Tak, tak. Wiem, że miałam dodać nitkę dwa dni temu, ale kompletnie nie miałam czasu. Powód? okropny stres, mama w szpitalu, jakieś dziwne dokumentowe sprawy i jeszcze perspektywa rozpoczęcia roku i zbliżających się tortur szkolnych. Mam nadzieję, że wybaczycie mi to drobne opóźnienie i z radością powitacie notkę na pożegnanie wakacji ^^.
Do rzeczy! Dedyk dla Fadziulki na nowej drodze szkolnej ^^. A teraz zapraszam do czytania!
***
***
---==
Lucy ==---
O
matko! Ale mnie głowa boli! Co do licha?! Ahh… no tak… wczorajsza impreza. Mam
kaca. Cóż… to wszystko wyjaśnia. Chociaż nie. To nie wyjaśnia ręki, która
swobodnie leży na moim biuście… Prywatności! Czy o tak wiele proszę?! Kur…! Kto
jest takim idiotom, że…
-Natsu?
Tak.
Oto po otworzeniu oczu, moja zacna i skacowana osoba widzi różowowłosego
smoczego zabójcę z prawą ręką na MOIM biuście. Co prawda do łóżka się nie
wpakował, tylko najwyraźniej choć trochę zmądrzał, bo teraz siedzi na
podłodze z głową położoną już na moim
łóżku. Lewa ręka ułożona po głową, a twarz zwrócona w moja stronę. Taki
spokojny i nieświadomy.
Czy
on naprawdę nie może zrozumieć?! Jestem już tym zmęczona. Czy naprawdę musi
wszystko utrudniać? Ten Natsu…
-O,
Lucy! Już nie śpisz?!
Moja
głowa… Boli… Jak można być tak… głupim?!
-Natsu,
ciszej… mam kaca…
-Ah!
Wybacz!
Głupek…
debil… idiota… nierozgarnięty gówniarz!
---==
Narrator ==---
Wkurzona
blondynka prychnęła i obróciła się na drugi bok, tyłem do chłopaka, przy okazji
strącając z siebie jego rękę. Salamander zrobił zdziwioną i niezrozumiałą minę.
Przechylił głowę w bok i wpatrywał się w koleżankę. W końcu podniósł się i
oparł na materacu łóżka. Nachylił się dość mocno, a jego twarz pojawiła się
nagle na wprost blondynki. Ta zdziwiła się i schowała twarz w poduszę robiąc
obrażoną minę. Oczywiście Natsu, jak to Natsu nie zauważył, że na jej policzki
wpłynął delikatny rumieniec. A w każdym bądź razie nie odczytał tego w
odpowiedni sposób.
-Lucy?
Jesteś czerwona. Może masz gorączkę?
-Wyjdź…
- odparła brązowooka z twarzą w poduszce
-Hę?
Dlaczego?
-Wynocha!
Dziewczyna
zrzuciła go z łóżka i obrzuciła poduszkami. Dość mocno. Czerwona na twarzy,
również ze złości, ponownie wskoczyła pod kołdrę, plecami do gościa.
-I
użyj drzwi. – dodała
Dragneel
zaskoczony takim zachowaniem Heartphili, usłuchał. Grzecznie wstał i wyszedł
bez słowa, używając drzwi. Z ogłupiałą miną godną upamiętnienia.
Tymczasem
mag gwiezdnych duchów westchnęła cierpiętniczo. Chwyciła okrycie i przykryła
się nim po sam czubek głowy. Leżała tak jeszcze przez chwilę. W końcu jednak
kołdra została gwałtownie zrzucona, a przyczyna tego wydała z siebie iście
piekielne warknięcie. Dziewczyna wstała i ruszyła w stronę łazienki. Miała
ogromną nadzieję, że tym razem nikogo tam nie zastanie. Miała już dość
wszelkich gości. Tych zapowiedzianych, jak i niespodziewanych. A przynajmniej
tego dnia. Kiedy jak kiedy, ale owego dnia nie miała nastroju kompletnie na
nic. Odkręciła letnią wodę i zrzuciwszy z siebie dotychczasowe ubrania, weszła
pod prysznic. Chwila relaksu była jej potrzebna.
„Idiota” –
to jedno słowo uparcie latało w jej myślach.
---==
Kilka godzin wcześniej ==---
Gdy
Natsu zabrał z imprezy Lucy, za dalsze rozkręcanie imprezy zabrała się Mira.
Białowłosa zaczęła śpiewać, a gdy skończyła wszyscy gorliwie bili brawo. Ja
również, chcąc skorzystać z chwili odpoczynku od nauki tańca. To było dziwne!
Ja naprawdę nigdy nie umiałam tańczyć! No i nie lubiłam… A Laxus jak na złość,
musiał podtrzymywać swój pomysł. Dlatego nie pogardziłam tą chwilą.
Jednak
wszystko co dobre, nigdy nie trwa wiecznie. Toteż i ta chwila szybko minęła.
Drayer pojawił się obok. Już myślałam, że zacznie ponownie ciągnąć mnie na
parkiet, jednak ten tylko stał i patrzył na mnie wyczekująco.
-Co
znowu? – spytałam, zirytowana trwająco „ciszą”. A przynajmniej naszym
dziwnym milczeniem.
-Nie
żeby coś, ale chyba już pora byś wróciła do siebie i w końcu wypoczęła.
-Hę?
-No
chyba, że wolisz tańczyć. – uśmiechnął się złośliwie
-To
cześć! – wyminęłam go i ruszyłam w stronę wyjścia
Usłyszałam
jeszcze jak chłopak śmieje się i po chwili znalazł się obok mnie. Komuś się
chyba naprawdę nudzi, że postanowił mnie odprowadzić. No cóż… nie miałam nic
przeciwko. Jakby nie patrzeć, Laxus nie należał do osób, które wylewają z
siebie nadmierne ilości słów. I to mi odpowiadało. Nie odzywał się, gdy nie
było potrzeby. Nie zmuszał mnie to rozmowy, gdy tego nie chciałam. Nie
przeszkadzał w kontemplacji czy rozmyśleniach. Po prostu był obok i szedł w
milczeniu. W ciszy, która żadnemu z nas nie przeszkadzała. Wolnym krokiem
zmierzaliśmy w kierunku mojego mieszkania, ciesząc się spokojem i przyjemnym
chłodem czystego powietrza. Tak przyjemne i różne uczucie od tego w gildii. Tak
przeciwna, do tamtej, atmosfera…
Wciągnęłam
głęboko powietrze i uśmiechnęłam się pod nosem. Laxus tylko uniósł kącik ust w
górę. Niedługo potem byliśmy już na miejscu. Weszliśmy na górę. Laxus usiadł na
sofie, a ja poszłam zaparzyć herbaty. Wróciłam po 2 minutach z dwoma kubkami
pełnymi gorącej cieczy. Jeden podałam Dreyerowi, a drugi postawiłam na stole.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy, która wcale nie była męcząca. W końcu jednak
przerwałam ten moment.
-Dzięki
za dzisiaj.
-Co
konkretnego masz na myśli? Bo raczej wątpię by chodziło o naukę tańca. –
uśmiechnął się kpiąco
-Owszem,
nie chodzi o taniec. Choć przyznam, że nie było jakoś szczególnie źle.
-Więc
za co dziękujesz?
-Za
całość. Za wszystko. Za rozmowę, za pomoc, za nauczkę. Po prostu za wszystko.
Przymknęłam
oczy i ponownie chwyciłam kubek z herbatą, delektując się jej zapachem.
-Nie
masz za co dziękować. Było nawet zabawnie…
Zachichotałam,
ale szybko, przemieniło się to w ziewanie. Aż sama się zdziwiłam. Laxus uniósł
jedną brew do góry i tylko pokręcił głową. Dopił zawartość swojej szklanki i
wstał.
-Na
mnie już pora. Odpocznij.
Już
chciałam wstać, gdy ten, tak po prostu, użył błyskawicy by zniknąć. Jemu to
dobrze. Może sobie to tak publicznie robić! Ehh… Spojrzałam na
ciemną ciecz, która już ostygła. Wlałam
ją w siebie i po wzięciu krótkiego prysznica, położyłam się do łóżka. Mało mnie
obchodziło, że impreza wciąż trwała w Fairy Tail. O gościach „honorowych” nie
wspominając.
Następnego
dnia do budynku gildii wybrałam się dopiero po porze obiadowej. Po drodze
wstąpiłam jeszcze coś zjeść, bo lodówkę miałam pustą. Zapewne w wyniku
„drobnych” działań Mii. I właśnie to wydarzenie uświadomiło mi, że pora wybrać
się na jakąś misję i coś zarobić. Dlatego więc wybrałam się do gildii. No bo po
co innego miałabym tam iść na kacu? Nawet jeśli lekkim, to masochistką nie
jestem.
I w ten oto sposób znalazłam się przed wejściem o budynku. Wparadowałam tam jak najciszej umiałam i o dziwo zastał mnie względny spokój i cisza. A przynajmniej większa cisza niż zwykle bywa. No tak… alkohol zrobił swoje… Czmychnęłam niepostrzeżenie w stronę tablicy z misjami i zastanowiłam się krótką chwilkę. Wybrałam dość prostą misję o średniej płacy. Nie miałam ani siły, ani ochoty na coś trudniejszego. Jak zawsze musiałam podejść do Miry i pokazać, że biorę zlecenie. Szczerze mówiąc wolałabym tego uniknąć. Bo to w końcu Mira. Zapewne pamięta zdarzenia przed imprezą, bądź z jej początku. I równie możliwe było to, że zacznie ględzić o tych swoich domysłach. No, ale jak się na nią za to złościć? – to przecież Mira!
I w ten oto sposób znalazłam się przed wejściem o budynku. Wparadowałam tam jak najciszej umiałam i o dziwo zastał mnie względny spokój i cisza. A przynajmniej większa cisza niż zwykle bywa. No tak… alkohol zrobił swoje… Czmychnęłam niepostrzeżenie w stronę tablicy z misjami i zastanowiłam się krótką chwilkę. Wybrałam dość prostą misję o średniej płacy. Nie miałam ani siły, ani ochoty na coś trudniejszego. Jak zawsze musiałam podejść do Miry i pokazać, że biorę zlecenie. Szczerze mówiąc wolałabym tego uniknąć. Bo to w końcu Mira. Zapewne pamięta zdarzenia przed imprezą, bądź z jej początku. I równie możliwe było to, że zacznie ględzić o tych swoich domysłach. No, ale jak się na nią za to złościć? – to przecież Mira!
Podeszłam
do niej, ale to o dziwo nie poruszyła tego tematu. Uśmiechnęła się tylko ciepło
i spytała
-Znowu
samotna misja?
-Ta…
Tak mi się znacznie lepiej pracuje. Nie muszę się martwić, że komuś coś się
stanie, gdy ja nie będę w stanie go ochronić. W ten sposób odpowiadam tylko za
siebie.
-To
trochę martwiące podejście. Czyżbyś nie ufała swoim zdolnościom?
-Można
tak to nazwać…
-Poradzisz
więc sobie sama?
-Akurat
tego jestem pewna…
Ostatnią
wypowiedź mruknęłam pod nosem i opuściłam budynek gildii. Misja polegała na
ochronie dwójki podróżnych: mężczyzny i jego 13-letniego syna, którzy mieli
podróżować przez dość niebezpieczny teren. Wynika z tego, że z racji, iż mogli
napotkać na drodze przeróżne przeszkody w postaci potworów, bandytów czy czegoś
podobnego, acz nie do końca magicznego, postanowili wynająć sobie porządnych
ochroniarzy. Choć raczej ochroniarza, bo na misję wybrałam się sama przecież.
Wpierw
skierowałam się do domu. Po krótkim namyśle, ubrałam na siebie krótkie, czarne
shorty i podkoszulek na ramiączkach w błękitnym kolorze, a na nogi wsunęłam
japonki. Chwyciłam do ręki torbę i wrzuciłam tam suchy prowiant oraz płaszcz.
Kto wie w jakich warunkach przyjdzie mi pracować? Już chciałam wyjść kiedy
przypomniały mi się słowa Mirajane. Sięgnęłam do szuflady w biurku i
wyciągnęłam z niej kawałek papieru oraz pióro. Zamaszystym ruchem napisałam
krótką wiadomość i wyszłam. Treść notatki brzmiała:
Wyruszyłam
na misję. Wrócę niedługo. Nie zawracajcie sobie głowy tą sprawą. Misja jest
prosta. Jak nie wierzycie, spytajcie Miry. Do zobaczenia!
Aya
I
tyle. Po co się więcej rozpisywać? Nie ma sensu. Dlaczego nie pożegnałam się
więc wprost? Po pierwsze: zaczęli by mi truć, że też chcą iść. No chociażby
taka Mia, Kin czy Neah. O reszcie wróżek nie wspomnę. Po drugie: po co się
żegnać, skoro nie odchodzę ani na zawsze, ani nie wyjeżdżam nawet na jakiś
długi okres czasu. Przecież to tylko misja.
Nie
zwlekając dłużej dotarłam na peron i wsiadłam w pierwszy, lepszy pociąg. Po co
się kłopotać, jak i tak będę musiała dojść pieszo? A nieważne czym bym
pojechała, najdłużej bym 2 „przystanki” mogła przebyć w ten sposób. Jakie to
kłopotliwe. Niby praca łatwa, ale dojazd… okropny!
Kiedy
już opuściłam ten „żyjący metal”, ruszyłam pieszo w stronę miejsca spotkania z
klientem. A raczej planowałam iść pieszo. Jednakże słońce zrobiło swoje i
najzwyczajniej w świecie użyłam do tych celów magii. Wyłoniłam się z cienia tuż
za plecami mojego klienta. Mężczyzna żywo dyskutował z jakimś staruszkiem,
klepiąc swojego syna po plecach. Cała trójka była zwrócona w stronę drogi,
którą powinnam przybyć. Chrząknęłam nieznacznie, a oni podskoczyli. Zlustrowali
mnie wzrokiem i w końcu mój pracodawca się odezwał.
-Wy-wybaczy
panienka, ale nie usłyszeliśmy twoich kroków. – głos my lekko zadrżał, więc
najwidoczniej jeszcze nie doszedł do siebie po moim nagłym pojawieniu się – W
czym możemy pomóc?
Wbiłam
w niego spojrzenie i westchnęłam.
-Ja
w sprawie ochrony.
-Słucham?
– mój rozmówca nie zrozumiał
-Jestem
z Fairy Tail. Przyjęłam pańskie zlecenie ochrony.
-Haha!
A to ci dopiero! Z Fairy Tail powiadasz?! A gdzie znak?!
Uniosłam
lekko koszulkę i pokazałam czarny symbol gildii. Zapadła chwila milczenia, aż
starsi mężczyźni znowu wybuchli śmiechem. Dzieciak milczał i uważnie
obserwował. Ja natomiast miałam obojętną minę. Cóż… Spodziewałam się takiej
reakcji.
-Słuchaj…
Koniec tych żartów. Gdzie reszta?
-Przyszłam
sama. – powtórzyłam niezmiennym głosem
-To
są chyba jakieś kpiny! Jakaś gówniara ma was ochraniać?! – oburzył się
staruszek – W tej waszej gildii, chyba macie naprawdę mało ludzi! Powinni
chociaż sprawdzać czy ktoś się nadaje do takiej misji!
-Zapewniam
panów, że jestem profesjonalistą i osobom, które mam ochraniać nic nie będzie
grozić. – odparłam spokojnie
-Co
za pewność siebie! – prychnął „krzykacz”
Moja
irytacja sięgała już powoli szczytu. I choć starałam być opanowana, emocje
postanowiły dać draniowi nauczkę. Cienie oplotły starca i zasłoniły mu usta.
Żaden dźwięk już się z nich nie wydobył. Ten pobladł, a po chwili został
wciągnięty w otchłań. „Wysadziłam” go jakieś kilkanaście metrów dalej, tak by
mój zleceniodawca mógł go wciąż widzieć. Starzec pobladł i zaczął się trząść. Z
każdą chwilą cienie wijące się wokół niego sprawiały, że przerażenie wdzierało
się do jego serca. To uczucie dotarło również do zleceniodawcy i jego syna.
Chłopiec zadrżał.
-Zdecydowanie
za dużo przebywam z tymi impulsywnymi ludźmi. – mruknęłam – Czy możemy już
ruszać w drogę? A może wciąż pan uważa, że się nie nadaję?
To
mówiąc wycofałam moją magię i wbiłam spojrzenie w pracodawcę. Ten wciąż
wpatrywał się w drugiego mężczyznę. W końcu spojrzał na mnie i kiwnął głową.
Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy.
W
czasie drogi rzeczywiście napotkaliśmy pewne niedogodności, ale nie miałam z
nimi jakiegoś większego problemu. A mężczyzna, który jeszcze nie dawno się
śmiał, patrzył na mnie z podziwem i nie żałował swojej decyzji. Uwinęłam się z
tą misją naprawdę szybko. W zamian za to, oprócz obiecanej sumy pieniędzy,
dostałam jeszcze drobny bonus.
Kiedy
wracałam do gildii, na mojej drodze stanęła Levi z odrobinę dziwną miną, której
nie mogłam rozszyfrować. O dziwo nie było z nią Gajeel’a. Uniosłam do góry
jedną brew i uśmiechnęłam się złośliwie.
-Gdzie
podziałaś swojego Romea?
-Oj,
przestań! Znowu o tym! – obruszyła się – Chciałam z tobą pomówić o innej
sprawie. – Mcgarden spoważniała – Chodzi o pieczęć, którą chciałaś bym zdjęła.
Przepraszam, że dopiero teraz, ale przez te wszystkie wydarzenia w gildii…
jakoś tak…
-Rozumiem.
– przerwałam jej – W czym tkwi problem?
-Chodzi
o to, że prawie udało mi się rozwiązać pieczęć. Pozostał tylko jeden etap.
-Jeden
etap?
-Tak.
Z początku tego nie sposób wiedzieć. Dopiero w trakcie. Jak zapewne wiesz, jej
funkcją jest zapieczętowanie magicznej mocy.
-Tak.
– odpowiedziałam, choć mól książkowy i tak wiedział
-No
właśnie… Jednakże ten rodzaj jest inny. Potrzebny jest kontakt z krwią osoby,
której moc została zamknięta. No bądź w przypadku przedmiotu…
-Osoby…
- znowu wtrąciłam się, chcąc ułatwić niebieskowłosej zadanie
-To
znacznie ułatwia, jednakże wciąż nie wiemy do kogo musimy się po tą krew
zwrócić. – westchnęła
-Ja
wiem. – dodałam
-Naprawdę?!
– kiwnęłam głową, a na jej twarz wpłynął lekki uśmiech – To bardzo dobrze. Taki
mały kawałek papieru, a tak wiele można nim zdziałać.
-O
ile umie się go użyć. Zresztą… o ile się nie mylę, ta pieczęć mogła zostać
umieszczona w dowolnym miejscu. Nawet na ciele, czyż nie?
-Owszem.
– Levi zdziwiła się – Naprawdę nie sądziłam, że wiesz na ten temat tak dużo.
-Wiem
znacznie więcej rzeczy. – uśmiechnęłam się ciepło – Aczkolwiek jest to ledwo
kropla w morzu wiedzy.
-Też
racja… To co? Idziemy dokończyć zdejmowanie pieczęci?
-Pewnie!
Skupiłam
się i zaczęłam mentalnie szukać interesującej mnie energii. Kiedy już ją
wyłapałam, skrzywiłam się nieznacznie. Doprawdy… Szybkim krokiem skierowałam
się do mojego mieszkania z mocno zirytowaną miną. Kątem oka zarejestrowałam, że
dziewczyna w okularach idzie za mną i jakoś dotrzymuje mi tempa. Jakie to
wszystko było męczące. Zwolniłam trochę by za bardzo nie zmęczyć Levi, która
jakby nie patrzeć, odgrywała główną rolę w tym przedstawieniu. I z całą
pewnością nie była jakoś pełna energii. Mimo wszystko, zdejmowanie pieczęci
łatwe nie jest.
Na
miejsce dotarłyśmy ledwo po kilku minutach. Z rozmachem otwarłam drzwi, a osoby
znajdujące się w pomieszczeniu aż podskoczyły. No… może z wyjątkiem Yoru, którą
naprawdę ciężko jest zaskoczyć, czy przestraszyć. I tak – ten irytujący kot,
również tam był. Kotka leżała rozłożona plackiem na MOIM łóżku z czarką sake
przed pyszczkiem. Kot z czarką sake!
Na
podłodze siedział Neah, Kin, Riddle i Lena. Cała czwórka z kartami w rękach.
Hazard w moim domu?! W sumie… mi to obojętne. Oczywiście dopóki nie zaczną
pijani rozwalać mi mebli. Podeszłam do bruneta i wyciągnęłam moją katanę z
sayi*. Wszyscy spojrzeli na mnie dziwnym i niezrozumiałym wzrokiem. Ja tylko
westchnęłam i machnęłam ręką w stronę Levi, wciąż stojącej w drzwiach.
-Potrzebujemy
twojej krwi. Inaczej się TEGO nie pozbędziemy.
-Jego
krwi? – wtrąciła się Mcgarden
-Owszem,
jego.
-Ah…
-Ależ
oczywiście Aya-chan! – Neah uśmiechnął się słodko. A przynajmniej w jego
mniemaniu.
-Pospiesz
się. Nie mamy wieczności, a to powinno być w twoim interesie nie moim.
Potraktowałam
go chłodnym i lekko zirytowanym głosem. Ten jednak wciąż miał tą swoją wesołą,
niczym niewzruszoną, minę. Niemniej jednak, chwycił ostrze gołą ręką i zacisnął
dłoń, przesuwając ją jednoczenie po mieczu. Czerwona ciecz, powoli spływała po
srebrnym metalu i skapywała na podłogę. Neah zabrał rękę, a rana na niej
zagoiła się, w ciągu sekundy, na oczach wszystkich. Kin podał mu jakąś
chusteczkę, by można było zetrzeć krew. Tą na podłodze i tą ściekającą z palców
bruneta. Ja tymczasem podeszłam do zdziwionej Levi, która uparcie wpatrywała
się w miejsce gdzie powinna być rana. Ocknęła się dopiero gdy podsunęłam jej
pod nos zakrwawioną katanę. Dziewczyna chwyciła owy przedmiot, a z kieszeni
wyciągnęła plik kartek. Kucnęła na ziemi i zaczęła wszystko rozkładać. Po kilku
chwilach, kartki leżały już w ten sposób, że rysunki i symbole znajdujące się
na nich, tworzyły okrąg, w którym znajdowały się różne słowa czy znaki. Na
środku ułożona była mała karteczka, którą jej przekazałam. Wtedy chwyciła moją
broń i skierowała ostrzem w dół, tuż nad tym niewielkim kawałkiem papieru.
Kiedy pierwsza kropla spadła, magiczny okrąg rozbłysnął na złoto. Neah zaczął
kaszleć i krztusić się. Skulił się i tak trwał dopóki światło nie zniknęło.
-No!
Chyba się udało! – zawołała wesoło Levi.
Była
ewidentnie wyczerpana, więc chwyciłam ja pod ramię i poprowadziłam w stronę
łóżka. Yoru zeskoczyła, niezadowolona, na podłogę robiąc miejsce oczytanej
wróżce. Posadziłam ją i odwróciłam się w stronę Neah. Ten właśnie się podnosił
do bardziej wygodnej pozycji. Zauważyłam, że na jego twarzy widać było wyraźną
ulgę. Oczywiście ucieszyło mnie to, bo pomimo iż jest (był, jest i będzie)
irytującym idiotą, to wciąż jest mi bliski. Nie tak jak Kin, ale pewnych więzi
nie da się zerwać. Nawet po czymś takim, czego dopuścił się Neah.
-I
jak? – rzuciłam zaciekawiona
-Znacznie
lepiej! Choć przyznam, że nie spodziewałem się, że tak będzie boleć… - brunet
zrobił smutną, w jego mniemaniu, minkę
-Głupek.
– skwitowałam z westchnieniem i przewróciłam oczami
Popatrzyłam
na Mcgarden. Zdążyła już zasnąć. Postanowiłam, że pójdę poszukać Gajeela i
poinformować go o stanie jego dziewczyny. Nie to, żebym chciała się jej pozbyć,
ale chyba powinien wiedzieć co się dzieje, prawda? Pewnie już się zaczął
martwić. A raczej, rzucać się jak ryba w sieci, bo nie może jej znaleźć. A nie
chce ryzykować zdrowia mojego mieszkania, które z całą pewnością przegrałoby w
starciu ze spanikowanym i rozjuszonym smoczym zabójcą. A wiadomo przecież, że
taki łatwo poddaje się emocjom. W końcu smoczy zabójcy mają w sobie więcej ze
zwierząt niż normalny człowiek i praktycznie zawsze kierują się instynktami. No
chyba, że ich taka Erza powstrzyma. Ale jej to się akurat Gajeel nie boi.
Chyba. Innymi słowy, taka niszczycielska moc nie była mi na rękę. Szybko więc
znalazłam się pod budynkiem gildii, używając do tego mojej magii. Weszłam i od
razu zaczęłam szukać wzrokiem „zjadacza żelaza”. Nim jednak udało mi się go
dostrzec usłyszałam rozbawiony czymś głos najstarszej Strauss. Z tym, że ona
zawsze ma taki głos. A może tylko mi się zdawało? A przynajmniej ja tylko taką
ją widziałam.
-Aya-san!
Już wróciłaś? Dość szybko! Jak misja?
-Dobrze.
Wykonana. Przebiegła bez większych problemów.
-Czyli
jakieś drobne były?
-Oczywiście.
Jak zawsze. Inaczej nie potrzebowaliby pomocy maga.
Chwilowo
zamilkła, a ja wróciłam do poszukiwania mojego celu. Kątem oka zarejestrowałam
Erzę, która z miną zabójcy związywała Grey’a i Natsu. Przy okazji co chwila
pocierając sobie skronie. Czyżby i ją dopadł kac? No proszę, proszę… A to ci
niespodzianka! Nigdy bym nie przypuszczała, że na Scarlet może tak silnie
podziałaś efekt alkoholu! Ale to nie ona mnie interesowała, więc rozglądałam
się dalej.
-Szukasz
kogoś? – spytała ponownie białowłosa widząc mój, przeczesujący pomieszczenie,
wzrok.
-Powiedzmy.
-Ah!
Właśnie! Levi-chan cię szukała.
-Tak,
wiem. – odparłam obojętnie
I
wtedy jak na zawołanie pojawił się przede mną Redfox. A raczej wyrósł jak spod
ziemi. Strauss zachichotała. Mag żelaza chwycił mnie za ramię i wybiegł z
gildii niczym burza. Taka z metalowymi piorunami. To może bardziej fabryka?
Mniejsza o to! Najwyraźniej nie chciał żeby ktoś zauważył, że się o mola
książkowego martwi. Stanął naprzeciw mnie mocno ściskając moje oba ramiona. A
trzeba przyznać, że siłę miał.
-Wiesz
gdzie jest Levi?! – wykrzyczał mi w twarz
Zmarszczyłam
brwi i zasłoniłam sobie uczy. Jęknęłam i zdzieliłam go w brzuch. Odsunął się
trochę i złapał za trafione przeze mnie miejsce. Z wciąż obolałymi narządami
słuchu i rękami je osłaniającymi, stanęłam nad nim, jak kat nad ofiarą.
-Owszem
wiem. – powiedziałam to cichym, aczkolwiek pewnym tonem – Właśnie w tym celu
tutaj przyszłam. Ale teraz się zastanawiam czy ci powiedzieć.
-Co?!
-Ciszej
trochę! Nie jestem głucha!
-Przepraszam…
Ale Levi-!
-Nic
jej nie jest. Dopadło ją po prostu zmęczenie. Idź do swojej dziewczyny. Jest w
moim mieszkaniu. Trafisz? – rzuciłam mu zirytowane spojrzenie
Chłopak
pokiwał głową i już go nie było. Ciekawe czemu nie próbował jej znaleźć po
zapachu? Może był zbyt spanikowany by o tym pomyśleć? Oto jest pytanie! Chyba
na razie się tego nie dowiem. Do mojego domku pewnie już zlazło się całe stado
ludzi. A nawet jeśli nie, to osoby które już tam były, bądź będą (Gajeel), to i
tak było stanowczo za dużo. No i pewnie wciągnęliby mnie do tej swojej gry w
karty i z alkoholem, który pojawiłby się znikąd. Natomiast ja miałam inne
plany. Z całą pewnością bardzo odległe od tych hałasów. Dzisiaj… będzie pełnia…
***
Mam nadzieję, że się podobało. Wyjaśniając:
***
Mam nadzieję, że się podobało. Wyjaśniając:
Uu! Ja chcę już nową notkę! *.* Czyba nie muszę mówić że notka jak zwykle świetna! Aż się nie mogę doczekać następnej! Mimo że wiem więcej niż przeciętny czytelnik :P Co do bonusowych obrazków...
OdpowiedzUsuń*_* <--- ta mina wyraża wszystko ^^ Boooskie! ^^
Witam,
OdpowiedzUsuńskutki imprezy to zawsze kac, a oni dość często się tak bawią, Aya wzięła ponownie samotną misję, i jak zwykle musiała udowodnić, ze sama sobie poradzi...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia