Słowem
wstępu:
Obiecałam? Obiecałam. A zatem rozdział jest. Dlaczego akurat ten termin? Ponieważ dzisiaj jestem starsza o kolejny rok.... eh... Mniejsza o to! Po prostu zapraszam do czytania! Mam nadzieję, że się spodoba i zobaczę więcej komów z racji rozpoczętych wakacji!
Obiecałam? Obiecałam. A zatem rozdział jest. Dlaczego akurat ten termin? Ponieważ dzisiaj jestem starsza o kolejny rok.... eh... Mniejsza o to! Po prostu zapraszam do czytania! Mam nadzieję, że się spodoba i zobaczę więcej komów z racji rozpoczętych wakacji!
***
Czemu
życie zawsze musi robić nam na przekór? Zawsze na złość. Szczęście obraca w
nieszczęście, nieszczęście i zło podsyca, a przeszłości pozwala gnębić
człowieka. Bo nie ma ucieczki od przeszłości. Z tą można się tylko pogodzić,
ale nie uciec. A życie i los jak na złość nie pomagają w tym, tylko obierają
przeciwny los. Życie… które tak krótko trwa.
Aya
miała ten sam problem. Pamiętała wszystkie szczęśliwe chwile ze swojej
przeszłości. Ale pamiętała też te nieszczęśliwe, te o których chciałaby
zapomnieć. Teraz bardziej niż kiedykolwiek indziej rozumiała Revisa. Jednak bez
przeszłości nie bylibyśmy tym, kim jesteśmy. Czy zatem warto być kimś takim? To
było pytanie, które zadawała sobie po raz kolejny w ciągu tej krótkiej chwili,
zdającej się trwać wieczność.
Mówią,
że w chwili śmierci człowiekowi przelatuje przed oczami całe życie. Nie jest to
błędem. Ona to widziała. Tak, umierała. Widziała wszystkich swoich przyjaciół,
którym nigdy nie mówiła jak wiele dla niej znaczą. Widział Serce i widziała
Wróżki. Wszystkie chwile z nimi spędzone, których nie żałowała. W większości. Czy
zatem dla tych minionych chwil i tych przyszłych nie warto żyć? Czy nie warto o
nie walczyć? Wydawać by się mogło, że to Van Han znowu stoi przed nią i
mówi coś, co zmienia wszystko. Cały Van Han. Zawsze
miał rację. Zawsze…
-Kiedyś
byłaś znacznie silniejsza, moja droga. Byłaś prawdziwą Panią Ciemności, godną
nosić nadane jej imię. Miano prawdziwego Boga, niosącego zniszczenie. Miano
śmierci. – Śmiał się. Bawił się w najlepsze.
Wróżki
nie mogły uwierzyć, że Aya zaraz zginie. Że już umiera. A one nie mogły nic
zrobić. Każdy starał się jak mógł, ale nawet siebie nie mogli obronić. Nic.
Byli bezbronni. Wobec tak okrutnej siły. A przecież Fairy Tail nigdy nie było
słabe. Zawsze jakoś wychodzili z kłopotów. Czy wróg naprawdę był tak potężny?
Przecież to nie mogło się tak skończyć!
Coś
wybuchło, ktoś krzyknął, nastąpiła potężna eksplozja i chaos. Wśród obu stron.
Wszyscy byli zdezorientowani. A wtedy nagłą fala energii, bardzo potężnej
magicznej energii, uderzyła ich i wręcz powaliła na kolana. Tak jakby ktoś
położył im na barach cały budynek i to na wysokości 2000 metrów nad poziomem
morza. Pasy energii wijące się pomiędzy magami, na podłodze, po ścianach, w powietrzu,
były praktycznie namacalne.
-Co
to do licha ciężkiego jest?! – wrzasnął któryś z magów.
-Nie
wierzę… - wyszeptał Kin, który pojawił się na polu wali cały w bandażach.
Zdążył się ledwo obudzić, a tu się okazuje, że trwa najprawdopodobniej decydująca
walka. I Aya umiera. A raczej umierała. Obecnie nie mógł uwierzyć w to co
widział. Znał tą magię, tą moc. Aż za dobrze. Nie spodziewał się tego w takiej
chwili. Ba! Nie spodziewał się, że sytuacja aż tak wymknie się spod kontroli!
-Aya!
Oprzytomniej! – wrzasnął, ledwo stojąc i zwracając w ten sposób uwagę
wszystkich najpierw na siebie, a później na Kuroi. Zrozumieli. To Aya była
źródłem tej mocy. Pani Cienia była otoczona przez potężną czarną energię, która
buzowała chaotycznie niczym ogień. Temperatura zaczęła gwałtownie spadać, a
przy każdym wydechu magów pojawiał się obłoczek. Magia dziewczyny były naprawdę
potężna, a do tego najwyraźniej poza kontrolą. Nie wiedzieli jaki był stan brunetki, bo ciężko było cokolwiek zauważyć przez kłębiącą się wokół niej coraz
bardziej magię.
I
wtedy w jej kierunku poleciał strumień energii. To był czerwonowłosy szaleniec,
który nie wyglądał obecnie na zbyt spokojnego. Zupełnie jakby ktoś właśnie
zepsuł taktykę, którą układał przez długi czas. A może był przestraszony? Jeśli
tak, to czego? Ciężko określić, ale strach jest zawsze największą
słabością człowieka. Bowiem to on sprawia, że ludzie nie są w stanie być sobą i
używać swoich zdolności tak, jak powinni. Strach paraliżuje i osłabia
psychicznie. Zagnieżdża się na dnie podświadomości, gdzie nie ma się często
pojęcie o jego istnieniu i pojawia w najmniej pożądanych chwilach, zupełnie
niespodziewanie.
Jednak
ku zdziwieniu wszystkich jego atak nie przyniósł praktycznie żadnych efektów.
Prawie, bo energia tylko bardziej zgęstniała. Teraz nie było kompletnie widać
Kuroi. Aż do momentu, gdy czarna magia rozwiała się i potężna fala mocy
uderzyła we wszystkich. Kin zamrugał z niedowierzaniem, gdy jego oczy ujrzały
Panią Cienia stojącą pewnie, a rany na jej ciele zaczęły znikać. Miała dziwne
spojrzenie. Pamiętał je aż za dobrze. Martwe oczy, które błyszczały złowrogo. Wtedy
było prawie tak samo. Najpierw było przerażenie i rozpacz, a później… pustka.
Przerażająca pustka ziejąca z niebieskich oczu. Coś, czego Kin już nigdy nie chciał
ujrzeć.
-Jesteś
skończony. – rozległ się złowrogi, zimny głos dziewczyny, która z całą
pewnością kierowała te słowa do czerwonego. Tak, to było inne niż kiedyś. Wtedy
milczała. Była jak lalka. Kompletnie nie wzruszona na otoczenie, przepełniona
jedynie pustką. Tym razem było jednak inaczej! Musiało być inaczej! Chciał aby
było inaczej. Ale bał się. O nią. Zaciskała pięści, a powietrze wokół niej
jakby drgało. Zrobiła krok, a ziemia pod jej stopami skuła się lodem. To była
dawna Aya, której wróżki nie znały i jej prawdziwa, pełna moc. Przeciwnik
chciał się automatycznie odsunąć, ale jego nogi nie mogły się ruszyć. Były
pokryte lodem i przytwierdzone do podłoża. Jednak szybko się oswobodził. Wtedy
musiał ciekać przed ogniem. Nie podobało mu się to. Czuł się, jakby był
atakowany ze wszystkich stron. Ziarnko strachu kiełkowało w nim znowu. Nie mógł
się przez to w pełni skupić. I pewnie też dlatego, jego udo zostało przeszyte
przez ostry cień, który wywołał w nim nieuzasadnione uczucie przejmującego
strachu i pozbawiał go powoli sił. Aya bowiem nie miała zamiaru czekać aż
mężczyzna odzyska rezon. Jego ciało zaczęło robić się sine, a włosy pokrywały
się szronem. Zacisnął mocno oczy, by przy ich otwarciu wyrzucić z ciała falę
mocy, dzięki której udało mu się uciec od tego dziwnego ataku. Ale temperatura
otoczenia robiła się coraz niższa. Szron pokrywał również inne miejsca, czy
przedmioty znajdujące się znacznie dalej od dziewczyny.
Kuroi
uniosła dłoń, wokół której zaczęły formować się kształty. Najpierw ostre,
czarne przedmioty, które poleciały w stronę przeciwnika niczym
samonaprowadzające pociski. Później były to węże, których ciało było z cienia,
ale zachowywały się jak żywe, aż w końcu cień zaczął przybierać trochę ludzki
kształt. Albo raczej człekopodobny. Ona sama była coraz dokładniej otacza przez
swoją magię, która tworzyła coś w rodzaju ubrania, płaszcza. Kin zadrżał,
podobnie jak wiele innych osób. Ale tylko on wiedział co ona zamierzała zrobić
i nie podobało mu się to. Nie była sobą.
-Aya,
nie! – próbował krzyknąć, ale był zbyt słaby – Nie możesz… - mówił bardzo
cicho, ale dziewczyna najwyraźniej go usłyszała, bo zwróciła się w jego stronę.
Zmrużyła oczy i wbiła w niego spojrzenie. Jakby
właśnie wróciła na ziemię.
-Przymknij
się i popatrz na siebie. Nie jestem już dzieckiem, o które trzeba by się
martwić.
-Dla
mnie wciąż jesteś dzieckiem. Dla nas. I pozostaniesz nim pewnie na
zawsze. Jak mam się nie martwić? Nie mam zamiaru pozwolić by moja podopieczna
zatraciła się w ciemności. W swojej własnej ciemności. A na pewno nie na moich
oczach!
Patrzyli
na siebie w milczeniu przez krótką chwilę. On z determinacja w oczach, ona z
chłodem i obojętnością. Ale wtedy blondyn zauważył subtelną różnicę. Ona nie
zatracała się w tej ciemności. Zwalczyła w sobie strach przed swoją własna
mocą. Udało jej się to. Myślał, że straciła panowanie i znowu była niczym pusta
w środku lalka, wypruta z wszelkich emocji, wspomnień i życia. Ale mylił się. W
jej oczach było jednak coś innego. Ten dziwny błysk zaciętości i siły. Była
zdecydowana. I gotowa pokazać wszystkim swoją prawdziwą moc. A skoro ona była
gotowa, to przecież on nie mógł stać z boku patrząc jak jego podopieczna odwala
całą robotę. Nie mógłby wtedy nosić swojego imienia z godnością. Uśmiechnął się
lekko i ściągnął z włosów gruby, srebrny sznurek. Aya posłała mu lekko
zdziwione spojrzenie, ale nie trwało ono długo. Jej wargi lekko zadrżały w
uśmiechu. Nie było czasu na zdziewania, chwile zastanowienia czy rozmowę. Mieli
wroga do pokonania i nie zamierzali tak łatwo się poddać. Nie zamierzali nawet przegrywać.
Wszyscy. Fairy Tail na pewno również. Aya i Kin bez słów się porozumieli. Ona
nie pozwoli by przeszłość ją opętała. Zmieniła się i o to widział. Postanowili
walczyć do samego końca, ze wszystkich sił.
Teraz
wokół Kina falowała dziwna energia. Ale ta była złota. Mieszała się z piaskiem,
czy czymś podobnym tworząc wokół mężczyzny kokon, który powiększał się z każą
chwilą. Zawiał silny wiatr, zmuszając wszystkich do zamknięcia oczu. Gdy je
ponownie otwarli prawie padli z szoku, czy innych skrajnych emocji. Ujrzeli
złotego smoka. Prawdziwego, złotego smoka o twardych błyszczących łuskach,
ostrym rogu na głowie, dużych i silnych skrzydłach i również złotych oczach.
To
był Kin. Nie było co do tego wątpliwości. Szczególnie gdy czerwony szaleniec
zaczął się śmiać i naigrywać z jego osoby.
-No
proszę, proszę! Złoty smok! W końcu raczyłeś pokazać swoje prawdziwe oblicze,
ty obrzydliwa gadzino! Haha! Kin no Ryuuji! Złoty Smok Serca Ciemności! Zaraz
umrę ze śmiechu… - mruknął niechętnie jakby patrzył na najbardziej obrzydliwą
rzecz na świecie – Człowiek, który jest smokiem. Smok, który wygląda jak
człowiek. Powinieneś zdechnąć. Zniknąć jak reszta tych żałosnych stworzeń.
W
odpowiedzi Kin wywołał potężny wiatr, który wcale nie był taki zwykły. Ledwo
widoczne, błyszczące drobinki raniły przy najdelikatniejszym kontakcie. Niczym
malutkie, złote ostrza. Ale to jeszcze nie była jego pełna moc. Ba! To nie była
nawet 1/100. Ograniczenie, które zdjął uwolniło jego siłę. Kiedyś był w formie
naszyjnika, dzięki któremu mógł się przemieniać w pełni lub częściowo. Zależnie
o tego ile pojedynczych ograniczeń zrywał. Ale czasy się zmieniły. Ograniczenie
mocy musiało mniej rzucać się w oczy. Tak samo jak jego osoba. Nie mógł się już
przemieniać tak jak dawniej. Dlatego ograniczenie było jedno, stałe. Tak… czasy
się zmieniły. Ale nie miał wyboru. Musiał zareagować, musiał walczyć. I choć do
tej pory odniesione rany osłabiły go, nie mógł tylko stać. Jego imię to Kin no
Ryuuji i nie będzie patrzył jak jego bliscy zostają ranni walce. Nawet jeśli
musiał złamać obowiązującego go zasady. Ludzie nie są gotowi na prawdę.
Wróżki
szybko otrząsnęły się z szoku i walka rozgorzała na nowo. Ich wola walki i
pewność zwycięstwa wzrosły. I choć magia Kina nie raniła ich, a działała
kojąco, wciąż nie byli pewni. Kim był? Dlaczego tak późno się ujawnił?
Dlaczego… to wszystko… O co w ogóle chodziło? Skąd ta wojna? Kim dokładnie był
przeciwnik? Dlaczego to robił? Dla chorej chęci zdobycia mocy i władzy? Dla
siania strachu? Skąd znał Kina i Ayę? Bo zdawał się wiedzieć kim są. Ile
wiedział o nich? Jak wiele ta dwójka ukrywała? Czy ty pytań nie było za wiele?
Fakt
– tych wszystkich niewiadomych, niedomówień i pytajników było za wiele. Ale na
razie nic nie dało się na nie poradzić. Najpierw musieli wygrać, a później będą
się dopytywać o wszystko. Teraz wróg. Później wyjaśnienia.
Nawet
Natsu tak uważał. Choć ciężko było mu się skupić. Miał tak wiele pytań do Kina.
Ale już rozumiał kim był Złoty Smok z wiadomości od Igneel’a. Znalazł go. Ale
było już za późno. Bo to o to chodziło, prawda? O cóż innego mogło chodzić? Ale
to nie było ważne. Kin znał Igneel’a! Znał jego ojca! Bo jak inaczej to
wytłumaczyć?! Igneel go znał. Tego był pewien. I pewnie był też na odwrót.
Musiało być. Natsu nie przyjmował innej opcji do wiadomości. Kin… Kin
no Ryuuji. Nawet jeśli nie
odpowie mu na zbyt dużo pytań, to wciąż… wciąż może coś wiedzieć, co naprowadzi
go na ślad ojca. Albo coś innego. Wyrzucał sobie, że wcześniej nie wiedział kim
był blondyn. Ale całe Fairy Tail nie wiedziało również, więc to nic dziwnego.
Ale Aya wiedziała! Musiała wiedzieć. Zresztą to było widać po jej minie. Ona
wiedziała kim jest Kin. I mu nie powiedziała! Czemu mu nie powiedziała? Za dużo
pytań, za mało odpowiedzi. I jak tu się skupić na walce?
Wygrywali.
A przynajmniej tak im się wydawało. Uwolnienie pełnej mocy przez Ayę i
pojawienie się smoka, wzmocniło wiarę i morale członków Fairy Tail. Niestety
nawet wiara w własne siły nie potrafi tej siły zastąpić i pozwolić na uzyskanie
zwycięstwa. Gdyby tak było każdy kto wierzy najmocniej, wygrywałby igrzyska
sportowe pomimo braku zdolności. A tak nie jest.
Walczyli
odważnie, nie poddawali się. Robili wszystko by wygrać. Ranni magowie
natychmiast po opatrzeni ran wracali do walki. Ci co nie mogli się ruszać wspomagali
resztę okrzykami lub magią na odległość. Wszyscy wiedzieli, że od tej bitwy
zależą ich życia. Że to prawdopodobnie ostatnia, decydująca bitwa. Drugiej
szansy nie będzie. Ale oni są Fairy Tail. Nigdy się nie poddadzą!
Niestety…
Przewaga
jaką miał przeciwnik była po prostu zbyt miażdżąca. Dokładniej mówiąc różnica w
sile była zbyt duża. I nawet jeśli ta dwójka była potężna i mogła coś zmienić,
tak nawet oni nie byli w stanie w pełni pokonać tej przepaści. Fairy Tail
przegrywało. Magnolia upadała, ludzie ginęli. A wszystko to nie trwało nawet
jednego dnia. Uratować mógł ich jedynie cud. Ale taki prawdziwy cud, który
byłby lepszy od tego w postaci złotego smoka i Pani Ciemności.
***
Tak,
wiem że trochę krótko i znowu dramatycznie, ale postanowiłam zrobić więcej
rozdziałów, odrobinkę krótszych. Cóż… zdaję sobie sprawę, że ta walka toczy się
już trochę długo, ale w czasie tej walki ma się zdarzyć wiele ważnych rzeczy i
chce je zawrzeć w tych rozdziałach. Dlatego czytajcie wszystko uważnie. Również
przemyślenia. (Jestem z nich trochę dumna, uwielbiam analizować psychikę) Poza
tym, dzięki temu łatwiej mi jest pokazać wewnętrzną stronę bohatera, emocje,
czy dokładniej przedstawić klimat sytuacji, czy coś. A myślę, że to jest ważne.
I mam nadzieję, że was to nie nudzi.
Cóż…
liczę na trochę więcej komentarzy tym razem. Ah… Kiedyś to były czasy… 10 komów
to była prawie norma… Nie wiem czy mój styl pisania się pogorszył, czy może
jest mniej ciekawie (choć staram się by tak nie było), ale to naprawdę smutne. Staram
się tym nie przejmować i cieszyć się z tego co mam, ale komentarze naprawdę
motywują. I czasem nawet wenę i pomysły dają.
Dobra,
nie zanudzam już. Co do zakończenia, to zbliżamy się do niego już coraz
bardziej. Czy to będzie Happy-End czy raczej tragedia… zobaczycie. Osobiście
nie lubię całkowitych Happy Endów, więc nie spodziewajcie się niczego w stylu
„I żyli długo i szczęśliwie z gromadką grzecznych dzieci.”
To
tyle na dzisiaj. A bonusie… Ja się wysilam, ale i tak nikt na niego uwagi nie
zwraca, a tylko miejsce zajmuje… Eh… No, ale dobra… ze 2 obrazki wam wrzucę.
Wybrałam te, bo ostatnio mało Erzy jest. No i raczej mało wrzucam tego parringu, a jednak są osoby, które go lubią. Ja za Erzą jakoś szczególnie nie przepadam, ale Jellala lubię. Więc dałam kilka. Do następnego!