Zabijcie mnie. Kompletnie straciłam rachubę czasu. Ostatnimi czasy jedynie siedzę nad chemią i fizyką i chyba powoli wariuje. Przepraszam za to jednodniowe opóźnienie.
Bez zbędnego wstępu, bo tak naprawdę nikt i tak go nie czyta. Rozdział jest, pomimo sporych problemów ze sprzętem. I sporych wahań nastroju. Za wszelkie błędy, których nie zauważyłam, przepraszam. A teraz zapraszam was do czytania.
***
-Do…
Rady? – wykrztusiła zdziwiona Riddle. Choć ciężko było stwierdzić co było
bardziej zaskakujące. Zachowanie Luki, czy to, że to Kin był osobą, która o tym
wiedziała.
-Tak,
do Rady. – potwierdził spokojnie.
-To
czemu nam tego wcześniej nie powiedziałeś co?! – wkurzyła się blondynka,
natychmiast znajdując się obok Kina.
-Nie
pytałaś.
-Przecież
to było oczywiste! Rany człowieku! Ogarnijże się!
-Mistrzyni nie chciała żebyście zbyt wcześnie wiedzieli. Mogłoby wam coś głupiego wpaść do
głowy.
-Słucham?!
– Hagane wydawała się niedowierzać temu co słyszy – Czyś ty rozum postradał?
-Kin
mówi prawdę. – zupełnie z nikąd pojawił się Orion, unoszący się jak zwykle w
powietrzu. – Luka-sama nie chciała, żebyście się mieszali. Ale musiała komuś
powiedzieć na wypadek gdyby Radzie się coś nie podobało. Uznała też, że jeśli
sama do nich przyjdzie i obu stronom zaoszczędzi kłopotów, to będą robić mniej
problemów. To tak w skrócie.
-To
wcale nie było „w skrócie” Orion. – powiedział Kin, masując sobie kark.
Odepchnął się od ściany i włożywszy ręce do kieszeni ruszył w stronę
prowizorycznego wyjścia. – A tak nawiasem mówiąc, to poszła tam też po to, żeby
wyjaśnić, że Fairy Tail nie miało żadnego wpływu, ani powiązania z Luc’em. – Po
tych słowach zniknął im z oczu. Już od jakiegoś czasu można było odnieść
wrażenie, że coś jest z nim nie tak. Nikt jednak nie powiedział tego wprost.
Uznali, że to wszystko wina ostatniej potyczki oraz tych wszystkich wrażeń,
które wliczały również powrót Rena z martwych.
A
skoro o starszym Kuroi mowa… zniknął gdzieś po opowieści Ayi i śmiało można
było przypuszczać, że szukał Neah. Ayi opadły ręce, ale wiedziała, że teraz nic
nie zdziała. Jej brat potrafił być czasami nieludzko uparty.
-Nie
wiedziałem, że twój brat należy do mściwych osób. – usłyszała w pewnym momencie
za sobą, a po chwili właściciel głosu usiadł obok niej. Dreyar wpatrywał się w
nią z zainteresowaniem. – Nie wygląda na takiego.
-Nie
jest. Po prostu jest trochę nadopiekuńczy i uparty. – westchnęła, popijając herbatę.
-Jeśli
mam być szczery, to najwyraźniej nie tylko on. Czy u was to rodzinne? Jakiś gen
upartości i nadopiekuńczości sobie przekazujecie? – blondyn uśmiechnął się
lekko złośliwie, kiedy Aya trąciła go w ramię.
-Bardzo
zabawne! Wcale nie jestem ani nadopiekuńcza, ani uparta! No… może tylko czasami.
-Ja
nic takiego nie powiedziałem. Pamiętaj, że to twoje słowa. – odparł, nie
przestając się uśmiechać.
-Próbujesz
ze mną wygrać w grze słów? – Aya zmrużyła śmiesznie oczy.
-Czy
to wyzwanie? – błysk w oczach obojga świadczył jasno, że nie skończy się to tak
łatwo
-Wyzwanie?
Gdzie tam! Z łatwością bym cię pokonała, gdybym tylko chciała. – zanuciła po
nosem jakąś krótką melodię, starając się ukryć uśmiech.
-Ależ
naturalnie. Nigdy w to nie wątpiłem. Nie dziwię się nadopiekuńczości Rena.
Bardzo łatwo pakujesz się w kłopoty.
-Oh,
a więc zadawanie się z tobą przyniesie mi kłopoty? – nie mogła już powstrzymać
uśmiechu – Hmm… chyba się w takim razie skuszę.
-Znowu
planujesz złamać jakieś zasady? Pan „kompleks siostry” nie będzie zadowolony.
Co to tym razem będzie? Włamanie do siedziby Rady, czy wrobienie w coś mistrza?
– Laxus uniósł śmiesznie brwi, na co Aya parsknęła.
-Bez
obaw, pozostawię twojego dziadka w spokoju. Na razie… chociaż przyznam, że
perspektywa wkręcenia go wygląda niezwykle obiecująco.
Laxus
zaśmiał się wesoło.
-Zmieniła
się. – usłyszał zza siebie głos Neah
-Kto?
Masz na myśli Aye? – to właściwie było pytanie retoryczne. Ale i tak je zadał. Oboje
wiedzieli, że mowa była o Kuroi. A mimo to usłyszał odpowiedź.
-Tak.
– oboje przez chwilę milczeli obserwując jak brunetka siedzi z Laxusem, bawiąc
się całkiem dobrze. Neah miał rację. Zmieniła się i dobrze o tym wiedział.
-Masz
racje... Nie wiem przez kogo, ale odkąd jest w FT wydaje sie inna. Aż ciężko mi
uwierzyć że w tak krótkim czasie ta gildia zdobyła jej zaufanie. Nawet
opowiedziała im o sobie.
-Otwarła
się na nich... Masz zamiar do niej w ogóle podejść? Czemu tutaj stoisz? Kin, po
co to wszystko? Twoje zachowanie…
-Nie
musisz na razie nic wiedzieć. Ona też. Niech cieszy się życiem. Jest jeszcze
dzieckiem, a musiała zachowywać się jak dorosła. Teraz w końcu może odetchnąć prawdziwym
powietrzem. Próbować życia…
-Ahh!
Zakochałem sie w niej jeszcze bardziej! – jęknął Neah.
-A
ty wciąż sobie nie odpuściłeś? Po tym wszystkim?
-Tobie
to łatwo mówić! Masz z nią świetny kontakt i jesteś z nią blisko! Jestem
zazdrosny…
-O
co? Przecież ten "kontakt" o którym mówisz nie ma nic wspólnego ze
związkiem chłopak-dziewczyna. Ona jest dla mnie jak młodsza siostra. Zresztą...
Gdybym choćby spróbował, to Ren by mnie chyba zabił, wcześniej brutalnie
torturując. I to nie tylko on...
-Ahh...
No tak... Jeszcze jest przecież twoja dziewczyna...
-To
nie jest moja dziewczyna! – syknął ciut za głośno. Rozglądnął się automatycznie
czy przypadkiem nie zwrócił na siebie uwagi. Stanie w ukryciu niezbyt mu
wychodziło. A przynajmniej odkąd pojawił się Neah. Na szczęście nikt go nie
usłyszał przez ten chaos.
-Więc
kim jest? – Neah zaśmiał się na zachowanie blondyna
-Znaczy...
To jest skomplikowane. To dobra osoba. Ale to nieważne. I tak nic by z tego nie
było...
-Naprawdę
tak uważasz?
-Tak.
-A
jak jej właściwie było? – Neah uśmiechnął się drwiąco – Pozwól, że będę
zgadywać. Mata… Mera… Mely?
-Meryl.
– Kin poprawił go automatycznie, po czym rzucił szybko – I nie, nie ona. Zresztą
nieważne. Zamknij się. Powinieneś pamiętać imiona innych członków gildii, do
której należysz.
-Racja,
racja. Meryl. – Neah niezbyt przejął się słowami blondyna.
-Nie
pasujemy do siebie. – powiedział Kin, po dłużej chwili ciszy.
-I
to ci tylko przeszkadza? To do ciebie niepodobne.
-Naprawdę
możesz tak mówić? Nic by z tego nie było, powtarzam ci. Wiesz kim jestem. Ta
osoba nie jest jak ja. To nie jest życie dla mnie.
Neah
milczał. Bo co miał odpowiedzieć? Kin miał rację. Nie był człowiekiem, tylko
smokiem. Dla smoka nie jest normalnie żyć z człowiekiem, kochać człowieka. Jego
wzrok powędrował znowu do Ayi. Zastanawiał się czy zdawała sobie sprawę z tego,
jakie myśli ma Kin. Ale nie wyglądało na to. Wciąż wesoło rozmawiała z Laxusem.
Uśmiechała się – tak rzadka niegdyś u niej mina.
-Nie
sądzisz, że zrobiłeś już wystarczająco? – Kin wyrwał go z rozmyślań – Jeśli naprawdę
byś coś do niej czuł, chciałbyś jej szczęścia. A takie życie właśnie daje jej
szczęście. Szczęście, którego ty jej nie dasz. Zostaw ją w spokoju.
-Dlaczego
tak nagle się wtrącasz?
-Bo
to nie ma sensu. A kiedyś w końcu musiałem.
-Dlaczego
zatem teraz? Tak nagle? Kin, ja nie jestem ani ślepy, ani głupi. Dziwnie się
zachowujesz. Wychodzisz. A potem podglądasz z ukrycia, starając się aby nikt
cię nie zauważył. Co się dzieje?
-Nie
wtrącaj się w nie swoje sprawy Neah. I daj spokój Ayi. Ostrzegam cię ostatni
raz. Teraz ma Rena, który już wie co się stało. Nie pozwoli ci znowu się
mieszać. Będzie ją chronił.
-Mówisz
to, tak jakbyś ty już nie miał zamiaru tego robić. Albo jakbyś sam siebie w
czymś upewniał.
-Wiesz,
że robisz się wkurzający? Mówimy o Ayi, nie o mnie. Zostaw ją w spokoju i żyj
swoim życiem.
Po
tych słowach zmierzył Neah wzrokiem i odszedł, nie czekając na jego odpowiedź.
-Właściwie
to powinnam ci podziękować. Znowu. – powiedziała Aya, kiedy już opuścili
budynek gildii i spacerowali z dala od zgiełku i hałasu.
-Znowu?
Za co? – zdziwił się Dreyar, uważnie się jej przyglądając.
-Właściwe
to za wszystko. Pewnie nawet nie jesteś świadomy, że przez ten krótki czas
wielokrotnie mnie uratowałeś.
-Uratowałem?
Ja ciebie? Nie wiem czy pamiętasz, ale to ty wyciągałaś mnie spod łap śmierci.
Aya
zaśmiała się. Lekko, wesoło i ciepło. Tak, jak od dawna nie była w stanie.
Pokręciła głową. Laxus popatrzył na nią w zdziwieniu. To był pierwszy raz,
kiedy słyszał jak się tak śmiała.
-Nie.
Mówię o czym innym. Zdecydowanie mnie uratowałeś. Ty i Mia.
Popatrzyła
na niego, po czym wyprzedziła o kilka kroków. Zatrzymał się. Nawet nie zauważył
kiedy weszli do lasu. Kuroi zatrzymała się również i odwróciwszy się, popatrzyła
na niego w niezrozumieniu. A on przyglądał się z zaskoczeniem, jak popołudniowe
promienie słońca przebijają się przez korony drzew i padają na granatowe włosy
dziewczyny, które teraz wyglądały na bardziej niebieskie niż zwykle.
Uśmiechnął
się. Patrzyła na niego z zainteresowaniem, które chwilę później przerodziło się
zaskoczenie. Ale nie odsunęła się...
***
Zabijcie
mnie. Wiem, że trochę mało. Ale czułam, że… pasuje tutaj przerwać. Strasznie mi
to pasowało. Chociaż zastanawiam się, czy nie powinnam była dać tego jednak w
następnym rozdziale. Mam nadzieję, że dobrze wyszło.
Przyznam
się, że taką scenę, jak tą ostatnią, pisałam chyba po raz pierwszy. Więc
wybaczcie, jeśli dziwnie wyszło.
(PS.
Tam specjalnie jest niedopowiedzenie.)
Następny
rozdział już niedługo. Nie wiem ile nam jeszcze zostało dokładnie, ale do 50 na
pewno nie dobijemy.
Liczę,
że mimo wszystko się podobało. Bo jak obiecałam było mniej smętnie i patetycznie
niż ostatnio (choć nie pozbyłam się całkowicie tej atmosfery).
To
tyle na dzisiaj. Dzięki i czekam na szczere opinie! A z racji, że było tak krótko, drobny bonus obrazkowy:
Do
następnego rozdziału~! A niewiele ich już będzie.