sobota, 27 września 2014

Rozdział 36

Ostatnia notka była krótka, wiem o tym, ale postaram się aby ta była troszkę dłuższa. Szczególnie, że nie wiem jak będzie z czasem na pisanie, kiedy rozpocznę… e… mniejsza o to! W każdym bądź razie zostało nam już niewiele do końca, choć zdąży się jeszcze pojawić kilka nowych i ważnych postaci. A inne z kolei odejdą na zawsze.
Nie wiem czy zauważyliście, ale mija już kolejny rok istnienia bloga. Nie mam czasu na żadne bonusy specjalne więc tylko powiem jedno: najlepszego dla wszystkich! A reszta informacji i ogłoszeń parafialnych pod notką, a tymczasem enjoy~!

***

Tej nocy Aya nie mogła zasnąć. Wiedziała, że musi odpocząć przed walką i wykorzystać na to każdą chwilę, bo nigdy nie wiadomo kiedy będzie im dane walczyć, a później zaznać chwili wytchnienia. Ale… nie potrafiła… To nie tak, że nie była zmęczona, bo była. Ona po prostu nie potrafiła zasnąć. Coś ją blokowało. Niczym wewnętrzny strach szeptający jej do ucha, że jak tylko zamknie oczy stanie się coś złego. Że wszyscy zginą, że coś nadejdzie… że… coś czyha tylko, aż ludzie stracą czujność.
Usłyszała lekki szmer, jakby ktoś się skradał. Ostrożnie chwyciła za broń stojącą tuż koło jej łóżka i już chciała się zerwać i zaatakować, kiedy po pomieszczeniu rozległ się cichy zaspany głos.
-Aya-chan? – to był Kin. Przyczłapał powoli do jej łóżka i najzwyczajniej w świecie położył się obok, przytulając ją – Nie masz nic przeciwko jak dzisiaj położę się z tobą?
Nie odpowiedziała. Nie bardzo wiedziała co. Ale miała pewne przypuszczenia dlaczego Kin się tak zachował. Było spore prawdopodobieństwo, że czuł to samo co ona, że też coś siedziało mu w głowie. Puściła rękojeść miecza i położyła się spokojnie. Jego obecność uspokoiła ją trochę i rozluźniła. Zawsze na wspólnych misjach nawzajem chronili swoje plecy. Już samo to sprawiało, że mogła spokojniej leżeć. Kin był jej jak brat. Prawie jak brat…
-Kin…
-Hm?
-Pamiętasz dzień, w którym przyszłam do Serca Ciemności?
-Tak… - zaśmiał się cicho – Tego nie sposób zapomnieć. Zrobiłaś takie zamieszanie, że aż Van Han się obudził ze swojej popołudniowej drzemki! A to nie lada wyczyn.
-Wiesz… nigdy nie sądziłam, że to wszystko zaprowadzi mnie aż tutaj.
-Nigdy nie wiemy co nas czeka. Ale mogę ci powiedzieć, że to na pewno nie jest koniec twojej przygody. To nie jest jeszcze twoja meta.
-Co masz na myśli?
-Jeszcze wielu rzeczy musisz się nauczyć, wiele doświadczyć… To jest dopiero początek twojej wędrówki. Nie poznałaś jeszcze wszystkiego. Tego dobrego i tego złego. Bo nigdy nie będą nas spotykać tylko te dobre rzeczy. Równowaga istnieje. Nawet jeśli jej nie zauważamy. I ty też musisz ją zachować. To jeszcze nie twoja pora. Więc nawet nie myśl o tym, aby zginąć w tej głupiej bitwie. Nie jest warta twojego życia.
Nie wiedziała co odpowiedzieć, a i on ani myślał ponownie się odezwać. Nim się spostrzegli oboje zasnęli.

-Życie jest jak pomarańcza. – zawołał czarnowłosy chłopak w wieku kilkunastu lat – Jego sens odkrywasz w miarę obierania skórki. – na te słowa po Sali rozniósł się głośny śmiech kilku osób.
-Ren do cholery! To nie jest śmieszne! – oburzył się dziwacznie ubrany mężczyzna – Przestań drwić z pomarańczy!
-Ależ ja nie wiem o czym mówisz Van Han. – zawołał chłopak – Ja tylko próbuje im przekazać mądrość, którą ty mi przekazałeś.
-Przedrzeźniasz mnie! Po prostu to przyznaj! Na złość mi robisz!
-Oh, dałbyś już spokój Van Han! – prychnęła białowłosa dziewczynka z papierosem w ustach
-Jak możesz Shiroyasha? Przecież pomarańcze są jak człowiek! Jak życie! Są… mózgiem i sercem wszystkiego! – zawołał ponownie ten nazwany Renem ze śmiertelnie poważną miną.
-Ren! No wiesz?!
Tego było już dla nich wszystkich za dużo. Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Mężczyzna obruszył się i strzelił młodego w głowę, ale ten nie przestał się śmiać. Zatoczył się tylko i… wpadł na kogoś. Obrócił się i pierwszym co zobaczył były blond włosy.
-Kin! W końcu! Już myślałem, że znowu się zgubiłeś na misji! Trzeba było jednak się tak nie upierać i zabrać resztę drużyny. – zawołał wesoło Ren
-Ale ty zdajesz sobie sprawę, że to ty nie chciałeś iść na tą misję, co nie? – odparł blondyn unosząc jedną brew do góry.
-A wy co? Zamieniliście się charakterami? – zapytał Van Han, zupełnie zapominając o sytuacji sprzed chwili.
-To ty jeszcze nie zauważyłeś, że oni są nie do zniesienia jak są osobno i się nie wyszaleją na wspólnej misji? – rzuciła złośliwie białowłosa.
-A jeszcze bardziej nie do zniesienia są, kiedy są razem i coś kombinują. – rozległo się od strony drzwi.
-Luc! Już się lepiej czujesz? Martwiliśmy się. – zawołał Ren na widok czerwonowłosego chłopaka, brata ich mistrzyni. Ten uśmiechnął się tylko.
-Już mi lepiej, dziękuję… Ren. – Kin bardzo nie lubił tonu jakim Luc wypowiadał imię Rena. Coś było nie tak. I choć nikt nie zdawał się tego zauważać to wciąż… coś sprawiało, że mięśnie Kina spinały się na ten dźwięk, a magia burzyła się niespokojnie w jego wnętrzu. Czasami miał wrażenie, ze tylko mu się zdaje, ale… nie mógł od tak zignorować tego uczucia.

Tego dnia wszystko było inne. Van Han nie mówił nic o pomarańczach, Kin praktycznie się nie odzywał, Neah nie uśmiechał się głupio, a Shiroyasha nie paliła. Nikt nie wiedział co powinien powiedzieć. Milczeli… takie sytuacje nie były normalnością… nie było normalnością chować jednego ze swoich przyjaciół, który wciąż miał przed sobą całe życie. Wiedzieli, że zginął chociaż ciała nie mogli pogrzebać, bo go nie było. Ale zginął. Innej opcji nie było, choć wszyscy mieli na to wielką nadzieję.
-Dlaczego to wszystko tak się potoczyło? – wyszeptał Kin, pochylając głowę. Nikt mu nie odpowiedział.

Zerwał się gwałtownie, ciężko oddychając. Wspomnienia z przeszłości bardzo rzadko męczyły go w snach, a te… były wyjątkowe… wyjątkowo nieprzyjemne. Bolesne… Wiedział, że na każdego kiedyś przyjdzie pora, ale mimo tej świadomości, akceptowanie tego nie było łatwe. Rozejrzał się wokół. Był w pokoju Ayi, w jej łóżku, ale dziewczyny nie było. Zadrżał niespokojnie kiedy dotarło do niego, że mogła znowu zrobić coś naprawdę szalonego. Nie mógł się jednak sam uspokoić po tym chorym śnie.
-Dlaczego do licha ciężkiego akurat dzisiaj musiał przyśnić mi się Ren?! – syknął. Westchnął ciężko i zebrał swoje rzeczy. Czuł jakiś wewnętrzny niepokój. Musiał znaleźć Lukę. A później Ayę.

Był dopiero wczesny ranek, ale członkowie Fairy Tail już byli na nogach. Przygotowywali się do walki, leczyli rannych, opracowywali strategię i… po prostu nie mogli spać. Natsu chodził cały dzień zirytowany, bo nie mógł porozmawiać ze Złotym Smokiem. A przecież Igneel mu kazał zrobić to jak najszybciej! Coś musiało być na rzeczy! Ale mimo to… nawet jego nos, nie mógł znaleźć Kina. Szukał go, ale co chwilę gubił trop i nic to nie dało. A do tego jeszcze śmierć Lisanny…
Nagle coś wybuchło. I nie było to, tak jak myśleli w centrum miasta, a w… ich gildii. Będąc dokładnym w pokojach chorych. Wszyscy natychmiast rzucili się w tamtym kierunku. Takiego działania ukierunkowanego na pozbycie się tych co są ranni, nie przewidzieli.
Gdy dobiegli na miejsce zobaczyli coś… dziwnego i zaskakującego. A mianowicie Laxusa, który z poranioną prawą ręką kucał na ziemi, ciężko oddychając. Lewą ręką trzymał nieprzytomną Mię, a na wprost nich stał Luc z tym przerażającym uśmiechem.
-Pytałeś co tu robię? – zaśmiał się – Nie wyglądasz, abyś znajdował się w sytuacji, w której możesz zadawać jakiekolwiek pytania. A teraz oddaj dziewczynę. Jej moc zostanie dobrze wykorzystana. Stanie się częścią mnie.
-Przestań pieprzyć! – warknął Laxus i zaatakował piorunami. Na niewiele się to jednak zdało. Luc zdawał się być jeszcze silniejszy niż wcześniej, a Laxus był ranny. Na dodatek sam. Wiedział, że nie wygra, ale pozostawała druga opcja – usunąć się zasięgu ataków przeciwnika. Wykorzystał swój atak jako dywersję. Natychmiast odskoczył i zaczął biec w stronę nowoprzybyłych wróżek, których obecność dopiero zauważył. Za wolno. W jego stronę już leciało czerwone światło, które jednak… zostało wchłonięte przez cienie. Następnie to Laxus został przez nie wciągnięty i pojawił się tuż za resztą Fairy Tail. Ogłupiały rozejrzał się i zobaczył Ayę, która właśnie pojawiła się tak samo, jak on przed chwilą.
-Masz u mnie dług. – rzuciła w kierunku blondyna i zerknęła niepewnie na Mię. Źle się działo.
-Głupcy! Ucieczka nic wam nie da! Tylko opóźni nieuniknione. – zaśmiał się drwiąco Luc – A teraz bądźcie grzecznymi dziećmi i pozwólcie mi w końcu was pochłonąć.
W momencie gdy zrobił krok w ich stronę, ziemia się zatrzęsła. Jednak nie było to sprawką tej samej osoby co wcześniej – Etny. Tym razem Luc wydawał się zupełnie niezaskoczony tym wszystkim. Jasne było, że to on za tym stoi. Jak wielu musiał zabić, żeby osiągnąć aż taki poziom mocy?
-Wojna zawsze niesie ze sobą ofiary  - zaczął – ale możemy ich uniknąć. Po co marnować czas, energię i życie innych? Poddajcie się, a nikogo więcej już nie zabiję. Co wy na to?
Wróżki milczały w osłupieniu. W pierwszej chwili chciały krzyknąć, że nigdy się nie poddadzą, ale kiedy dotarło do nich ilu cywilów już zmarło przez tą walkę, ile niewinnych osób cierpiało… nie wiedzieli już czy warto walczyć.
-Trzeba wiedzieć, kiedy należy się poddać. – ciągnął dalej – Wasza walka już jest przegrana. Po co ją przeciągać? Po co ranić przy tym innych? Po co sprowadzać śmierć na mieszkańców tego pięknego miasta? Niewinnych i niczego nieświadomych…
Tak… Luc potrafił manipulować ludzkimi duszami i umysłami. Umiał zagrać tak, by inni zrobili dokładnie to, czego chciał. I był już o krok od osiągnięcia kolejnego celu. Nie przejął się zbyt mocno pojawienie swojej siostry w poprzedniej potyczce i reszty Serca. Komplikacje zawsze się pojawiają. Ale zawsze i tak wszystko się kończy tak, jak on to zaplanował. Jeszcze nie było wyjątku. Zawsze wszystko zmierzało tam, gdzie powinno.
A złamanie tej silnej i upartej woli Fairy Tail było czymś, z czego można być dumnym. I Luc był. Ta gildia była niezwykle irytująca, męcząca i kłopotliwa. Ale jednocześnie tak zabawna, jak mało która. Chciał więcej… coraz więcej… więcej rozpaczy, więcej przerażenia, więcej złamanej nadziei, aż w końcu więcej złamanych dusz i serc. To było dla niego jak narkotyk. Bardzo przyjemny narkotyk.

***

Rozdział pisany przy: „I see fire” – Ed Sheeran[i]
Dzisiaj skupiliśmy się trochę na Kinie, Luc’u, przeszłości i nowej postaci oraz ich relacjach. Teoretycznie miałam się zbliżać do końca, ale kończenie tego na siłę nie przyniesie nic dobrego. – byłoby prawie jak w tych dobrze zapowiadających się anime, w których twórcy spaprali sprawę bo zbyt dużo akcji upchnęli w zbyt małej liczbie odcinków, a część ciekawych wątków w ogóle nie została rozwinięta, a co dopiero zakończona.
Naprawdę bardzo lubię pisać to opowiadania, choć niektóre momenty są ciężkie, a szczególnie jak cierpi się na okresowe, chroniczne niedobory weny.
Wiem, że rozdział trochę przykrótki, ale… cóż… punkt widzenia Luc’a włączył we mnie pokłady złośliwej energii. Kukuku… Jak tak dalej pójdzie, to będę pisać niczym jakiś chory sadysta-maniak, ale cóż poradzić?
Za wszelkie błędy, których nie zauważyłam bardzo przepraszam. Mam nadzieję, że mimo to podobało się wam. Dedyk dla wszystkich komentujących. Następny rozdział, jak dobrze pójdzie, będzie za 2 tygodnie. Informacje o zmianach i zbliżających się rozdziałach znajdziecie po prawej stronie w „aktualnościach”.
Co myślicie o nowych postaciach? Wiem, że jest ich całkiem sporo, ale myślę, że nie powinno być problemu z ich ogarnięciem. Czekam na szczerze opinie!
PS. Czytał ktoś „Pocałunek kier”? Zajebista książka! Polecam!





[i] Zarówno w wersji angielskiej i w wersji polskiej (szczególnie cover w wykonaniu Łukasza Kulawika – gościu ma niezły głos). Nie wiem czy wiecie, ale jest to soundtrack z „Hobbita”.

3 komentarze:

  1. No witam!
    Od razu przepraszam za brak śladu w postaci komentarza, ale naprawdę byłam zajęta- szkoła, zajęcia dodatkowe no i oczywiście pisanie. Ale nie piszmy o mnie, tylko o Twoim rozdziale...
    Piszę jeszcze raz: W takim momencie? Przynajmniej kolejny rozdział za kilkanaście dni...
    Postacie mogą być nawet ciekawe. I spokojnie, wcale nie jest ich jakaś wielka ilość.
    Chciałabym więcej wiedzieć o Renie. Moje (jakże nie-genialne) domysły podpowiadają mi, że on jest bratem Ayi... Mylę się? Nawet jeżeli, to mam nadzieję że napiszesz o tym więcej...
    Rozdział ogólnie jest przyjemny do czytania. Co do twojego sadysto-maniaka... czytałam mocniejsze opisy myśli i czynów psychopatów (wszyscy kochamy przecież książki fantastyczno- wojenne), więc nic nie szkodzi.
    Czekam na kolejny rozdział,
    Aria.
    PS- nie czytałam książki, choć teraz na pewno się nią zainteresuję. Ja za to polecę Ci "Szklany Tron". Normalnie odpadłam!
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Luc, Luc, Luc... a zgiń w najczarniejszych otchłaniach piekła! >.< Jak mnie ten gość wkurza! >.< Eheheh... Kin i Ren, pasuję do siebie! Pasuują! Wiem że już to mówiłam ale... hihihi! xD Stałam się cholerną yaoistką! A co tam! Aww! Sceny z Ayą i Laxusem są genialne, boskie i takie aww! Nawet jeśli są tylko chwilowe! Czekam na next! ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam,
    wspaniały rozdział, i znów Luck się pojawił, Kin dał Aya bardzo duże wsparcie, wystarczy czasami być obok....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń