niedziela, 9 marca 2014

Rozdział 28

Ciąg dalszy mojego marudzenia i gadania/pisania od rzeczy. Tak – czyli kolejny rozdział mojego nędznego opowiadania. Co prawda chciałam przed poważniejszą akcją dać trochę więcej zabawy, ale przecież nie można się zawsze bawić, ne? BTW - wciąż ubolewam nad niewielką liczbą komów. 
No dobra! Koniec bredzenia! Enjoy~!

***

Na statku, w  jednym z ukrytych pokoi, który służył jako centrum dowodzenia, stał białowłosy mężczyzna. Pochylał się w geście szacunku i może nawet strachu, przed osobą siedzącą na drewnianym krześle i wpatrującą się w to co działo się na dole. Miał doprawdy wyśmienitą zabawę obserwując jak te marne istoty wiją się pod nim w rozpaczy, strachu i panice. Czerpał z tego prawdziwą radość. Z błogością na twarzy patrzył jak małe dziecko płacze nad trupem swojej matki. Jak jego ludzie niszczą budynki, a potem bez większego problemu chowają się przed spanikowanym wrogiem. Jak oficjalne siły ścierają się z naiwnymi magami legalnych gildii. Może i byliby silni, gdyby on nie miał tak doskonałego planu, sporej ilości ludzi oraz niezniszczalnej obrony. Cieszył się z tego jak dziecko. Zachichotał gdy jakiś mag zemdlał po zabraniu mu mocy.
-Ekhem… Pa – zaczął białowłosy, jednak szybko mu przerwano
-Tak, tak. Wiem, że bardzo chciałbyś się spotkać ze swoim utęsknionym synkiem, ale na razie zajmij się sianiem paniki, mój drogi przyjacielu. – po pomieszczeniu ponownie poniósł się chichot – No spójrz na nich. Czyż nie są zabawni? Ah! Mogę tak patrzeć na nich cały czas! Ich mimika gdy odczuwają ból, ten fizyczny i psychiczny, jest doprawdy cudowna! Te emocje i zachowania, gdy są przypierani do muru. To głupie poświęcenie… tego akurat nigdy nie mogę pojąć. Nie sądzisz, że ciekawym zjawiskiem jest ich pragnienie zemsty, gdy sytuacja jest jednocześnie tak beznadziejnie krwawa i śmiertelna? Rozumiesz o co mi chodzi?
-Tak… myślę, że tak. – odpowiedział niepewnie, jakby z przerażeniem
-Bzdura! Nic nie rozumiesz. Ty tylko pragniesz potęgi. Ah! Jesteś taki nudny… Ale za to ciekawym jest to, jak wiele jesteś w stanie poświęcić by tą potęgę zyskać. Temu nie zaprzeczę. – kolejny chichot mrożący krew w żyłach
Sługa nie odpowiedział. Czuł, że zimny pot oblewa mu plecy. Chciał potęgi, to fakt, ale osoba przed nim była najbardziej przerażającą ze wszystkich jakie do tej pory spotkał. Z drugiej jednak strony czuł podziw. Czy szacunek? To niekoniecznie, ale podziw na pewno. A strach i podziw razem tworzą naprawdę mocny roztwór. I to bynajmniej nie taki chemiczny.
-Spójrz na nich. – ponownie odezwała się osoba przed nim – Zachowują się jak mrówki, do których mrowiska wrzucono gaz, czy inny środek dymiący. Są tak przewidywalni, a jednak tak zaskakujący momentami i pochłaniający moją uwagę. Aż chce się na nich patrzeć. Tak bardzo mnie intrygują i bawią. – zapadła chwila ciszy, którą przerwał zirytowany głos – Czy nie miałeś przypadkiem iść i siać panikę?
-Tak jest! Najmocniej przepraszam! Już idę! – białowłosy ukłonił się jeszcze głębiej i prawie wybiegł z pomieszczenia
-Ah! Jak ciężko w dzisiejszych czasach o dobrych ludzi. – tym razem głośno westchnął. Szybko jednak dobry humor powrócił do niego i zachichotał ponownie spoglądając na widowisko dziejące się w dole. Mógłby je chłonąć wieki, a i tak by mu się nie znudziło.

Aya przemierzała ulice upadającego miasta. Przed chwilą miała krótkie spotkanie z jednym z wrogów, w którym udało jej się „grzecznie” dowiedzieć paru interesujących rzeczy. A jakże by inaczej? W końcu jej moc mogła bez problemu sprawić, by strach skutecznie ogarnął i obezwładnił jej przeciwnika. Szkoda jednak, że tylko jednego lub dwóch na raz. Teraz jej celem było znalezienie ojca Oriona. Bo to on zaprowadzi ją do sprawcy tego całego zamieszania. Już się nie mogła doczekać. A szczególnie tego, jak miło się przywita z każdym z nich. Nie mniej jednak musiała się spieszyć. Życie Mii było zagrożone. A to stanowiło sprawę priorytetową – z całą pewnością ważniejszą od psychicznego znęcania się nad białowłosym draniem, który nosił miano „ojca” jej przyjaciela. To akurat mogło poczekać trochę dłużej. Ale drobna „rozmowa” z nim już nie.
I w tym momencie, z jednej z alejek wyszedł poszukiwany przez nią mężczyzna. Normalnie szczęście chyba postanowiło być po jej stronie. A przynajmniej w tej sprawie. W końcu ten osobnik był obrzydliwy nawet w oczach innych ludzi – własnych sąsiadów i współpracowników, gdy jeszcze był bardziej… normalny. O ile kiedykolwiek można go było tak określić. Chociaż Aya wolała w to nie wnikać. W końcu nie znała go sprzed dołączenia jego syna – Oriona do gildii.
-Oh! Kogóż moje oczy widzą! – odezwała się przesłodzonym głosem, który z całą pewnością nie wróżył nic dobrego. A nawet gdyby on tego nie wyczuł, to umazana krwią blada twarz skutecznie odwiodłaby go od naiwnych myśli.
-Hehe… A więc spotykamy się ponownie Okrutna Bogini Ciemności. – zaśmiał się drwiąco, choć można było wyczuć w jego głosie pewnego rodzaju niepokój – Szkoda że nie mieliśmy okazji zapoznać się w innych okolicznościach.
-Oh! Jak miło. – zanuciła, po czym jej cienie przebiły nogi białowłosego na wysokości ud. Ten sapnął ze zdziwienia i bólu.
-Ty…
-Czyżbyś mnie nie doceniał? – powiedziała przymilnie – Mój drogi… jak sam powiedziałeś, jestem Okrutną Boginią Ciemności, więc nie wywyższaj się. A teraz grzecznie mów, gdzie jest twój szef, hm? – pewnie powinna się skupić na tym czy w pobliżu nie ma jakiś członków Fairy Tail, którzy mogliby usłyszeć jak ją nazwał, ale zignorowała to. Miała teraz inny cel.
Z każdą chwilę strach, wywołany magią Kuroi oraz ten naturalny, coraz bardziej ogarniał mężczyznę i paraliżował go. Drżącą ręką złapał się za swój nadgarstek i zerwał z niego rzemyk, na którym wisiał dziwny granatowy kamień o nieregularnych kształtach. I o dziwo, przy głębszym skupieniu się na nim, można było dostrzec dość w rodzaju mgły w środku. Mężczyzna z głupim, cynicznym uśmieszkiem ścisnął kamień, a jego ciało otoczyło dziwne światło, które zniszczyło cienie otchłani. Aya zmarszczyła brwi. Nie miała czasu na zabawę z tym idiotą. Skoczyła ku niemu i złapała za gardło, przygniatając zdezorientowanego maga do podłoża.
-Chyba nie myślałeś, że do walki używam tylko magii, co? – syknęła mu w twarz, po czym pozbawiła mężczyznę mocy i wytrąciła kamień z dłoni – A więc miałam rację. To w ten sposób stajecie się potężniejsi niż normalnie. – powiedziała zerkając na kryształ – Ale to tylko chwilowe. Do czasu aż wykorzystasz moc kamienia. – warknęła, doskonale zdając sobie sprawę z czego ów klejnot powstał. Pytanie tylko czy on wiedział? – A teraz mów!
Po kilku niedługich minutach, Pani Cienia już udało się przekonać do współpracy niechętnego pseudo-ojca i razem z nim znalazła się na statku przy użyciu Shadow-travel. Co tu dużo ukrywać? Akurat on wiedział, że coś takiego potrafi. Zbyt dużo kręcił się wokół jej dawnego życia, by tego nie wiedzieć.
Przy drobnej sile perswazji, pokazał jej nawet gdzie jest ukryty pokój tajemniczego szefa. Jednak z racji, że nie udało jej się otworzyć drzwi, najzwyczajniej w świcie zniszczyła ścianę. Wraz z kilkoma innymi. Gdyby ją Fairy Tail teraz widziało, z całą pewnością uznało by, że pasuje do nich jak ulał. Tak jak się spodziewała – ujrzała czerwonowłosego osobnika, którego spotkała z Laxusem na ich tajemnej misji. Jednak zdążyła się już upewnić, że był to mężczyzna. Choć można było się pomylić, bowiem jego delikatnie kobiece rusy, długie włosy i sukienko-podobne ubranie mogły zmylić niejednego.
-Oh~! Jak miło! – gospodarz zaklaskał w dłonie, nie przejmując się morderczym spojrzeniem brunetki – A więc przyszłaś mnie odwiedzić osobiście! Jak miło! Chciałbym z tobą dłużej porozmawiać, ale sama rozumiesz… gdy jesteś taka wściekła, to ciężki z ciebie przeciwnik. – zaśmiał się – Czyżby coś się stało?
-Oddaj Mii, to co jej zabrałeś. – syknęła w odpowiedzi
-Masz na myśli… Riddle? Tą blondynkę? – zastanowił się pukając placem w policzek
-Nie, draniu. Mówię o mojej uczennicy. Oddaj cząstkę duszy, którą ukradłeś. I którą próbujesz zamienić na moc, ówcześnie dostając w swoje ręce całą jej duszę. Ale do tego musi ona stracić życie. – wywarczała
-Oh! Cieszę się, że mnie rozumiesz. Jesteś bardzo spostrzegawcza! Ale pewnie wiesz też, że nie uśmiecha mi się oddać tak wspaniałego źródła mocy.
-Draniu… Nie wiem kim dokładnie jesteś, ale niepodobna mi się, że masz taką samą twarz jak Luka.
Mężczyzna zadrżał i zmrużył wściekle oczu, uśmiechając się drapieżnie. Wstał, spojrzał przelotnie na scenę dziejącą się w mieście i ponownie wbił spojrzenie w Ayę. Zaśmiał się szaleńczo.
-Wiesz… Już przy naszym ostatnim spotkaniu stwierdziłem, że chcę cię mieć w swojej kolekcji. Ciebie i tego blondyna. Ale wiesz… teraz sprawiłaś, że jeszcze bardziej zapragnąłem to zrobić. Jednak nim to nastąpi… myślę, że zabawnie będzie oglądać cię, jak rzucasz się w rozpaczy, gdy parę bliskich ci osób zginie. Myślę, że zaczekam i będę pławić się w tym widoku. Z całą pewnością będziesz miał baaardzo piękne spojrzenie, nie sądzisz? – przechylił lekko głowę i wciąż uśmiechał się przerażająco.
Aya pobladła na jego słowa. Nie podobało jej się to. Jego słowa… jego spojrzenie, uśmiech… cały on w swoim jestestwie nie wróżył nic dobrego. Czuła to, a jej przeczucia (niestety) bardzo często się sprawdzały. Kuro rzuciła białowłosym w jego stronę i wykorzystując moment dezorientacji zaatakowała z kataną w ręce. Czerwonemu jednak szybko przeszło zaskoczenie i nie miał zbytnich kłopotów ze zrobieniem uników. Rozgorzała walka. Aya używała cieni i miecza, a on najpierw robił uniki, później te swoje dziwne sztuczki z nagłym lecz płynnym pojawianiem się w nagłych miejscach. Jednak w momencie gdy brunetka zaszła go od tyłu, ten obrócił się gwałtownie i… ciął ją nożem, który wyjął z drugiego rękawa. Dziewczyna odskoczyła, jednak chłopak pojawił się obok niej i silnym uderzeniem posłał ją na ścianę, przez którą się przebiła i wypadła na zewnątrz statku. Spadała, jednak przeciwnik nie poprzestał na tym. Pojawił się przed nią dzięki tym swoim sztuczkom i przyspieszył lot kopnięciem w brzuch. Kuro z ogromną siłą wbiła się w ziemię, strasząc przy tym walczących. Spora ilość kurzy i pyłu wzniosła się w powietrze, jak to zawsze bywa w takich sytuacjach. Czerwony uśmiechnął się drwiąco, jednak wiedział, że to jeszcze nie koniec. Miał rację. Z unoszącego się dymu, w jego stronę poleciał jakiś kształt, którym w momencie opuszczenia tej chmury okazała się właśnie Aya. Była poraniona i poobijana, ale wciąż nieopuszczana i utrzymywała tempo. Można by wręcz powiedzieć, że je zwiększała. Szybkie, krótkie pchnięcie mieczem, uderzenia z łokcia czy kolana. Wymiana ciosów następowała ledwo zauważalnie. Jednak jej przeciwnik wcale nie pozostawał gorszy. Większości ciosów udało mu się uniknąć, jednak nie wszystkich. Na dodatek cienie również go atakowały. Toteż nic dziwnego, że postanowił zwiększyć dystans, by zyskać przewagę. Odskoczył. Nim jednak dotknął ziemi, zniknął i pojawił się jeszcze dalej, a w miejscu gdzie miał wcześniej wylądować, z ziemi wyłoniły się cienie w kształcie ostrych kolców. Pani Cienia dyszała. Już wcześniej zużyła sporo mocy. A wizyta w kanałach statku z całą pewnością mocy jej nie dodała i zdawała sobie z tego sprawę. A także z tego, że już walcząc ramię w ramię z Laxusem przeciw temu mężczyźnie mieli problem ze zranieniem go, a co dopiero ona sama. I to w tym stanie. Gdyby tylko nie była tak osłabiona i zmęczona. I gdyby tylko się tak…
-Gdybyś się tylko tak nie bała swojej prawdziwej mocy, to ten pojedynek byłby bardziej interesujący. – zakpił, jednocześnie zgadując co ona myśli – Może nawet miałabyś jakieś szanse by mnie pokonać?
Aya zacisnęła mocniej dłoń na rękojeści katany. Wiedziała, że próbował ją wyprowadzić z równowagi. A może to było po to by złamać ją psychicznie? Kto wie… obie wersje były równie prawdopodobne. Niestety. Chciała zaatakować ponownie jednak w tym momencie poczuła jakiś dziwny impuls. Coś było nie tak. Nie mogła jednak stwierdzić co. zmarszczyła gniewnie brwi, gdy ten czerwony drań, stojący przed nią uśmiechnął się pogardliwie. Nie podobało jej się to. Poczuła dziwnie pulsującą energię Riddle, która wcale nie pomagała jej się uspokoić i skupić na walce. Hagane nie należała do osób, które łatwo popadają w taki stan. Jaki dokładnie? To pulsowanie wyglądało tak, jakby straciła nad sobą panowanie. Nad swoją magią. Albo jakby… ktoś wysysał z niej moc. Zadrżała na tą myśl. Główny prowodyr tego stał przed nią, więc to ktoś inny musiał teraz to robić. W jej myślach zawitał obraz dwukolorowego mężczyzny, którego miała okazję spotkać. I który na dodatek (o zgrozo) bez większych problemów stawił czoło jej, Laxusowi i Lenie. Fakt, że wszyscy byli osłabieni niewiele zmieniał. Było ich troje, a on sam. I prawie go nie tknęli. Fakt – byli wtedy na jego terenie, ale teraz mógł mieć ze sobą innych ludzi. A to nie dawało optymistycznych myśli. Szybko jednak odrzuciła od siebie te przerażające obrazy i skupiła się na wrogu. A przynajmniej się starała.
-Czyżby coś się stało twojej drogiej telekintycznej przyjaciółce?
Ton jakim to powiedział tylko utwierdził Ayę w przekonaniu, że sytuacja jest naprawdę kiepski. Jednak w momencie gdy chciała mu odpowiedzieć, poczuła mdły, słodkawy zapach. A on zaczął się śmiać jak szaleniec. Coraz głośniej, i głośniej. Kuroi zakręciło się w głowie i zachwiała się lekko, podpierając się na swojej broni.
-Oh! Wygląda na to, że zaczyna działać!
-Co? – zdziwiła się
-Mówię o truciźnie, którą moi ludzie właśnie rozpylają w powietrzu na całym terenie Magnoli. – wyjaśnił uprzejmie, a kpiący uśmieszek nie opuszczał go ani na chwilę. Co najwyżej poszerzał się jeszcze bardziej, lub wracał do poprzedniego stanu.
-Draniu… - zaczęła
-Aya! – ktoś zawołał ją, zwracając uwagę obojga. To był Kin, który pojawił się nagle i biegł w ich stronę z determinacją w oczach. Gdy zobaczył czerwonowłosego pobladł, ale nie zatrzymał się. Wręcz przeciwnie – przyspieszył. Doskoczył do młodej Kuroi i położył jej dłoń na ramieniu, nie spuszczając jednocześnie wzroku z stojącego nieopodal młodzieńca.
-Kin? Normalnie pewne spytałabym gdzie się podziewałeś, ale mam inny problem – syknęła, zerkając na blondyna tylko przez ułamek sekundy. Jednak przez tą krótką chwilę udało jej się zarejestrować, że złotooki był ranny. Nie jakoś poważnie, ale jednak był.
-Ho…. A to ciekawe! – zaśmiał się czerwony – Czyż to nie Kin no Ryuuji? Nie czułeś się przypadkiem źle, albo coś? – ponowny chichot. I jak na zawołanie złoty chłopak zaczął się dusić. Zakaszlał. Przyłożył dłoń do ust i zobaczył krew. Pluł krwią. Zachwiał się i upadł na kolana.
-Kin! Co ci?!
-Jak to co mu? Trucizna! – zaśmiał się
-Ale… czemu?! Na mnie zadziałała inaczej! Czemu on aż tak…? – spanikowała
-Oh! To dlatego, że ty jesteś inna! Wyjątkowa! Moja bogini, którą bardzo chcę mieć w swojej kolekcji! Jesteś naprawdę niesamowita! I teraz jest tego przykład! Hihi…
-Nie wierzę… To niemożliwe!
-Aya… wiej. Natychmiast. Szybko!
Dziewczyna popatrzyła na przyjaciela, jakby właśnie powiedział, że słońce jest zielone, a po niebie chodzą mamuty. Wgapiała się tak w niego przez chwilę, po czym prychnęła krótkie „chyba ci do reszty na mózg padło” i zwróciła się to zaskoczonego przeciwnika. Ten zaczął się śmiać.
-Ah! Ludzie nigdy mi się nie znudzą! – zawołał, a w jego oczach widać było obłęd. Czyste szaleństwo.

***

Dobra! To by było tyle na dzisiaj! Tym razem rozdział wyszedł trochę dłuższy. I mam nadzieję, że się podobał. A w dzisiejszym bonusie… Kin!
K: *wchodzi na scenę* Nie chciałbym narzekać, ale co ja niby mam robić?
A: To co zwykle. Czyli zachowuj się jak debil i daj pannie Kuroi się zbić na kwaśne jabłko.
K: Autorko! Jak możesz?! To było okrutne!
A: Marudzisz mój drogi, marudzisz. Jam jest wielka A-chan, więc zważaj na swoje słowa, bo sprawię, że będziesz musiał zjeść… hm… Tort szpinakowy?
K: Niedobrze mi… *mdleje*

Ta… i to by było na tyle jego irytującej osoby… -_- A w którejś z nadchodzących notek, jako bonus pojawi się wywiad z Fairy Tail. Chociaż kto wie. To zależy od ilości komentarzy, bo coś mi się zdaje, że mało kto już czyta to opowiadanie. No nic… Pozdrawiam i do następnego razu! Enjoy!