą, spoglądając dziwnie na Rena.
I na tym się cierpliwość Ayi skończyła. Parsknęła śmiechem i złapała się za brzuch, trzęsąc się. Z nimi nie dało się normalnie funkcjonować i nie zwariować. Ich rozmowa po prostu ją powaliła. Z nimi nie da się być poważnym. Nawet w dzień bitwy. (a może już dzień po)
To był najszczęśliwszy dzień w jej życiu. Co z tego, że o mało nie zginęła? Co z tego, że zmarło tyle osób? Co z tego, że miasto wyglądało jak ruina? Odzyskała brata! Ren żyje! Jest tuż obok i wygłupia się razem z Kinem! I to było najważniejsze!

***

Emm… Tak… Wiem, że rozdział jest raczej krótki… ale to dlatego, że było dużo ciągłego tekstu, a mało dialogów! O! No i… po prostu musiałam skończyć w tym momencie – wydawał się idealny!
Cóż… mam nadzieję, że was nie zawiodłam. Nie wiem jak wy, ale ja po prostu uwielbiam Rena (chyba to mnie i Ayę łączy)
Podziękowania za rozdział i wenę na niego dla Fadziulki. W sumie to parę rzeczy sprawiło, że to napisałam wciągu… e… praktycznie jednego dnia. Raz: piosenka, którą mi wysłałaś (mimo, że na początku jakoś tak wydawała mi się zwyczajna i nie w moim typie, tak pisało mi się przy niej świetnie). Dwa: Tak… myślę że trochę robię TO specjalnie i ty chyba wiesz o co chodzi. TE fragmenty są całkowicie dedykowane dla ciebie! Trzy: wiele, wiele innych powodów, na które brakłoby tu miejsca, gdybym chciała je wypisywać!
E… Czy tylko mi się zdaję, że piszę teraz jakbym była nad wyraz szczęśliwa? Mniejsza o to!
Szykujcie się! Koniec już blisko! Chociaż to może nie dla wszystkich dobra wiadomość… A może jednak dobra?
W każdym bądź razie nie przedłużam i życzę wam wszystkich miłego dnia! Do następnego!
Bye~!