piątek, 27 czerwca 2014

Rozdział 31

Słowem wstępu:
Obiecałam? Obiecałam. A zatem rozdział jest. Dlaczego akurat ten termin? Ponieważ dzisiaj jestem starsza o kolejny rok.... eh... Mniejsza o to! Po prostu zapraszam do czytania! Mam nadzieję, że się spodoba i zobaczę więcej komów z racji rozpoczętych wakacji!

***

Czemu życie zawsze musi robić nam na przekór? Zawsze na złość. Szczęście obraca w nieszczęście, nieszczęście i zło podsyca, a przeszłości pozwala gnębić człowieka. Bo nie ma ucieczki od przeszłości. Z tą można się tylko pogodzić, ale nie uciec. A życie i los jak na złość nie pomagają w tym, tylko obierają przeciwny los. Życie… które tak krótko trwa.
Aya miała ten sam problem. Pamiętała wszystkie szczęśliwe chwile ze swojej przeszłości. Ale pamiętała też te nieszczęśliwe, te o których chciałaby zapomnieć. Teraz bardziej niż kiedykolwiek indziej rozumiała Revisa. Jednak bez przeszłości nie bylibyśmy tym, kim jesteśmy. Czy zatem warto być kimś takim? To było pytanie, które zadawała sobie po raz kolejny w ciągu tej krótkiej chwili, zdającej się trwać wieczność.
Mówią, że w chwili śmierci człowiekowi przelatuje przed oczami całe życie. Nie jest to błędem. Ona to widziała. Tak, umierała. Widziała wszystkich swoich przyjaciół, którym nigdy nie mówiła jak wiele dla niej znaczą. Widział Serce i widziała Wróżki. Wszystkie chwile z nimi spędzone, których nie żałowała. W większości. Czy zatem dla tych minionych chwil i tych przyszłych nie warto żyć? Czy nie warto o nie walczyć? Wydawać by się mogło, że to Van Han znowu stoi przed nią i mówi coś, co zmienia wszystko. Cały Van Han. Zawsze miał rację. Zawsze…

-Kiedyś byłaś znacznie silniejsza, moja droga. Byłaś prawdziwą Panią Ciemności, godną nosić nadane jej imię. Miano prawdziwego Boga, niosącego zniszczenie. Miano śmierci. – Śmiał się. Bawił się w najlepsze.
Wróżki nie mogły uwierzyć, że Aya zaraz zginie. Że już umiera. A one nie mogły nic zrobić. Każdy starał się jak mógł, ale nawet siebie nie mogli obronić. Nic. Byli bezbronni. Wobec tak okrutnej siły. A przecież Fairy Tail nigdy nie było słabe. Zawsze jakoś wychodzili z kłopotów. Czy wróg naprawdę był tak potężny? Przecież to nie mogło się tak skończyć!
Coś wybuchło, ktoś krzyknął, nastąpiła potężna eksplozja i chaos. Wśród obu stron. Wszyscy byli zdezorientowani. A wtedy nagłą fala energii, bardzo potężnej magicznej energii, uderzyła ich i wręcz powaliła na kolana. Tak jakby ktoś położył im na barach cały budynek i to na wysokości 2000 metrów nad poziomem morza. Pasy energii wijące się pomiędzy magami, na podłodze, po ścianach, w powietrzu, były praktycznie namacalne.
-Co to do licha ciężkiego jest?! – wrzasnął któryś z magów.
-Nie wierzę… - wyszeptał Kin, który pojawił się na polu wali cały w bandażach. Zdążył się ledwo obudzić, a tu się okazuje, że trwa najprawdopodobniej decydująca walka. I Aya umiera. A raczej umierała. Obecnie nie mógł uwierzyć w to co widział. Znał tą magię, tą moc. Aż za dobrze. Nie spodziewał się tego w takiej chwili. Ba! Nie spodziewał się, że sytuacja aż tak wymknie się spod kontroli!
-Aya! Oprzytomniej! – wrzasnął, ledwo stojąc i zwracając w ten sposób uwagę wszystkich najpierw na siebie, a później na Kuroi. Zrozumieli. To Aya była źródłem tej mocy. Pani Cienia była otoczona przez potężną czarną energię, która buzowała chaotycznie niczym ogień. Temperatura zaczęła gwałtownie spadać, a przy każdym wydechu magów pojawiał się obłoczek. Magia dziewczyny były naprawdę potężna, a do tego najwyraźniej poza kontrolą. Nie wiedzieli jaki był stan brunetki, bo ciężko było cokolwiek zauważyć przez kłębiącą się wokół niej coraz bardziej magię.
I wtedy w jej kierunku poleciał strumień energii. To był czerwonowłosy szaleniec, który nie wyglądał obecnie na zbyt spokojnego. Zupełnie jakby ktoś właśnie zepsuł taktykę, którą układał przez długi czas. A może był przestraszony? Jeśli tak, to czego? Ciężko określić, ale strach jest zawsze największą słabością człowieka. Bowiem to on sprawia, że ludzie nie są w stanie być sobą i używać swoich zdolności tak, jak powinni. Strach paraliżuje i osłabia psychicznie. Zagnieżdża się na dnie podświadomości, gdzie nie ma się często pojęcie o jego istnieniu i pojawia w najmniej pożądanych chwilach, zupełnie niespodziewanie.
Jednak ku zdziwieniu wszystkich jego atak nie przyniósł praktycznie żadnych efektów. Prawie, bo energia tylko bardziej zgęstniała. Teraz nie było kompletnie widać Kuroi. Aż do momentu, gdy czarna magia rozwiała się i potężna fala mocy uderzyła we wszystkich. Kin zamrugał z niedowierzaniem, gdy jego oczy ujrzały Panią Cienia stojącą pewnie, a rany na jej ciele zaczęły znikać. Miała dziwne spojrzenie. Pamiętał je aż za dobrze. Martwe oczy, które błyszczały złowrogo. Wtedy było prawie tak samo. Najpierw było przerażenie i rozpacz, a później… pustka. Przerażająca pustka ziejąca z niebieskich oczu. Coś, czego Kin już nigdy nie chciał ujrzeć.
-Jesteś skończony. – rozległ się złowrogi, zimny głos dziewczyny, która z całą pewnością kierowała te słowa do czerwonego. Tak, to było inne niż kiedyś. Wtedy milczała. Była jak lalka. Kompletnie nie wzruszona na otoczenie, przepełniona jedynie pustką. Tym razem było jednak inaczej! Musiało być inaczej! Chciał aby było inaczej. Ale bał się. O nią. Zaciskała pięści, a powietrze wokół niej jakby drgało. Zrobiła krok, a ziemia pod jej stopami skuła się lodem. To była dawna Aya, której wróżki nie znały i jej prawdziwa, pełna moc. Przeciwnik chciał się automatycznie odsunąć, ale jego nogi nie mogły się ruszyć. Były pokryte lodem i przytwierdzone do podłoża. Jednak szybko się oswobodził. Wtedy musiał ciekać przed ogniem. Nie podobało mu się to. Czuł się, jakby był atakowany ze wszystkich stron. Ziarnko strachu kiełkowało w nim znowu. Nie mógł się przez to w pełni skupić. I pewnie też dlatego, jego udo zostało przeszyte przez ostry cień, który wywołał w nim nieuzasadnione uczucie przejmującego strachu i pozbawiał go powoli sił. Aya bowiem nie miała zamiaru czekać aż mężczyzna odzyska rezon. Jego ciało zaczęło robić się sine, a włosy pokrywały się szronem. Zacisnął mocno oczy, by przy ich otwarciu wyrzucić z ciała falę mocy, dzięki której udało mu się uciec od tego dziwnego ataku. Ale temperatura otoczenia robiła się coraz niższa. Szron pokrywał również inne miejsca, czy przedmioty znajdujące się znacznie dalej od dziewczyny.
Kuroi uniosła dłoń, wokół której zaczęły formować się kształty. Najpierw ostre, czarne przedmioty, które poleciały w stronę przeciwnika niczym samonaprowadzające pociski. Później były to węże, których ciało było z cienia, ale zachowywały się jak żywe, aż w końcu cień zaczął przybierać trochę ludzki kształt. Albo raczej człekopodobny. Ona sama była coraz dokładniej otacza przez swoją magię, która tworzyła coś w rodzaju ubrania, płaszcza. Kin zadrżał, podobnie jak wiele innych osób. Ale tylko on wiedział co ona zamierzała zrobić i nie podobało mu się to. Nie była sobą.
-Aya, nie! – próbował krzyknąć, ale był zbyt słaby – Nie możesz… - mówił bardzo cicho, ale dziewczyna najwyraźniej go usłyszała, bo zwróciła się w jego stronę. Zmrużyła oczy i wbiła w niego spojrzenie.Jakby właśnie wróciła na ziemię. 
-Przymknij się i popatrz na siebie. Nie jestem już dzieckiem, o które trzeba by się martwić.
-Dla mnie wciąż jesteś dzieckiem. Dla nas. I pozostaniesz nim pewnie na zawsze. Jak mam się nie martwić? Nie mam zamiaru pozwolić by moja podopieczna zatraciła się w ciemności. W swojej własnej ciemności. A na pewno nie na moich oczach!
Patrzyli na siebie w milczeniu przez krótką chwilę. On z determinacja w oczach, ona z chłodem i obojętnością. Ale wtedy blondyn zauważył subtelną różnicę. Ona nie zatracała się w tej ciemności. Zwalczyła w sobie strach przed swoją własna mocą. Udało jej się to. Myślał, że straciła panowanie i znowu była niczym pusta w środku lalka, wypruta z wszelkich emocji, wspomnień i życia. Ale mylił się. W jej oczach było jednak coś innego. Ten dziwny błysk zaciętości i siły. Była zdecydowana. I gotowa pokazać wszystkim swoją prawdziwą moc. A skoro ona była gotowa, to przecież on nie mógł stać z boku patrząc jak jego podopieczna odwala całą robotę. Nie mógłby wtedy nosić swojego imienia z godnością. Uśmiechnął się lekko i ściągnął z włosów gruby, srebrny sznurek. Aya posłała mu lekko zdziwione spojrzenie, ale nie trwało ono długo. Jej wargi lekko zadrżały w uśmiechu. Nie było czasu na zdziewania, chwile zastanowienia czy rozmowę. Mieli wroga do pokonania i nie zamierzali tak łatwo się poddać. Nie zamierzali nawet przegrywać. Wszyscy. Fairy Tail na pewno również. Aya i Kin bez słów się porozumieli. Ona nie pozwoli by przeszłość ją opętała. Zmieniła się i o to widział. Postanowili walczyć do samego końca, ze wszystkich sił.
Teraz wokół Kina falowała dziwna energia. Ale ta była złota. Mieszała się z piaskiem, czy czymś podobnym tworząc wokół mężczyzny kokon, który powiększał się z każą chwilą. Zawiał silny wiatr, zmuszając wszystkich do zamknięcia oczu. Gdy je ponownie otwarli prawie padli z szoku, czy innych skrajnych emocji. Ujrzeli złotego smoka. Prawdziwego, złotego smoka o twardych błyszczących łuskach, ostrym rogu na głowie, dużych i silnych skrzydłach i również złotych oczach.
To był Kin. Nie było co do tego wątpliwości. Szczególnie gdy czerwony szaleniec zaczął się śmiać i naigrywać z jego osoby.
-No proszę, proszę! Złoty smok! W końcu raczyłeś pokazać swoje prawdziwe oblicze, ty obrzydliwa gadzino! Haha! Kin no Ryuuji! Złoty Smok Serca Ciemności! Zaraz umrę ze śmiechu… - mruknął niechętnie jakby patrzył na najbardziej obrzydliwą rzecz na świecie – Człowiek, który jest smokiem. Smok, który wygląda jak człowiek. Powinieneś zdechnąć. Zniknąć jak reszta tych żałosnych stworzeń.
W odpowiedzi Kin wywołał potężny wiatr, który wcale nie był taki zwykły. Ledwo widoczne, błyszczące drobinki raniły przy najdelikatniejszym kontakcie. Niczym malutkie, złote ostrza. Ale to jeszcze nie była jego pełna moc. Ba! To nie była nawet 1/100. Ograniczenie, które zdjął uwolniło jego siłę. Kiedyś był w formie naszyjnika, dzięki któremu mógł się przemieniać w pełni lub częściowo. Zależnie o tego ile pojedynczych ograniczeń zrywał. Ale czasy się zmieniły. Ograniczenie mocy musiało mniej rzucać się w oczy. Tak samo jak jego osoba. Nie mógł się już przemieniać tak jak dawniej. Dlatego ograniczenie było jedno, stałe. Tak… czasy się zmieniły. Ale nie miał wyboru. Musiał zareagować, musiał walczyć. I choć do tej pory odniesione rany osłabiły go, nie mógł tylko stać. Jego imię to Kin no Ryuuji i nie będzie patrzył jak jego bliscy zostają ranni walce. Nawet jeśli musiał złamać obowiązującego go zasady. Ludzie nie są gotowi na prawdę.

Wróżki szybko otrząsnęły się z szoku i walka rozgorzała na nowo. Ich wola walki i pewność zwycięstwa wzrosły. I choć magia Kina nie raniła ich, a działała kojąco, wciąż nie byli pewni. Kim był? Dlaczego tak późno się ujawnił? Dlaczego… to wszystko… O co w ogóle chodziło? Skąd ta wojna? Kim dokładnie był przeciwnik? Dlaczego to robił? Dla chorej chęci zdobycia mocy i władzy? Dla siania strachu? Skąd znał Kina i Ayę? Bo zdawał się wiedzieć kim są. Ile wiedział o nich? Jak wiele ta dwójka ukrywała? Czy ty pytań nie było za wiele?
Fakt – tych wszystkich niewiadomych, niedomówień i pytajników było za wiele. Ale na razie nic nie dało się na nie poradzić. Najpierw musieli wygrać, a później będą się dopytywać o wszystko. Teraz wróg. Później wyjaśnienia.
Nawet Natsu tak uważał. Choć ciężko było mu się skupić. Miał tak wiele pytań do Kina. Ale już rozumiał kim był Złoty Smok z wiadomości od Igneel’a. Znalazł go. Ale było już za późno. Bo to o to chodziło, prawda? O cóż innego mogło chodzić? Ale to nie było ważne. Kin znał Igneel’a! Znał jego ojca! Bo jak inaczej to wytłumaczyć?! Igneel go znał. Tego był pewien. I pewnie był też na odwrót. Musiało być. Natsu nie przyjmował innej opcji do wiadomości. Kin… Kin no Ryuuji. Nawet jeśli nie odpowie mu na zbyt dużo pytań, to wciąż… wciąż może coś wiedzieć, co naprowadzi go na ślad ojca. Albo coś innego. Wyrzucał sobie, że wcześniej nie wiedział kim był blondyn. Ale całe Fairy Tail nie wiedziało również, więc to nic dziwnego. Ale Aya wiedziała! Musiała wiedzieć. Zresztą to było widać po jej minie. Ona wiedziała kim jest Kin. I mu nie powiedziała! Czemu mu nie powiedziała? Za dużo pytań, za mało odpowiedzi. I jak tu się skupić na walce?

Wygrywali. A przynajmniej tak im się wydawało. Uwolnienie pełnej mocy przez Ayę i pojawienie się smoka, wzmocniło wiarę i morale członków Fairy Tail. Niestety nawet wiara w własne siły nie potrafi tej siły zastąpić i pozwolić na uzyskanie zwycięstwa. Gdyby tak było każdy kto wierzy najmocniej, wygrywałby igrzyska sportowe pomimo braku zdolności. A tak nie jest.
Walczyli odważnie, nie poddawali się. Robili wszystko by wygrać. Ranni magowie natychmiast po opatrzeni ran wracali do walki. Ci co nie mogli się ruszać wspomagali resztę okrzykami lub magią na odległość. Wszyscy wiedzieli, że od tej bitwy zależą ich życia. Że to prawdopodobnie ostatnia, decydująca bitwa. Drugiej szansy nie będzie. Ale oni są Fairy Tail. Nigdy się nie poddadzą!
Niestety…
Przewaga jaką miał przeciwnik była po prostu zbyt miażdżąca. Dokładniej mówiąc różnica w sile była zbyt duża. I nawet jeśli ta dwójka była potężna i mogła coś zmienić, tak nawet oni nie byli w stanie w pełni pokonać tej przepaści. Fairy Tail przegrywało. Magnolia upadała, ludzie ginęli. A wszystko to nie trwało nawet jednego dnia. Uratować mógł ich jedynie cud. Ale taki prawdziwy cud, który byłby lepszy od tego w postaci złotego smoka i Pani Ciemności.


***

Tak, wiem że trochę krótko i znowu dramatycznie, ale postanowiłam zrobić więcej rozdziałów, odrobinkę krótszych. Cóż… zdaję sobie sprawę, że ta walka toczy się już trochę długo, ale w czasie tej walki ma się zdarzyć wiele ważnych rzeczy i chce je zawrzeć w tych rozdziałach. Dlatego czytajcie wszystko uważnie. Również przemyślenia. (Jestem z nich trochę dumna, uwielbiam analizować psychikę) Poza tym, dzięki temu łatwiej mi jest pokazać wewnętrzną stronę bohatera, emocje, czy dokładniej przedstawić klimat sytuacji, czy coś. A myślę, że to jest ważne. I mam nadzieję, że was to nie nudzi.
Cóż… liczę na trochę więcej komentarzy tym razem. Ah… Kiedyś to były czasy… 10 komów to była prawie norma… Nie wiem czy mój styl pisania się pogorszył, czy może jest mniej ciekawie (choć staram się by tak nie było), ale to naprawdę smutne. Staram się tym nie przejmować i cieszyć się z tego co mam, ale komentarze naprawdę motywują. I czasem nawet wenę i pomysły dają.
Dobra, nie zanudzam już. Co do zakończenia, to zbliżamy się do niego już coraz bardziej. Czy to będzie Happy-End czy raczej tragedia… zobaczycie. Osobiście nie lubię całkowitych Happy Endów, więc nie spodziewajcie się niczego w stylu „I żyli długo i szczęśliwie z gromadką grzecznych dzieci.”
To tyle na dzisiaj. A bonusie… Ja się wysilam, ale i tak nikt na niego uwagi nie zwraca, a tylko miejsce zajmuje… Eh… No, ale dobra… ze 2 obrazki wam wrzucę.




Wybrałam te, bo ostatnio mało Erzy jest. No i raczej mało wrzucam tego parringu, a jednak są osoby, które go lubią. Ja za Erzą jakoś szczególnie nie przepadam, ale Jellala lubię. Więc dałam kilka. Do następnego! 

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Rozdział 30

Ta… wiecznie nie może być wesoło, więc proszę się nie dziwić, że nagle się jakoś tak… mrocznie i poważnie zrobiło. Za niedługo ponownie wróci humor Fairy Tail, czyli „pijmy, bawmy się i niszczmy przy okazji”, a potem trochę smutnego i końcówka. ^^” Ta… Szkoda tylko, że tak mało komentarzy się pojawia. To trochę przykre, ale uznałam, że nie będę się tym przejmować. O! A przynajmniej planuję… Nie mniej jednak byłoby miło, jakbyście zostawili po sobie jakiś ślad. Paluszki was nie rozbolą od napisania kilku słów.
A teraz do rzeczy:
Wiem, że rozdział miał się wczoraj pojawić. Był już gotowy. Ale niestety... jak na złość dostałam wczoraj wysokiej gorączki (39 stopni) i nie byłam w stanie się nawet podnieść z łóżka. O siedzeniu przy komputerze nie wspomnę. Rany... Jak ja dawno nie byłam chora... No, ale mniejsza o to.
Bardzo dziękuję Fadziulce i Marcie za komentarze. A teraz zapraszam do czytania!

***

Po jakże cichej pobudce i radosnym łażeniu we własnych wspomnieniach, o których chciało się jak najszybciej zapomnieć, Aya była wykończona. Fizycznie i psychicznie. Z jednej strony nie była w stanie usiedzieć w miejscu, a z drugiej jak tylko wstawała robiło jej się nie dobrze. Stan Mii ani na chwilę się nie polepszył i Kuroi nie miała złudzeń. Wiedziała co się stanie, jeśli nic nie zrobią. Ciało pozbawione duszy nie może istnieć.
-Aya-san? – ktoś odezwał się cicho, dotykając lekko jej ramienia
-Chciałabym się nigdy nie urodzić… - szepnęła i zakryła twarz dłońmi. W gildii jakby nagle zapanowała cisza. Jednak słowa Kuroi zostały wypowiedziane zbyt cicho, żeby być powodem tego nagłego spokoju.
-Co ty pieprzysz?! – to Laxus podniósł głos. Aya automatycznie zerknęła w jego stronę i… aż zamarła. Teraz już wiedziała czemu w gildii zapanował taki spokój. Dreyar’a otaczały błyskawice. I to całkiem spora ilość.
-Laxus, ty… nie wiesz do czego doprowadziłam. Nie powinnam w ogóle istnie-
-Starczy! Bredzisz od rzeczy! – nachylił się w jej stronę i wbił wkurzone spojrzenie w jej osobę – Każdy popełnia błędy. Wiesz o tym. Nie wiem co się kiedyś zdarzyło, ale liczy się obecna chwila. Należysz do Fairy Tail. Do tej głośnej rodziny. Zrobiłaś dla nas naprawdę wiele. Bez ciebie…
-Możliwe, że nie doszłoby do masakry Mangoli. – przerwała mu
-O czym ty mówisz? – blondyn był tak zdziwiony, że aż magia wokół niego przestała buzować.
-Przypuszczam, że w pewien sposób mogę być winna temu atakowi. Gdyby mnie tu nie było…
-Przypuszczasz. To jest dobre słowo! Przypuszczasz! – prychnął Laxus – Naprawdę chyba potrzeba ci jakiejś porządnej walki, czy innego orzeźwienia dla twojej głowy.
-Jedynym winnym tego wszystkiego jest osoba, która zaatakowała i kieruje tym wszystkim. Co najwyżej jeszcze jego „słudzy”. Nikt inny. A już na pewno nie ty! – zawołała Lucy z zaciętą miną i święcącymi oczyma – No i Laxus ma rację. We wszystkim co przed chwilą powiedział. – lekki uśmieszek wkradł się na usta Heartphili
-Nie bardzo wiem o co chodzi, ale Laxus zawsze ma rację! – prychnęła Ever
Fried pokiwał gorliwie głową, popierając słowa koleżanki z drużyny. Wciąż trzymał dłoń na ramieniu brunetki, więc nie trudno było zgadnąć, że to on do niej wcześniej zagadał. Laxus westchnął cierpiętniczo. Elfman krzyknął swoje typowe „mężczyzna” i wrzawa w Fairy Tail wróciła ponownie. Tylko była skupiona jakoś tak nienaturalnie blisko panny Kuroi, której brew niebezpiecznie drgała.
-Uoooo! – ktoś właśnie przeleciał tuż przed panią Cienia, która aż zamrugała oczami z zaskoczenia. Cóż… To Fairy Tail. Najbardziej hałaśliwa i nieprzewidywalna gildia. Jeśli ma walczyć u ich boku, to… może jest jakaś szansa na wygranie. Nie, nie u ich boku. Raczej razem z nimi.
-Wygramy to!
Laxus zarzucił jej rękę na ramiona i zaśmiał się.
-Widzisz? My mielibyśmy nie wygrać? – i co innego biedna Kuroi miała zrobić, jak nie uśmiechnąć się?
-Masz rację… Z takim podejściem połowa armii wroga ucieknie ze strachu przed zaraźliwą chorobą psychiczną. – zaśmiała się lekko i wpatrywała w zmotywowanych magów swojej nowej gildii. Chociaż oni by to raczej określili mianem „nowej rodziny”.
-Dziwisz się? W końcu to Fiary Tail. – dopowiedział Laxus.
-Co nie zmienia faktu, że stojąc tu i się ekscytując walki nie wygracie.
Z nikąd za nimi pojawił się Neah. Z tym swoim firmowym uśmieszkiem na twarzy, który ostatnio niezmiernie wkurzał innych ludzi. Aya poczuła dziwne ukłucie w okolicach brzucha. Miała nieodparte wrażenie, że stanie się coś, czego nie chciała. Niepokoiła się. I to w dodatku w momencie pojawienia się tego osobnika. To nie wróżyło dobrze.
-W czasie świetności Serca byłaś znacznie bardziej pewna siebie. Najlepsza z najlepszych! Pani Ciemności, którą znam nie powinna mieć takich problemów! I-
-Neah! – syknęła
-He?! O czym ty mówisz? Najlepsza z najlepszych? Jakie „Serce”? – wtrącił się ktoś
-Zaraz… Ty… Nie powiedziałaś im?! – Neah wydawał się bardziej zaskoczony niż kiedykolwiek wcześniej. Przypuszczał, że wróżki znają już dokładnie prawie cały życiorys Kuroi, a przynajmniej jego połowę, a tymczasem… Jest zupełnie na odwrót.
-O czym? – spytał ciekawy Natsu, który jak na zawołanie pojawił się obok
-O niczym Natsu! – Aya warknęła patrząc na Neah złym wzrokiem. Jednak to nie on, a Natsu podskoczył na ten dźwięk. – O niczym… - dodała już spokojniej, jednak nie odwróciła wzroku od bruneta.
-Aya… - zaczął ciemnowłosy
-Starczy Neah. Nie chcę żebyś kiedykolwiek o tym wspominał. Zrozumiałeś?
Chłopak milczał przez chwilę, jakby przetrawiając zaistniałą sytuację. Po chwili kiwnął jednak głową mruknął ciche „Ta… aż za bardzo” i usiadł przy barze, gdzie poprosił o coś mocniejszego Mirę.
-Trzeba się zorganizować tak szybko, jak to możliwe. – powiedziała Aya, której głos wciąż nie wrócił w pełni do normalności, a ręka zaciśnięta była w pięść. Miała niejasne przeczucie, że udział Neah w tym wszystkim jeszcze się nie skończył. I to się jej nie podobało. Już raz mocno ja zawiódł, więc może i drugi raz. A nie od dziś wiadomo było, że ten chłopak ma za długi język, którego słowa potrafią być trucizną. Co gorsza sytuacja, w której się obecnie znajdowała cała Magnolia nie wyglądała najlepiej. I bynajmniej nie było czasu na spory dotyczące przeszłości. Choć nie dało się zaprzeczyć, że i przeszłość była związana z tą sytuacją. Cóż za ironia losu.
-Aya-chan? Mogę o coś zapytać?
-O co chodzi Mira?
-Ten przeciwnik. Wiesz dlaczego jest tak potężny, prawda?
-Tak. On… używa sztucznej magii.
-Sztucznej magii? Co masz na myśli? – do rozmowy dołączyła się Lisanna oraz kilka innych osób?
-Jego moc pochodzi od innego źródła. Będąc dokładnym. Od innych ludzi. Nie dał duszom zmarłych zaznać spokoju, lecz zamienił je w magiczne kamienie. Przypuszczam też, że to on stoi za wrobieniem Erzy.
-Więc… zabija ludzi i magów… i zamienia ich dusze w moc? – wyszeptała przerażona Wendy.
-Owszem. I Mia również padnie jego ofiarą, jeśli nic z tym nie zrobimy. A jedynym sposobem uratowania jej, jest cofnięcie „zaklęcia”, co może zrobić tylko rzucający, bądź jego śmierć. – wyjaśniła spokojnie, powagą i złością w oczach Kuroi.
-Spokojnie. Uratujemy ją. Ją i całą Magnolię. Wygramy to. – pocieszyła ją najstarsza Strauss.
-Dzięki Mira. Ale faktem jest, że siedząc tutaj nic nie zdziałamy.
-Musimy zaatakować wszyscy. W pełni sił. – mistrz miał poważną minę. Nikt, ale to nikt, nie będzie krzywdził jego dzieci! Choćby był samym bogiem! Tu jest Fairy Tail i on nie da ich skrzywdzić. Nie da skrzywdzić swoich dzieci. A kara jaką wymierzy za coś takiego zbrodniarzom, będzie wysoce odpowiednia do tego czynu. I nie trzeba było czytać w myślach, żeby wyczytać to z jego oczu.

Nim jednak wróżki zdążyły wyruszyć szturmem na wroga, to wróg pojawił się przed nimi. Mężczyzna o szkarłatnych włosach i w dziwnym ubraniu stał właśnie przed nimi, w miejscu gdzie jeszcze chwile temu była ściana i drzwi do budynku. Uśmiecha na jego twarzy przyprawiał o dreszcze. Był jak hiena, albo dziki zwierz cieszący się jak jego ofiara próbuje nieudolnie uciec przed zagładą swoje życia. Sadysta. O twarzy umazanej krwią. Okrutny, niebezpieczny kat o pogardliwym spojrzeniu. Tak właśnie wyglądał.
Za nim pojawili się ludzie. A raczej magowie, których moc była z całą pewnością niezwykle silne.
-O boże… jak wiele osób musieli zabić by zyskać tak wielką moc? – wyszeptała Ever, przykładając sobie dłoń do twarzy.
Wróżki nie czekały długo. Ledwo przygotowały się żeby zaatakować, bądź ustawić się w pozycji bojowej, wróg odezwał się, a jego słowa przecięły powietrze niczym masło.
-Zabić ich. – uśmiechnął się szyderczo. Te dwa słowa bowiem wystarczyły, by pole walki zamieniło się w miejsce tragedii. Ludzie szaleńca od razu zaatakowali. Ktoś z wróżek stworzył barierę, która jednak prawie od razu pękła pod naporem takiej siły. Dość prędko FairyTail mogło jedynie się bronić. Nie mieli nawet okazji żeby oddać cios, a co dopiero dorwać przywódcę i głównego winowajcę. Każdy starał się jak mógł, ale… przeciwnik był nienaturalnie silny. To nie było normalne. Z całą pewnością. Trwałoby to pewnie dalej gdyby nagle owy sadysty nie zniknął im z oczu wbity w ścianę. To Aya. Pojawiła się za nim i korzystając z zaskoczenia kopnęła go z całej siły, po czym wysłała atak cieni i sama ruszyła w jego kierunku z kataną w dłoni.
Nadzieje powróciła. Wróżki jakby nabrały sił. Szala zwycięstwa przechyliła się w ich stronę. Jednak nie trwało to długo. W momencie gdy ostrze miecz dziewczyny dotarło do swojego celu, jego już tam nie było. Stał kilka metrów za nią z drwiącym uśmieszkiem.
-Kiedyś byłaś silniejsza. Nie spodziewałem się, że ktoś będzie w stanie zapieczętować twoją moc. – zaśmiał się
-Zapieczętować? O czym ty bredzisz? – posłała mu zirytowane spojrzenie, starając się wymyślić jakiś plan. Faktem jest, że nie jest w stanie używać swojej pełnej mocy, ale to jest coś w rodzaju fobii. Ma uraz. To przez to, a nie przez jakąś pieczęć. – Wiedziałabym gdyby ktoś nałożył na mnie pieczęć.
Czerwony wydał się zdziwiony, ale już po chwili zaczął chichotać.
-Ah! Już rozumiem! Więc to tak!
-Co?
-Sama nałożyłaś na siebie pieczęć! Nieświadomie, ze strachu, że stracisz nad sobą kontrolę! Biedna, biedna Aya! Jak mi cię szkoda! – tu posłał je sztucznie współczujące spojrzenie – Ale to tylko lepiej dla mnie. To, że nie możesz używać pełni mocy, którą posiadasz robi z ciebie łatwiejszą zwierzynę. Znacznie łatwiejszą. A posiłek będzie równie sycący! – tu zaśmiał się tak przerażająco, że Aya aż cofnęła się o krok.
Na dodatek nie pojmowała tego wszystkiego. Jak to? Sama, podświadomie zablokowała swoje moce? Przecież to jest niemożliwe! Wiedziałaby! Fakt, że nie musiała do tej pory ich używać, nie chciała tego robić nie oznaczał, że nie mogła. Bała się tego, tej utraty panowania, to fakt, ale nie możliwe by to co mówił ten człowiek było prawdą. To nie mogło być prawdą… Przecież… czegoś takiego nie mogła przyjąć do wiadomości. Czyżby znowu jej moc stała się winna temu wszystkiemu? Nie chciała tego. To nie tak powinno być. To wszystko nie tak…
-Aya!
Ktoś krzyknął. Kuroi ocknęła się z letargu, ale było już za późno. Wylądowała wbita w ziemię przez tego mordercę, a siły zaczęły ją powoli opuszczać. Jej ciało było jak sparaliżowane. Nie mogła się ruszać i czuła się jakby tonęła. W wodzie która nie jest wodą, a czymś znacznie gęstszym. Uderzenie sprawiło, że zabrakło jej powietrza i pociemniało w oczach. Teraz była idealną ofiarą. Bezbronna, poddana na łaskę oprawcy.

***

Emm… Więc tak… myślę, że nie jest źle. Jak na drugą notkę po powrocie, to wyszło całkiem nieźle. Myślę, że długość jest w miarę odpowiednia, bo sporo miejsca zajmują opisy, a dialogów jest raczej mało.
Co do akcji… Ehh… Znowu się dzieje, co? Mam nadzieję, że się podobało i tym razem zobaczę trochę więcej komentarzy. Bo to naprawdę motywuje. Jutro postaram się zacząć pisać kolejny rozdział, ale to kiedy go skończę nie jest łatwo określić. Niestety…
To co? Teraz mały bonusik?







Tehe... nie mogłam się oprzeć.



Naprawdę nie wiem skąd mi się ten rys wziął,
ale pomińmy to. Tak będzie najlepiej~!
I kilka zabawnych scen, które są po prostu genialne i w ogóle:


Hope you enjoy~!
Do następnego razu! Pozdrawiam
A-chan