Witam! Tak, tym razem już tak oficjalnie. Właściwie to starałam się aby blog nie był zawieszony, bo to nie w moim stylu, ale czasami wyjścia nie ma. Teraz mam jednak w zanadrzu już gotowe 2 notki, więc w razie jakichkolwiek problemów, będą po prostu czekać na publikacje. I choć ten rozdział miał się pojawić dwa dni później zmieniłam zdanie. A to dlatego, że pewna osoba w mojej rodzinie ma dzisiaj święto i to taki rodzaj... prezentu dla was wszystkich z tej okazji. Ale sami popatrzcie! NAwet godzinę wam podałam!
Tak
– historia zmierza do końca. Nie wiem czy to kogoś pocieszy, zainteresuje czy
coś, ale w przyszło prawdopodobnie będę pisała drugą serię. Ale to w dalszej
przyszłości. Co do bliższej, to prawdopodobnie skupie się na pisaniu na AnE.
Wspomnę o tym jeszcze pod sam koniec.
A
teraz zapraszam do czytania! Enjoy~!
***
Aya
nie wiedziała co się stało z Luc’em i nie pytała o niego. Nie obchodziło jej to
obecnie. Wcześniej chciała się zemścić za to, co zrobił Mii. Ale kiedy dotarło
do niej, do czego doprowadziła jej słabość, zaślepienie i chęć zemsty, miała
ochotę cofnąć się w czasie i zginąć na którejś z misji, jeszcze zanim przybyła
do Fairy Tail. Ba! Jeszcze za nim poznała Lucy. Ale za każdym razem kiedy tak
myślała, uświadamiała sobie, że nie może od tak sobie zginąć. Musi odpokutować
za to, co zrobiła. Chciała odpokutować swoją przeszłość i zajęła się Mią, a
następnie dołączyła do Fairy Tail. Ale teraz się okazało, że pokuta zamieniła
się w kolejny grzech, kolejną winę i wymaga następnej pokuty.
W
głowie miała mętlik. W całej gildii panował chaos, a przynajmniej tak jej się
wydawało. Wszystko było poza nią. Zupełnie jakby śniła. Wcześniej jej serce
bolało, ale teraz już przestało cokolwiek czuć. Chciała zniknąć. Wymazać swoje
istnienie ze świata w całości. Nie zabić się, ale wymazać je z historii. Tak,
jak kiedyś o mało nie wymazała Serca Ciemności.
Ren
umarł, nie żyje. Dla Mii też nie ma ratunku. Jeśli Luc zmarł i się nie obudziła
to znaczy, że jest za późno. A jeśli przeżył to znaczy, że będzie żył jeszcze
wystarczająco długo, by Mia zmarła. A wszystko przez to, że chciała odzyskać
Rena. No tak – wszystko zawsze sprowadza się do niego. Ren, którego straciła 3
razy. Jak to mawiają „do trzech razy sztuka”.
-Aya?
– ktoś dotknął jej ramienia, ale ona nie zwróciła nawet uwagi na tą osobę –
Aya, słyszysz mnie? Aya! – osoba potrząsnęła nią i dopiero wtedy Kuroi powoli
spojrzała w jej kierunku. To była Lucy, a obok niej stała Wendy. Obie były
zmęczone i poranione, a sama Marvell wyglądała na niewyspaną i ledwo przytomną.
Aya zmierzyła je obojętnym spojrzeniem i domyśliła się, że obie zajmowały się
też rannymi. Wzrok miała pusty, co najwyraźniej mocno zaniepokoiło obie
dziewczyny.
-Aya-san?
Myślę, że powinnaś odpocząć. Czy ktoś już się zajął twoimi ranami? – spytała
Marvell, nieśmiało lustrując wzrokiem brunetkę i oceniając jej stan. Ale Aya
nie odpowiedziała. Patrzyła na nie, nie widząc ich. Odwróciła się ponownie i
wpatrywała w blat, przy którym siedziała. A raczej kawałek deski, który robił
za prowizoryczny blat, a który kiedyś był prawdopodobnie kawałkiem sklepienia
gildii.
-Aya.
– Lucy mówiła spokojnie, delikatnym głosem, kucając obok niej – Stan Mii nie
jest już krytyczny. Najlepiej nie jest, ale poprawia jej się z każdą chwilą.
Polyushka mówi, że za kilka dni powinna się obudzić. Chociaż zregenerowanie sił
w pełni, trochę jej zajmie. Uznałam, że będziesz chciała wiedzieć.
Ale
Kuroi wciąż milczała. Mia była bezpieczna. A to oznaczało, że nic jej już nie
trzyma. Teraz naprawdę mogłaby… zniknąć. Bo to ona ściągnęła na Mię to, co się
z nią stało. To przez nią, Luc zabrał moc dziewczynce. To ona była winna. I
powinna z tym poczuciem winy żyć, ale… To nie było takie łatwe i proste.
Lucy
i Wendy popatrzyły na siebie w milczeniu. Heartphilia poklepała jeszcze
przyjaciółkę po plecach i odeszła z młodą smoczą zabójczynią. Po co? Aya nie
wiedziała. I nie czułą potrzeby wiedzieć. Nie mogła się ogarnąć. Nawet Kin…
cierpiał przez nią.
Jak
na zawołanie, przed jej twarzą pojawiły się złote włosy i twarz Kina. Aya
odskoczyła zdziwiona, a chłopak uśmiechnął się lekko. I chociaż był to zmęczony
i smutny uśmiech, to był też szczery.
-Cześć.
Słyszałaś co się stało z Luc’em? – zagadnął, usadawiając się obok niej, na
trochę mało stabilnym siedzeniu. Dziewczyna pokręciła głową, na co blondyn
zacmokał – To niedobrze. Powinnaś być na bieżąco z takimi sprawami. Ale powiem
ci. Właściwie to bardzo dużo się wydarzyło w ciągu tych kilku ostatnich minut
bitwy. Naprawdę nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. – pokręcił głową –
Pojawiła się Luka. Razem z Orionem, Shiroyashą, Meryl i Menmą. Na ramieniu
siedziała jej Yoru. Nagle otoczył nas kamienny mur. Gigantyczny, szeroki,
obejmujący większy teren bitwy i odcinający nas od reszty świata. Rósł do góry,
aż zamienił się w kopułę. To była Etna. Stała kawałek dalej i uśmiechała się
groźnie, jak to ma w zwyczaju. – Kin zaczął się rozkręcać – Luka stała, w
czasie gdy wokół uniósł się gęsty dym, sięgający kolan i wijący się niczym
stado węży. Luka stała nieruchomo i patrzyła na Luc’a tym swoim dumnym, pełnym
wyższości i mocy wzrokiem, ale było w tym coś jeszcze. Zawód, może smutek, czy dezaprobata.
Wiesz, że nigdy nie byłem tak dobry w odczytywaniu jej, jak ty. Wtedy
Shiroyasha się odezwała: „-Nie miałbyś
najmniejszych szans chociażby z jednym z nas, będącym w pełni sił. A jest nasz
pięcioro. Naprawdę myślisz, że opór coś ci da?” Jej głos był pełen
pogardy, jak zawsze zresztą. No, prawie zawsze. Luc zaśmiał się kpiąco.
Pomyślałem, że nie tylko oszalał, ale i zgłupiał do reszty. Fakt, że ciebie
praktycznie pokonał, ale na początku miałaś ograniczoną moc, a później już
byłaś naprawdę bardzo zmęczona, więc zdziwiłbym się gdybyś załatwiła go zwykłym
pstryknięciem palcami. Ale wiesz… i tak jestem z ciebie dumny, że udało ci się
nad tym zapanować. – uśmiechnął się – Ale
wróćmy do historii! Po tej dziwnej reakcji Luc’a, Orion machnął ręką i Luc poleciał
na ścianę. Ale Luc podniósł się i był nietknięty. Uśmiechał się jedynie kpiąco.
Wiedziałem jednak, że jego mocy ubywało i się nie regenerowała. W końcu w
przeciwieństwie do nas, on używał sztucznej magii. I on też to wiedział. Myślę,
że planował uciec, ale wiesz, że Święta Prośba Meryl ogranicza takie rzeczy.
Luc, podobnie jak Luka, potrafi… zaginać czasoprzestrzeń. Ale on robi to mniej
stabilnie i nie tak dokładnie. Dlatego nie w pełni … jakby to powiedzieć…
oddziela się od rzeczywistego wymiaru. Dlatego magia Meryl na niego działała.
Przypuszczam, że to prawdopodobnie ma też coś wspólnego z tą sztuczną magią,
ale nie jestem pewien. A jeśli tak, to na pewno nie tylko dlatego. W każdym
razie nie dawał za wygraną. Powiedział: „-Pięcioro
mówisz… A więc Luka nie ma zamiaru ingerować, prawda? Co powiesz siostrzyczko?
Nie jestem wart twojego wysiłku?” znowu zaśmiał się jak psychopata, a
Luka milczała. Zawsze wiedziałem, że ten koleś jest dziwny i niezbyt normalny,
ale przeraziło mnie w tamtej chwili, że miałem rację. I to aż tak bardzo. Potem
wszystko potoczyło się już bardzo szybko. Luc nie miał gdzie uciec. Teren jego
manewrów był ograniczony, a gdziekolwiek w kopule by się nie poruszył, Orion
mógł go zaatakować. Wszystko sobie przemyśleli i dokładnie zaplanowali, muszę
to przyznać. I wiesz… odnoszę wrażenie, że Shiroyasha jest jeszcze bardziej
przerażająca niż ostatnio. Mam nadzieję, że nie wygryzie mnie z rankingu! To by
było złe… była już wystarczająco potężna wcześniej! Nie chcę umierać od jej
dymu! A skoro o jej dymie mowa, to zrobiła się niezła jazda. Luc dostał to, na
co zasłużył. W pewnym momencie zachwiał się, a za chwilę złapał za gardło. Dym
niezauważalnie musiał się dostać do jego organizmu i osłabić. Przypuszczam
nawet, że zaczął go wyniszczać od środka. Shiroyasha zaczęła formować kształty
ze swojego dymu i rozpoczęła się zażarta walka. Orion oczywiście nie omieszkał
się włączyć, chociaż przypuszczam, że poradziliby sobie bez niego. Meryl swoją
Pieśnią osłabiała Luc'a, jednocześnie rozrywając jego dusze na kawałki, a Menma
pozbywał się sługusów Luc’a, którzy znajdowali się pod kopułą. Nie zajęło mu to
wiele czasu, ale muszę przyznać, że już dawno nie widziałem jego magii. Jak zawsze
robiła wrażenie. Zwykły, pozornie wyglądający pistolet, a siejący takie zniszczenie.
I jeszcze ta celność! Myślę, że ta dwójka z tej twojej nowej gildii, jak im było… Alzack i
Bisca! Właśnie! Cóż, myślę, że stanowiłby dla nich niezłą konkurencję, jeśli o
zdolnościach strzelniczych mowa. Ale wracając! Kiedy Luc opadał z sił, co stało
się dość szybko po tak intensywnych atakach na niego, pojawiła się za nim Etna,
a on jej nawet nie wyczuł. Rany! Dawno nie widziałem jej tak wkurzonej!
Normalnie zmiotła go na drugi koniec kopuły! Następnie znalazła tuż przy nim
wdeptując go w ziemię. Kiedy zaczął się krztusić wbiła mu w ramię jeden z tych
jej ostrych ziemistych szpikulców, które stworzyła. Zawył niczym zwierz! – Kin ekscytował
się z każdym słowem swej opowieści coraz bardziej – Jeszcze w życiu nie
widziałem u niego takiego wyrazu twarzy. Ale wtedy obok pojawiła się Luka z
Shiroyashą… - Kin zamilkł na chwilę, po czym wziął głęboki wdech – Jak już mówiłem
dostał to, na co zasłużył. Później z nim skończyły. W mało delikatny sposób, ale
myślę, że tego się łatwo domyślić. W końcu to Krwawa Dama i Biały Demon!* -
zaśmiał się wesoło, jakby właśnie opowiedział najśmieszniejszy kawał świata, a
nie mówił o czyjejś bolesnej śmierci – A później opadły kamienne ściany i
zobaczyłem, że poza tymi murami też toczyła się walka. Była tam reszta Serca.
Widziałem Revisa, Siergieja i nawet Hei’a, który ciął przeciwników jak masło. Te jego
ostrza z błyskawicami są naprawdę straszne! A potem kątem oka, chyba tylko cudem zarejestrowałem
Nemuru stojącego gdzieś w zaułku, chociaż jego różowe włosy zazwyczaj rzucają się
w oczy. – zapadła chwila ciszy, w czasie której Kin uśmiechał się promiennie do
Ayi.
-Nie
żyje? – to były pierwsze słowa, jakie Aya wypowiedziała już od dobrej chwili.
Pierwsze słowa od początku rozmowy z Kinem. Pierwsze słowa, ukazującego jak jej
głos był słaby, jak drżał i jednocześnie jak bardzo był pusty. Można by odnieść
wrażenie, że śmierć Luc’a była jedynym, co wyniosła z jego naprawdę obszernej
wypowiedzi. Była smutna, Kin to widział. Westchnął i pokiwał głową,
odpowiadając w ten sposób na zadane przez dziewczynę pytanie. Nie mógł patrzeć,
jak ona się zadręcza. Przez tyle lat to robiła, a powodów znajdowała coraz
więcej, chociaż tak naprawdę ich nie było. A w każdym bądź razie nie ona była
winna temu wszystkiemu.
Zbliżał
się już świt. Kin nawet nie zauważył ile czasu minęło. Spojrzał na Ayę i aż mu się
serce krajało. Tyle razy stracić najbliższą serca osobę. I za każdym razem
odczuwać to coraz mocniej, coraz boleśniej. Za każdym razem obwiniać się coraz
bardziej. Bo teraz Ren zmarł jej dosłownie na rękach. Kin nie wiedział co Kuroi
czuje, chociaż Ren również był dla niego ważną osobę. Bloody Wings były centrum
jego życia. Serce Ciemności było jego światem, a drużyna Bloody Wings właśnie centrum. On, Ren i
Revis.
Ale
Kin wiedział, że jeśli już ktoś miał być winny temu co się stało (nie licząc
Luc’a), to był to właśnie on. Ponieważ był za słaby. Gdyby był wystarczająco silny,
mógłby pokonać Luc’a, albo przynajmniej ochronić Ayę i nie dopuścić do tego co
stało się z Renem. Nie dopuścić do tego, by stracili go po raz trzeci! Obwiniał
siebie, bo to on miał się zająć Ayą, a nie mógł… nie potrafił jej ochronić. Nie
był wystarczająco silny. Zawiódł.
-Aya…
- położył swoją dłoń na jej plecach, gładząc delikatnie – Wszystko będzie
dobrze. A właśnie! Słyszałaś, że Mia się obudziła? Czy to nie wspaniale?!
Ale
ona nie odpowiedziała. Wpatrywała się beznamiętnie w jeden punkt na blacie już
od dłuższego czasu.
-Aya…
- zaczął ponownie Kin, ale ciężko było mu utrzymać wesoły ton.
-No
właśnie Aya, wszystko będzie dobrze. Nie wierzysz staremu Kinowi? – rozległo się
za ich plecami.
-Ej!
Tylko nie stary! – obruszył się Kin, zarzucając swoimi złocistymi włosami i
nawet nie obdarzając przybysza spojrzeniem. Poczuł się dotknięty!
-No
dobrze. Pół-wiekowe stare złoto, - ton, jakim zostało to wypowiedziane był
złośliwy. Nie przesiąknięty jadem, ale ewidentnie czuć było w nim lekką kpinę.
Aya i Kin drgnęli zaskoczeni. Ale nie przez ton jakim wypowiadał się osobnik za
nimi, ale przez głos.
Obrócili
się gwałtownie, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Przed nimi stał czarnooki
chłopak, o zmierzwionych włosach tego samego koloru. Chociaż obecnie były
pobrudzone i posklejane krwią. Twarz miał bladą, jeszcze bledszą niż zazwyczaj.
Przez nagą klatkę piersiową przechodził czysty bandaż. Na sobie miał jedynie
luźne spodnie w ciemnym kolorze. Pomniejsze rany opatrzone zostały zwykłymi
plastrami, bądź tylko odkażone, w przypadku delikatnych zadrapań.
-Ren…
- wyszeptał Kin i to jakby obudziło z transu, siedzącą nieruchomo obok Ayę.
-Kyah!
– pisnęła jak mała dziewczynka, zrywając się z miejsca i rzuciła się na szyję
chłopaka i ścisnęła go mocno. Ren również objął ją lekko – Ty żyjesz! Ty naprawdę
żyjesz! – jej głos się łamał. Kin również miał gulę w gardle. Czuł jak pieką go
oczy, więc zamrugał szybko, ale wtedy poczuł coś ciepłego i mokrego na
policzkach. Łzy. Ren tylko posłał mu ciepły uśmiech, a blondyn szybko otarł
twarz. Wolał nawet sobie nie wyobrażać, jak bardzo pomazana musi być teraz jego
buźka.
-Myślałam…
myślałam, że cię straciłam! – zawołała, po czym z jej gardła wydobył się cichy
szloch.
-Już, już…
Aya-tan, uspokój się. Już jest dobrze… - jego ton był kojący i delikatny.
-Ren-san… - obok nich nagle pojawił się Revis. Wyglądał
może nienajlepiej, ale na pewno nie jak siedem nieszczęść, czyli zdecydowanie
lepiej niż którekolwiek z nich. Ren pomachał mu, uśmiechając się - Gdzie ty masz buty? – powiedział swoim zwykłym
tonem dziecka i z zaintrygowaniem spojrzał na nogi Rena. I dopiero wtedy
dotarło do nas, że Ren był boso. Zaśmiałem się. Cały on! Ignorant większy ode
mnie! A to już coś!
-R…Ren?! – doskoczyły do nich teraz Lena i Riddle. Obie
wyglądały jak po bitwie z tornadem. Hagane nie mogła uwierzyć własnym oczom i
zaczęła oglądać bruneta z każdej strony.
-To… ty?! Wow… masz
trochę… dłuższe włosy… - to było jedyne co zdołała z siebie wydusić.
-Odrobinę. I waszą
dwójkę też dobrze widzieć. – odparł Ren, a one zaśmiały się nerwowo. Wokół nich
zaczęło zbierać się coraz więcej osób. Kin widział dziwne spojrzenia rzucane w ich kierunku, a szczególnie na wciąż chlipiącą Ayę. Dziwną ciszę przerwała dopiero
Mira, która od razu zainteresowała się nowym nieznajomym.
-Yyy… Przepraszam,
ale kto to jest? – No tak. Nie wszyscy byli przy śmierci Rena. To po pierwsze.
Po drugie… wiedzieli jedynie, że Ren to… no Ren. I że jest ważny dla Ayi
najbardziej na świecie. Kin uśmiechnął się. Tym razem nie sztucznie. Był
cholernie zmęczony, ale nawet to nie mogło mu przeszkodzić cieszyć się tą
chwilą.
-Ah! – zrobił teatralny
ruch ręką i wskazał na Rena – To Ren, starszy brat Ayi! – zawołał, a w
pomieszczeniu nagle zapadła kompletna cisza. Kin pomyślał, że tylko latającego,
wysuszonego krzaczka brakowało, i byłaby scena niczym z filmu! To była taka trochę
dziwna, nienaturalna cisza. Cisza, którą przerwał dopiero zgrany, niczym
chóralny śpiew (tylko ze sporym fałszem), okrzyk wróżek.
-Że co?! – Ren zaśmiał
się, a Kin pomyślał jedynie, że po tym wrzasku chyba stracił słuch i już nigdy
nie usłyszy złośliwego tonu Rena, ani karcących słów Ayi.
***
*Wyjaśnienie:
słowo „shiroyasha” znaczy tyle co „biały demon”, dlatego Kin tak ją nazwał. A
co do Luki. Tutaj w grę wchodzi jej wygląd (czerwień) i jeszcze parę innych
aspektów, których łatwo się domyślić, a przynajmniej niektórych, i które być
może zostaną kiedyś wspomniane obszerniej.
I
jak się podobało? Zaskoczyłam was? Ktoś chyba już zgadł kim jest Ren, ale nie
był pewien. Natomiast powiedzcie szczerze: myśleliście, że go zabije czy ocalę?
Co
do losu Luc’a, gwarantuje wam, że zginął śmiercią bardzo bolesną. Tak, jak
sobie zażyczyliście w sondzie. Nie opisałam tego zdarzenia aż tak szczegółowo, ponieważ nie jest to opowiadanie typu "gore". Może jednak kiedyś, już po zakończeniu historii, napiszę krótki shot odnośnie jego śmierci. Oczywiści z odpowiednim ostrzeżeniem o scenach w nim zawartych. Ale to tylko moje plany, które wciąż są niepewne. Dają mi jednak szersze pole manewru.
Co do przyszłości Ayi… To też już zadecydowaliście i mam już nawet pewien konspekt, ale to zobaczycie w przyszłości. Dość bliskiej.
Co do przyszłości Ayi… To też już zadecydowaliście i mam już nawet pewien konspekt, ale to zobaczycie w przyszłości. Dość bliskiej.
Przygody
z Ayą oraz Mią już powoli dobiegają końca. Zostały nam już tylko końcowe
rozdziały, które postaram się jednak na tyle rozwinąć i dać fajne wątki, że
może wyjdzie ich troszkę więcej. Jak pewnie zauważyliście rozdziały obecne są
też troszkę krótsze niż kiedyś, a to dlatego, że chciałam aby wyszło ich właśnie troszkę więcej. Na dodatek bardziej to motywuje i nie ma tego ścisku fabuły.
Jeśli
o techniczne sprawy z blogiem i jego przyszłość chodzi, to wszystko jeszcze
powiem w epilogu. Albo raczej już PO epilogu (który nawiasem jest już gotowy i
tylko czeka na swoją kolej).
A teraz drobny bonus świąteczny:
Cóż…
proszę o dużo komci i szczere opinie. A tymczasem: do następnego~!
Aya za bardzo się o wszystko obwinia! Bzdury gada i tyle! A Kin jest taki kochany! Jak tylko się pojawia uśmiech sam pcha mi się na usta! Poważnie! Jak nawijał jak najęty o tym co się stało to mimo że to było taka poważna sytuacja to jak wyobraziłam go sobie tak nawijającego to parsknęłam śmiechem!
OdpowiedzUsuń"No dobrze. Pół-wiekowe stare złoto" - umarłam. Umarłam i nie wstanę. Genialny tekst. No i ja od razu wiedziałam! Kto inny mógłby rzucić takim tekstem!? No kto?! I właśnie wtedy stało się to... Ren~! Renuś! Ren żyje! Kochany, uroczy Renuś zmartwychwstał! Tak, tak tak! Yes! Skaczmy z radości i radujmy się! Wyobrażam sobie płaczącego Kina... uuuhuhuhu! Cóż za uroczy widok! Lena i Riddle wyglądające jakby stoczyły walkę z tornadem... buhahah! Genialny obrazek! Wyobrażam je sobie z włosami sterczącymi na wszystkie strony z zadrapaniami wszędzie, ale szczerzące się jakby wypiły za dużo kawy! Pff! Nie mogę! No i później to zdezorientowanie wróżek. Mogę sobie tylko wyobrazić jak wszyscy gapili się na Rena. A Renuś oczywiście tylko uśmiechał się na to szeroko. Ej no… nie wytrzymam, jak ja uwielbiam Rena! I Kina też! Ale to już chyba wiesz ^^ No i wtedy oczywiście wyskakuje Kin ze swoim teatralnym ruchem ręką i "To starszy brat Ayi" Cisza... i nagle to chóralne "że co!?" Padam! Nie mogę przestać się śmiać jak sobie to wyobrażam! A mówiłam ci już że kocham Rena!? *.* Nie wiedzieć czemu trochę mi Senshiego przypomina. Nie pytaj, sama nie wiem czemu ^^ Kocham Rena… *.* I Kina też… *.* Czekam na następną notkę… *.*
Witam,
OdpowiedzUsuńwspaniale walka opisana, Luc w końcu zginął, biedna Aya, w zasadzie nie kontaktowała, ale no w jakiś sposób Ren żyje...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia