środa, 25 września 2013

Rozdział 21

Znowu drobne opóźnienie, ale... przynajmniej w końcu odzyskałam dostęp do neta! Co prawda czasu wolnego wciąż brak (a raczej jest go coraz mniej), ale co się dziwić? W końcu w tym roku maturę piszę... Ehhh... Trochę przykro, że tak mało komentarzy pojawiło się ostatnio... No nic. Nie przeciągam dłużej, bo nie mam ani czasu, ani siły. Zapraszam do czytania!

***

---== Aya ==---

Czasami zadaję sobie pytanie: czy w tej… cholernej gildii nie może być choć raz cicho?! Ta… to chyba podchodzi pod pytanie retoryczne. Taka odpowiedź zdecydowanie nie wchodzi w grę… Wręcz przeciwnie! Czasami mam wrażenie, że oni to robią specjalnie. Co dokładnie? Otóż zawsze gdy ktoś chce odpocząć, oni jak na złość, są jeszcze bardziej hałaśliwi i rozbrykani. Niszczą znacznie więcej rzeczy i rzucają wszystkim gdzie popadnie. Nie żeby normalnie było jakoś bardzo spokojnie, ale różnica jednak jest. Nie wiem czemu to robią akurat wtedy, gdy ktoś pada z nóg i ma wszystkiego dość, ale nic na to nie da się poradzić. A przynajmniej pozornie… Jako że osobą, która się w takiej sytuacji znalazła padłam tym razem, a raczej znowu, ja… to szybko straciłam cierpliwość i z mocą niczym smok, uspokoiłam „delikatnie” wszystkie niegrzeczne dzieci. Jaka ja wspaniała, czyż nie? Ta… Szczególnie na kacu.
Nawiasem mówiąc, z tą wspaniałością to był sarkazm. I właśnie do mnie dociera, że moje mentalne monologi, chyba źle wpływają na moją psychikę. A sądząc po wzrokach paru innych osób, oni również są takiego zdania. Mmm… To dość kłopotliwe. I może trochę zawstydzające? Nie! Zdecydowanie nie! Ja czegoś takiego nie odczuwam! Nie. Coś takiego jest zdecydowanie niemożliwe. Chyba lepiej będzie jak skończę myśleć o takich głupotach. W ogóle lepiej będzie jak przestanę w końcu przeprowadzać te wewnętrzne monologi!
-Sensei? Dobrze się czujesz? Co chwila łapiesz się za głowę i…
-W porządku Mia. Mam po prostu… pewne dylematy. – kiedy nie myślę trzeźwo, nie umiem, aż tak dobrze kłamać i wykręcać się od odpowiedzi… kłopotliwe to
-Ym… Blado wyglądasz Aya-sama. A wczoraj wróciłaś bardzo późno. Czekałam jakoś tak do 2 w nocy, ale zasnęłam. Obudziłam się w łóżku. Ty mnie tam zaniosłaś, prawda? – bardziej stwierdziła niż zapytała
-Yhym… Byłam w porcie. Oglądałam pełnię. – uśmiechnęłam się pod nosem – Picie sake przy świetle księżyca w pełni to niezapomniane doświadczenie.
-Ah! – Mia zrobiła zaciekawioną minę i wpatrywała się we mnie wyczekująco
-A szczególnie gdy twoim miejscem obserwacyjnym jest dach. – zachichotałam widząc jej dziwną minę i kontynuowałam – Tam nikt ci nie przeszkadza, czujesz na sobie lekki powiem wiatru i widzisz znacznie więcej niż normalnie.
-To musi być wspaniałe uczucie… - rozmarzyła się Mia
-Owszem. Jak dorośniesz, musisz kiedyś tego spróbować.
-A nie mogę teraz? – zrobiła zawiedziona minę
-Teraz już pełni nie ma. – zaśmiałam się
-No to w najbliższa pełnię!
-Jesteś jeszcze za młoda na alkohol. A bez niego to nie to samo. – uśmiechnęłam się lekko złośliwie
-Wcale że nie jestem za młoda!
-Jesteś, jesteś. W twoim wieku alkohol uzależnia i szkodzi zdrowiu znacznie bardziej niż gdybyś była starsza.
-A to dlaczego?
-Bo dopiero się rozwijasz. – odpowiedziałam krótko
Normalnie pewnie zrobiłabym 2-godzinny wykład, ale tym razem nie miałam ochoty. Obecnie dopisywał mi zbyt dobry humor i już. A miałam naprawdę okropny.
Doprawdy… ta dziewczyna ma na mnie dziwny wpływ. I nie chodzi tu tylko o moje nawyki, a o wszystko inne. Sprawiła przecież, że dołączyłam do tej gildii, że znalazłam nowe życie w tym miejscu, a nawet że otwarłam się na nich. A przecież nigdy nie chciałam na to pozwolić. A może to nie tylko zasługa Mii? W sumie… jak się nad tym głębiej zastanowić, to taki Fried sprawił, żem wyruszyła na misje z Ever. Laxus z kolei nieźle mi nagadał przed ostatnią imprezą i nawet próbował nauczyć tańczyć. A taniec i ja mają się jak pięść do nosa! Czyli zgrane są tylko wtedy gdy komuś się nudzi i chce oberwać. A tu proszę – Dreyar jakoś przeżył. Najbardziej z tej gildii to irytuje mnie Erza. Zachowuje się jakby pozjadała wszystkie rozumny i tylko ona była w stanie poznać tajemnicę świata. To nie jest tak, że jakoś jej bardzo nie lubię, czy coś… Po prostu nie darzę jej zbytnią sympatią, przez to, że tak się wtrąca w nieswoje sprawy. Aczkolwiek bardzo szanuję ją jako maga. Cóż… moje monologi wewnętrzne robią się równie męczące… I chyba bardziej dla innych niż dla mnie. A przy najmniej tak wnioskuję z miny Hagane i Leny.
-Noż kurde, Aya! Ileż można do ciebie mówić?!
-Gomen Hagane, zamyśliłam się. – zaśmiałam się nerwowo
-Widać… - dodała obruszona Lena
-To co chciałyście?
-Wybywamy z Magnolii na jakiś czas. Chciałyśmy się pożegnać. – wyjaśniła zielona
-Coś się stało?
To dość niepokojące. Wybywają? I to obie? Razem? Tak nagle? I czemu u licha tak dziwnie na siebie patrzą?! Mmm… to naprawdę sprawia, że mam dziwne przeczucia. A te lubią się sprawdzać.
-Emm… chodzi o to, że wybieramy się do Arkadios…
-C-co?

---== Narrator ==---

-Emm… chodzi o to, że wybieramy się do Arkadios… - powiedziała niepewnie Lena
Aya była w ciężkim szoku. Nie wiedziała co powiedzieć? No bo… Przecież to miasto… Już samo to, że tam mieszkały przez pewien czas… I te wszystkie wydarzenia. W końcu jednak to do niej dotarło.
-C-co?! – wydostała z siebie – W… jakim celu?
-Emm… to…
-Mniejsza. Jak nie chcecie to nie mówcie. Nie zmuszam was. Macie przecież prawo do robienia tego co chcecie. – Kuroi starała się odzyskać normalny wygląd twarzy
-Gomene Aya… - Hagane podrapała się nerwowo po karku
-Nie masz za co przepraszać Riddle. – posłała jej zmęczony wszystkim uśmiech – Ciekawi mnie tylko czy coś tam jeszcze jest. Praktycznie nic nie pozostało po tamtym miejscu. Przed ostateczną tragedią był tam obraz jak z horroru, a później pustka. Jak udało się… wrócić, to…
-Aya… - przerwała lekko zaniepokojona Lena – Poszukam Kin’a. Nie wyglądasz za dobrze.
-Nic mi nie jest… - odparła Kuroi
-Kłóciłabym się. – dodała Hagane – Dla każdego z nas tamte wydarzenia są bolesne i wciąż świeże, ale doskonale wiemy, że ty to przeżywasz jeszcze ciężej.
Riddle dalej upierała się przy swoim i rzuciła ponaglający wzrok swojej zielonej towarzyszce. Ta najwyraźniej zrozumiała aluzję, bo szybko się zmyła i zaczęła szukać Złota. Po chwili, która jakoś tak dziwnie się ciągnęła, Azuri pojawiła się z Kin’em. Chłopak był ewidentnie zaspany i lekko nie kontaktował. A o tym, by wiedzieć co się dzieje wokół, to nawet lepiej nie wspominać. Mlaskając i ziewając na przemian doczłapał się chwiejnym krokiem do Ayi i Riddle po czym zaczął lustrować raz jedną, raz drugą. W końcu zatrzymał się na Kuroi, wyciągnął rękę w jej stronę i… zmierzwił jej włosy.
-Coś strasznie dzisiaj markotna jesteś Aya. Znowu Neah coś ci nagadał? A może któryś z innych członków gildii? Bo wątpię by była to wina nieudanej misji. Źle spałaś, czy co?
Wróżki patrzyły na to w szoku i niezrozumieniu, a Azuri i Riddle pobladły. Natomiast sama Aya otwarła szeroko oczy, by po chwili… wybuchnąć śmiechem. To jakoś obudziło Kin’a i patrzył na wszystko nic nie rozumiejąc. Natomiast reszta… długo nie mogła doprowadzić się do normalnego stanu. Stali jak słupy soli, wlepiając swoje patrzałki w śmiejącą się w najlepsze Panią Cienia. Kiedy ta się w końcu opanowała, spojrzała na blondyna i tylko pokręciła głową w geście dezaprobaty wciąż się uśmiechając.
-Naprawdę Kin… mógłbyś się czasem zastanowić co robisz. – to powiedziawszy oddaliła się w już znacznie lepszym humorze, kompletnie zostawiając za sobą sprawę wycieczki jej przyjaciółek. Natomiast złotooki rozglądał się w niezrozumieniu.
-Ale co ja zrobiłem? – dziwił się Złoty
-Nie pamiętasz? – spytała Lena
-Yy… No nie bardzo. Nawet nie wiem jak się tu znalazłem… - wyjaśnił drapiąc się nerwowo po karku
-Cóż się dziwić, że nie pamięta skoro był tak zaspany, że wręcz mówił do Ayi tak, jak przed laty. – westchnęła Riddle
-Tak mówiłem?! – spanikował
-Owszem. Ten sam ton, te same gesty i słowa. I o dziwo cię nie zabiła, a roześmiała się. Ale to już chyba zarejestrowałeś, prawda?
Zszokowany chłopak pokiwał głową. Jednak po kilku sekundach, do jego oczu napłynęły łzy i zaczął lamentować wołając „moja mała Aya!”, zalewając jednocześnie wodospadem słonej wody podłogę. Zielonowłosa i Hagane wolały się szybko ewakuować i wyruszyć w końcu w swoją wędrówkę. Natomiast Wróżki długo nie mogły uspokoić lamentującego, z nie do końca znanego im powodu, Kina. Kiedy w końcu się im to udało, starały się wyciągnąć z niego jakieś informacje. Jednak z marnym skutkiem. Doszło w końcu o tego, że do blondyna trzymającego w ręce opróżnioną do połowy butelkę alkoholu, zbliżyła się Erza z przerażającą miną. Ten rzucił jej przelotne spojrzenie i mruknął tylko, że zdążył się już przyzwyczaić do takich spojrzeć, a następnie pociągnął kolejny łyk z butelki.
Nie ważne jakby wróżki starały się coś z niego wyciągnąć, nie były w stanie. W końcu skończyło się na tym, że wybuchła awantura między Natsu i Greyem, gdy to ten pierwszy nazwał Fullbastera nieudacznikiem, który nie umie z ludźmi rozmawiać, bo się wychował w lodzi. Mag lodu się wkurzył i starając się uderzyć różowego, trafił w Elfmana. Nie trudno zgadnąć, że dalej wszystko potoczyło się natychmiastowo. Erza była zdruzgotana tym, że jej spojrzenia nie dają efektu i nie chciało jej się nikogo uspokajać. Kin natomiast wpatrywał się w otchłań i wzdychał, co chwila pociągając nosem. Inni dali już mu spokój, widząc, że ich starania nie przynoszą efektu.
W końcu jednak do pijanego blondyna podeszła Mira. Z uśmiechem na twarzy i butelką w ręce z całą pewnością wyglądała bardziej zachęcająco do rozmowy, aniżeli reszta.
-Ne, ne… Kin-chan… jakiego rodzaju magii właściwie używasz? – spytała nalewając chłopakowi alkoholu do kieliszka
-Hmm… To dość trudne do sprecyzowania. – mruknął zerkając na nią – Możesz powiedzieć że magią pyłu, choć nie jest to dobre określenie. Moja magia nie ma konkretnej nazwy.
-Oh… a na czym dokładnie polega? – dopytywała się białowłosa
Jej rozmówca jednak machnął tylko ręką, wypił zawartość szklanki i chwiejąc się, szybko opuścił budynek gildii. Mimo iż nie był trzeźwy, dalej był tym samym Kin’em. I nawet procenty nie mogą tego zmienić. Zresztą nie tylko w jego przypadku. Wbrew pozorom, ludzie pijani, bardzo często pokazują swoją prawdziwą naturę, którą normalnie skrywali. Upojenie alkoholowe sprawia, że owa maska i iluzja codzienności znika. I choć można często od takich osób wyciągnąć więcej niż gdyby byli trzeźwi, to wciąż na niektóre rzeczy reagują podświadomie.

Tymczasem w jednym z miast na granicy Fiore, zaczęło już zmierzchać. Wiele zaułków spowitych było jednak cieniem przez całą dobę. Nieprzyjemny odór sprawiał, że ludzi mijali takie miejsca szerokim łukiem, nawet tam nie spoglądając. Niektórym osobom było to jednak na rękę. Długie, czerwone włosy zafalowały, gdy tajemniczy osobnik pozwolił martwemu ciału upaść z łoskotem na podłogę w jednym z tych ciemnych korytarzyków. Przerażający uśmiech zawitał na twarzy zbrodniarza, gdy przyłożył sobie zakrwawioną dłoń do ust. Z gardła wydobył się chichot, a bransoleta z małym kryształem zadźwięczała. Po chwili słychać było cichy szept.
-Wkrótce cię znajdę. I będziesz należeć tylko do mnie.
Następnie tajemniczego osobnika nie było już w zaułku. Zniknął, jakby nigdy tam nie stał. Ale martwe ciało mężczyzny pozostało. Pozostało i zaczęło leżeć w coraz większej kałuży krwi.

Słońce już o reszty znikło za horyzontem. Ptaki zerwały się z drzew jakby nagle czymś przestraszone. Krzyk kruków rozniósł się po okolicy. Na ulicach Magnoli już prawie nie było ludzi. Chłód nocy nie zachęcał do spacerów. Z jednej z bocznych alejek wypadł nagle zakrwawiony mężczyzna. Szybko oparł się o ścianę, gdy stracił równowagę. Przesuwając się po niej, aby utrzymać się choć w względnym pionie, zostawiał czerwony ślad. Usłyszał za sobą kroki. Spanikowany pobiegł przed siebie tak szybko, jak tylko mógł. Jednak nagle stanął w płomieniach. Z cienia wydobyło się ciche westchnienie. Jednak nikogo nie było widać. Kroki już nie zabrzmiały, a wiatr rozwiał to co zostało po mężczyźnie – same prochy.

Tego dnia w Fairy Tail panował wyjątkowy spokój. Spokój i dość napięta atmosfera. A wszystko za sprawą morderczych spojrzeń, zwykle spokojnego i radosnego mistrza gildii. Patrzył na wszystkich dookoła jakby chciał każdego po kolei prześwietlić i zabić, ówcześnie torturując. Co było powodem takiego zachowania? Otóż z samego ranka do Makarova przyszli ludzie z Rady. Goście nie przynieśli dobrych wieści. Wychodziło na to, że ktoś grozi Gildii Makarova. Dlaczego o pogróżkach wiedziała Rada, a nie sami zainteresowani. Tego już mistrz gildii nie zdradził swoim „dzieciom. Na dodatek ktoś widział osobę ze znakiem Fairy Tail, w miejscu gdzie doszło do pewnej zbrodni. I to był kolejny powód. Ojciec gildii bał się o swoich podopiecznych, a także martwił się kto był w tamtym miejscu. Dlatego teraz tak przenikliwie spoglądał na wszystkich.
Ten moment, na wkroczenie do budynku, wybrał sobie młody Dreyar. Uniósł brew widząc zaistniałą sytuację. Makarov spojrzał na niego wilkiem.
-Laxus… gdzie byłeś tej nocy? – zapytał po chwili milczenia, na co jego wnuk zmarszczył brwi
-W domu. To chyba oczywiste. – odpowiedział obojętnie, idąc w kierunku tablicy z misjami.
-Mamy kłopoty. Cała gildia. – dodał mistrz
-Nie pierwszy i nie ostatni raz. – odparł Pan Iskierka
Z kąta niedaleko słychać było ziewnięcie. Aya westchnęła głęboko patrząc na mistrza dziwnym, znudzonym wzrokiem. Siedziała przy stole i bębniła palcami o blat. Mistrz wbił w nią świdrujące spojrzenie, ale Kuroi nie przejęła się. Gdy w końcu Laxus wybrał sobie zlecenie, mistrz kategorycznie zabronił mu gdziekolwiek wychodzić. Pani Cienia znowu westchnęła i blondyn dopiero teraz zrozumiał jej wcześniejsze zachowanie. Nie uśmiechało jej się siedzieć cały czas w gildii. I doskonale to rozumiał. Jego dziadek pokrótce wyjaśnił mu sytuację, a chłopak nie był zadowolony. Cóż… nie on jedyny.
Nadszedł wieczór, a wróżki dalej miały areszt domowy. Staruszek bardzo martwił się o osoby, które od dłuższego czasu są na misjach. Część obecnych poszła do domów, lub zajmowała swój czas jakoś inaczej. Chociażby treningami czy - no właśnie – dziwnym popijaniem herbatki z dziwną kartkę na stole. Do tych ostatnich należeli Laxus i Aya. Dreyar uśmiechnął się lekko na słowa swojej współrozmówczyni. Zdecydowanie spodobał mu się jej pomysł. Kiwnął głową i dobił swój napój. Kuroi wyszła na chwilę do innego pokoju i po chwili wróciła z małą torbą na ramieniu i ubrana w swój nieśmiertelny płaszcz.
-Na stacji… - mruknęła cicho, Laxus zniknął przy użyciu błyskawicy
Kuroi obrzuciła pokój beznamiętnym spojrzeniem i opuściła mieszkanie. Mia spała u Leny i Riddle, a Kin gdzieś wybył, więc nie musiała się martwić, że ktoś ją przyłapie. Na czym? Cóż… nie trudno się domyślić, że zakaz mistrza jakoś jej nie przejął. Otóż brunetka postanowiła wybrać się na misję po kryjomu. I jakoś tak wyszło, że Laxus również. Nie chcieli się zbyt wcześnie razem pokazywać, bo ktoś mógłby zacząć snuć dziwne domysły. Taka Erza chociażby. Zaraz by było, że po kryjomu gdzieś idą. W ten sposób, oboje dotarli spokojnie na dworzec i wsiedli do pociągu. Misja była dobrze płatna i sporo mogło się na niej dziać. Toteż oboje nie mieli żadnych obiekcji.
W czasie drogi dość sporo rozmawiali. Głównie o gildii i jej członkach. Czasami temat schodził na sytuację, w którą Fiary Tail się obecnie wplątało, ale żadnemu z nich nie chciało się jakoś szczególnie ciągnąć tego tematu. Szybko więc znajdowali inny. Momentami nawet żartowali, co raczej było dość niezwykłym zjawiskiem jeśli mowa o tej dwójce.
-Tak właściwie, to jakie relacje łączą cię z Kinem? – spytał Laxus
-Jakie pytasz? Hmm… Jest dla mnie jak rodzina. Wiele razem przeszliśmy i jakby nie patrzeć sporo mnie nauczył. – odparła
-A tak właściwie do jakiej gildii należałaś? I dlaczego odeszłaś?
Dziewczyna zmarkotniała. Odwróciła wzrok i skierowała go na krajobraz za szybą. Laxus przyglądał się jej uważnie. Widać było, że spięła się na wzmiankę o gildii. Nie o przeszłości, a o gildii. Normalnie mówiła o tym co było kiedyś, ale ten temat był ewidentnie inny. I nie trzeba było być geniuszem, aby to zauważyć. Zapanowała chwila napiętej ciszy.
-Nie chcę o tym rozmawiać. – powiedziała w końcu
Blondyn kiwnął głową. Nie miał zamiaru naciskać. Nie należał do wścibskich osób, które wtykają nos w cudze sprawy. I tak – nie był jak Erza. Słuchał gdy ktoś mówił, obserwował co dzieje się wokół, ale nie mieszał się gdy nie było takiej potrzeby. Taki już był i raczej wątpliwe by ktoś mógł to zmienić. Ale tak było lepiej. Chłopak zamyślił się na chwilę. Nie bardzo wiedział co ma zrobić, ani co powiedzieć. Żaden neutralny temat nie przychodził mu do głowy. Chwilowo…
-Jak idzie trening Mii? – spytał, kiedy udało mu się wymyślić czym rozluźnić atmosferę. I udało się.
-Naprawdę dobrze. – uśmiechnęła się – Robi większe postępy niż się spodziewałam. Juvia jest świetną nauczycielką jeśli chodzi o magię wody.
-Owszem. Jest na poziomie maga klasy S, choć oficjalnie nim nie jest. W poprzedniej gildii należała do grupy osób, które były takimi odpowiednikami. Teraz jednak jakoś…
-Tak, słyszałam o tym. Jednakże nie wszyscy mają talent do przekazywania innym swojej wiedzy. – zaśmiała się cicho – Na szczęście ona nie należy do tej grupy.
-Fakt.
Laxus pokiwał głową, a ich rozmowa ponownie się rozwinęła. W końcu jednak dotarli na miejsce. Chcieli szybko wykonać swoją misję, aby nikt w gildii nie zauważył ich nocnego zniknięcia. Niestety pracodawca nie szedł im na rękę. Na dodatek nie bardzo chciał współpracować. A robota okazała się dość kłopotliwa. Uporali się z nią w 2 dni. Trzeba było jednak wracać. Zastanawiali się czy ktoś zauważył, że poszli na misję. Bo przecież nie musieli cały czas siedzieć w budynku gildii. Jednak doskonale zdawali sobie sprawę, że są takie osoby jak Erza, czy Natsu, którzy nie dają innym spokoju i bardzo często nie mają wyczucia. A szczęście do robienia innym kłopotów owszem. Nie chcieli jednak jeszcze bardziej przedłużać swojej nieobecności i z niepewnymi minami wsiedli w powrotny pociąg. Nie wiedzieli jednak, że byli obserwowani. Czerwone włosy zamigotały, gdy padł na nie blask promieni słonecznych. Rozległ się cichy chichot, a jego twórca zniknął niezauważalnie.

***

Mam nadzieję, że się podobało. Pozdro i do następnej, która pojawi się... myślę, że nie wcześniej niż za miesiąc, czyli 25/26 października.

poniedziałek, 2 września 2013

Rozdział 20

Tak, tak. Wiem, że miałam dodać nitkę dwa dni temu, ale kompletnie nie miałam czasu. Powód? okropny stres, mama w szpitalu, jakieś dziwne dokumentowe sprawy i jeszcze perspektywa rozpoczęcia roku i zbliżających się tortur szkolnych. Mam nadzieję, że wybaczycie mi to drobne opóźnienie i z radością powitacie notkę na pożegnanie wakacji ^^. 
Do rzeczy! Dedyk dla Fadziulki na nowej drodze szkolnej ^^. A teraz zapraszam do czytania!

***

---== Lucy ==---

O matko! Ale mnie głowa boli! Co do licha?! Ahh… no tak… wczorajsza impreza. Mam kaca. Cóż… to wszystko wyjaśnia. Chociaż nie. To nie wyjaśnia ręki, która swobodnie leży na moim biuście… Prywatności! Czy o tak wiele proszę?! Kur…! Kto jest takim idiotom, że…
-Natsu?
Tak. Oto po otworzeniu oczu, moja zacna i skacowana osoba widzi różowowłosego smoczego zabójcę z prawą ręką na MOIM biuście. Co prawda do łóżka się nie wpakował, tylko najwyraźniej choć trochę zmądrzał, bo teraz siedzi na podłodze  z głową położoną już na moim łóżku. Lewa ręka ułożona po głową, a twarz zwrócona w moja stronę. Taki spokojny i nieświadomy.
Czy on naprawdę nie może zrozumieć?! Jestem już tym zmęczona. Czy naprawdę musi wszystko utrudniać? Ten Natsu…
-O, Lucy! Już nie śpisz?!
Moja głowa… Boli… Jak można być tak… głupim?!
-Natsu, ciszej… mam kaca…
-Ah! Wybacz!
Głupek… debil… idiota… nierozgarnięty gówniarz!

---== Narrator ==---
Wkurzona blondynka prychnęła i obróciła się na drugi bok, tyłem do chłopaka, przy okazji strącając z siebie jego rękę. Salamander zrobił zdziwioną i niezrozumiałą minę. Przechylił głowę w bok i wpatrywał się w koleżankę. W końcu podniósł się i oparł na materacu łóżka. Nachylił się dość mocno, a jego twarz pojawiła się nagle na wprost blondynki. Ta zdziwiła się i schowała twarz w poduszę robiąc obrażoną minę. Oczywiście Natsu, jak to Natsu nie zauważył, że na jej policzki wpłynął delikatny rumieniec. A w każdym bądź razie nie odczytał tego w odpowiedni sposób.
-Lucy? Jesteś czerwona. Może masz gorączkę?
-Wyjdź… - odparła brązowooka z twarzą w poduszce
-Hę? Dlaczego?
-Wynocha!
Dziewczyna zrzuciła go z łóżka i obrzuciła poduszkami. Dość mocno. Czerwona na twarzy, również ze złości, ponownie wskoczyła pod kołdrę, plecami do gościa.
-I użyj drzwi. – dodała
Dragneel zaskoczony takim zachowaniem Heartphili, usłuchał. Grzecznie wstał i wyszedł bez słowa, używając drzwi. Z ogłupiałą miną godną upamiętnienia.
Tymczasem mag gwiezdnych duchów westchnęła cierpiętniczo. Chwyciła okrycie i przykryła się nim po sam czubek głowy. Leżała tak jeszcze przez chwilę. W końcu jednak kołdra została gwałtownie zrzucona, a przyczyna tego wydała z siebie iście piekielne warknięcie. Dziewczyna wstała i ruszyła w stronę łazienki. Miała ogromną nadzieję, że tym razem nikogo tam nie zastanie. Miała już dość wszelkich gości. Tych zapowiedzianych, jak i niespodziewanych. A przynajmniej tego dnia. Kiedy jak kiedy, ale owego dnia nie miała nastroju kompletnie na nic. Odkręciła letnią wodę i zrzuciwszy z siebie dotychczasowe ubrania, weszła pod prysznic. Chwila relaksu była jej potrzebna.
„Idiota” – to jedno słowo uparcie latało w jej myślach.

---== Kilka godzin wcześniej ==---
Gdy Natsu zabrał z imprezy Lucy, za dalsze rozkręcanie imprezy zabrała się Mira. Białowłosa zaczęła śpiewać, a gdy skończyła wszyscy gorliwie bili brawo. Ja również, chcąc skorzystać z chwili odpoczynku od nauki tańca. To było dziwne! Ja naprawdę nigdy nie umiałam tańczyć! No i nie lubiłam… A Laxus jak na złość, musiał podtrzymywać swój pomysł. Dlatego nie pogardziłam tą chwilą.
Jednak wszystko co dobre, nigdy nie trwa wiecznie. Toteż i ta chwila szybko minęła. Drayer pojawił się obok. Już myślałam, że zacznie ponownie ciągnąć mnie na parkiet, jednak ten tylko stał i patrzył na mnie wyczekująco.
-Co znowu? – spytałam, zirytowana trwająco „ciszą”. A przynajmniej naszym dziwnym milczeniem.
-Nie żeby coś, ale chyba już pora byś wróciła do siebie i w końcu wypoczęła.
-Hę?
-No chyba, że wolisz tańczyć. – uśmiechnął się złośliwie
-To cześć! – wyminęłam go i ruszyłam w stronę wyjścia
Usłyszałam jeszcze jak chłopak śmieje się i po chwili znalazł się obok mnie. Komuś się chyba naprawdę nudzi, że postanowił mnie odprowadzić. No cóż… nie miałam nic przeciwko. Jakby nie patrzeć, Laxus nie należał do osób, które wylewają z siebie nadmierne ilości słów. I to mi odpowiadało. Nie odzywał się, gdy nie było potrzeby. Nie zmuszał mnie to rozmowy, gdy tego nie chciałam. Nie przeszkadzał w kontemplacji czy rozmyśleniach. Po prostu był obok i szedł w milczeniu. W ciszy, która żadnemu z nas nie przeszkadzała. Wolnym krokiem zmierzaliśmy w kierunku mojego mieszkania, ciesząc się spokojem i przyjemnym chłodem czystego powietrza. Tak przyjemne i różne uczucie od tego w gildii. Tak przeciwna, do tamtej, atmosfera…
Wciągnęłam głęboko powietrze i uśmiechnęłam się pod nosem. Laxus tylko uniósł kącik ust w górę. Niedługo potem byliśmy już na miejscu. Weszliśmy na górę. Laxus usiadł na sofie, a ja poszłam zaparzyć herbaty. Wróciłam po 2 minutach z dwoma kubkami pełnymi gorącej cieczy. Jeden podałam Dreyerowi, a drugi postawiłam na stole. Siedzieliśmy chwilę w ciszy, która wcale nie była męcząca. W końcu jednak przerwałam ten moment.
-Dzięki za dzisiaj.
-Co konkretnego masz na myśli? Bo raczej wątpię by chodziło o naukę tańca. – uśmiechnął się kpiąco
-Owszem, nie chodzi o taniec. Choć przyznam, że nie było jakoś szczególnie źle.
-Więc za co dziękujesz?
-Za całość. Za wszystko. Za rozmowę, za pomoc, za nauczkę. Po prostu za wszystko.
Przymknęłam oczy i ponownie chwyciłam kubek z herbatą, delektując się jej zapachem.
-Nie masz za co dziękować. Było nawet zabawnie…
Zachichotałam, ale szybko, przemieniło się to w ziewanie. Aż sama się zdziwiłam. Laxus uniósł jedną brew do góry i tylko pokręcił głową. Dopił zawartość swojej szklanki i wstał.
-Na mnie już pora. Odpocznij.
Już chciałam wstać, gdy ten, tak po prostu, użył błyskawicy by zniknąć. Jemu to dobrze. Może sobie to tak publicznie robić! Ehh… Spojrzałam na ciemną ciecz, która już ostygła. Wlałam ją w siebie i po wzięciu krótkiego prysznica, położyłam się do łóżka. Mało mnie obchodziło, że impreza wciąż trwała w Fairy Tail. O gościach „honorowych” nie wspominając.

Następnego dnia do budynku gildii wybrałam się dopiero po porze obiadowej. Po drodze wstąpiłam jeszcze coś zjeść, bo lodówkę miałam pustą. Zapewne w wyniku „drobnych” działań Mii. I właśnie to wydarzenie uświadomiło mi, że pora wybrać się na jakąś misję i coś zarobić. Dlatego więc wybrałam się do gildii. No bo po co innego miałabym tam iść na kacu? Nawet jeśli lekkim, to masochistką nie jestem.
I w ten oto sposób znalazłam się przed wejściem o budynku. Wparadowałam tam jak najciszej umiałam i o dziwo zastał mnie względny spokój i cisza. A przynajmniej większa cisza niż zwykle bywa. No tak… alkohol zrobił swoje… Czmychnęłam niepostrzeżenie w stronę tablicy z misjami i zastanowiłam się krótką chwilkę. Wybrałam dość prostą misję o średniej płacy. Nie miałam ani siły, ani ochoty na coś trudniejszego. Jak zawsze musiałam podejść do Miry i pokazać, że biorę zlecenie. Szczerze mówiąc wolałabym tego uniknąć. Bo to w końcu Mira. Zapewne pamięta zdarzenia przed imprezą, bądź z jej początku. I równie możliwe było to, że zacznie ględzić o tych swoich domysłach. No, ale jak się na nią za to złościć? – to przecież Mira!
Podeszłam do niej, ale to o dziwo nie poruszyła tego tematu. Uśmiechnęła się tylko ciepło i spytała
-Znowu samotna misja?
-Ta… Tak mi się znacznie lepiej pracuje. Nie muszę się martwić, że komuś coś się stanie, gdy ja nie będę w stanie go ochronić. W ten sposób odpowiadam tylko za siebie.
-To trochę martwiące podejście. Czyżbyś nie ufała swoim zdolnościom?
-Można tak to nazwać…
-Poradzisz więc sobie sama?
-Akurat tego jestem pewna…
Ostatnią wypowiedź mruknęłam pod nosem i opuściłam budynek gildii. Misja polegała na ochronie dwójki podróżnych: mężczyzny i jego 13-letniego syna, którzy mieli podróżować przez dość niebezpieczny teren. Wynika z tego, że z racji, iż mogli napotkać na drodze przeróżne przeszkody w postaci potworów, bandytów czy czegoś podobnego, acz nie do końca magicznego, postanowili wynająć sobie porządnych ochroniarzy. Choć raczej ochroniarza, bo na misję wybrałam się sama przecież.
Wpierw skierowałam się do domu. Po krótkim namyśle, ubrałam na siebie krótkie, czarne shorty i podkoszulek na ramiączkach w błękitnym kolorze, a na nogi wsunęłam japonki. Chwyciłam do ręki torbę i wrzuciłam tam suchy prowiant oraz płaszcz. Kto wie w jakich warunkach przyjdzie mi pracować? Już chciałam wyjść kiedy przypomniały mi się słowa Mirajane. Sięgnęłam do szuflady w biurku i wyciągnęłam z niej kawałek papieru oraz pióro. Zamaszystym ruchem napisałam krótką wiadomość i wyszłam. Treść notatki brzmiała:
Wyruszyłam na misję. Wrócę niedługo. Nie zawracajcie sobie głowy tą sprawą. Misja jest prosta. Jak nie wierzycie, spytajcie Miry. Do zobaczenia!
Aya
I tyle. Po co się więcej rozpisywać? Nie ma sensu. Dlaczego nie pożegnałam się więc wprost? Po pierwsze: zaczęli by mi truć, że też chcą iść. No chociażby taka Mia, Kin czy Neah. O reszcie wróżek nie wspomnę. Po drugie: po co się żegnać, skoro nie odchodzę ani na zawsze, ani nie wyjeżdżam nawet na jakiś długi okres czasu. Przecież to tylko misja.
Nie zwlekając dłużej dotarłam na peron i wsiadłam w pierwszy, lepszy pociąg. Po co się kłopotać, jak i tak będę musiała dojść pieszo? A nieważne czym bym pojechała, najdłużej bym 2 „przystanki” mogła przebyć w ten sposób. Jakie to kłopotliwe. Niby praca łatwa, ale dojazd… okropny!
Kiedy już opuściłam ten „żyjący metal”, ruszyłam pieszo w stronę miejsca spotkania z klientem. A raczej planowałam iść pieszo. Jednakże słońce zrobiło swoje i najzwyczajniej w świecie użyłam do tych celów magii. Wyłoniłam się z cienia tuż za plecami mojego klienta. Mężczyzna żywo dyskutował z jakimś staruszkiem, klepiąc swojego syna po plecach. Cała trójka była zwrócona w stronę drogi, którą powinnam przybyć. Chrząknęłam nieznacznie, a oni podskoczyli. Zlustrowali mnie wzrokiem i w końcu mój pracodawca się odezwał.
-Wy-wybaczy panienka, ale nie usłyszeliśmy twoich kroków. – głos my lekko zadrżał, więc najwidoczniej jeszcze nie doszedł do siebie po moim nagłym pojawieniu się – W czym możemy pomóc?
Wbiłam w niego spojrzenie i westchnęłam.
-Ja w sprawie ochrony.
-Słucham? – mój rozmówca nie zrozumiał
-Jestem z Fairy Tail. Przyjęłam pańskie zlecenie ochrony.
-Haha! A to ci dopiero! Z Fairy Tail powiadasz?! A gdzie znak?!
Uniosłam lekko koszulkę i pokazałam czarny symbol gildii. Zapadła chwila milczenia, aż starsi mężczyźni znowu wybuchli śmiechem. Dzieciak milczał i uważnie obserwował. Ja natomiast miałam obojętną minę. Cóż… Spodziewałam się takiej reakcji.
-Słuchaj… Koniec tych żartów. Gdzie reszta?
-Przyszłam sama. – powtórzyłam niezmiennym głosem
-To są chyba jakieś kpiny! Jakaś gówniara ma was ochraniać?! – oburzył się staruszek – W tej waszej gildii, chyba macie naprawdę mało ludzi! Powinni chociaż sprawdzać czy ktoś się nadaje do takiej misji!
-Zapewniam panów, że jestem profesjonalistą i osobom, które mam ochraniać nic nie będzie grozić. – odparłam spokojnie
-Co za pewność siebie! – prychnął „krzykacz”
Moja irytacja sięgała już powoli szczytu. I choć starałam być opanowana, emocje postanowiły dać draniowi nauczkę. Cienie oplotły starca i zasłoniły mu usta. Żaden dźwięk już się z nich nie wydobył. Ten pobladł, a po chwili został wciągnięty w otchłań. „Wysadziłam” go jakieś kilkanaście metrów dalej, tak by mój zleceniodawca mógł go wciąż widzieć. Starzec pobladł i zaczął się trząść. Z każdą chwilą cienie wijące się wokół niego sprawiały, że przerażenie wdzierało się do jego serca. To uczucie dotarło również do zleceniodawcy i jego syna. Chłopiec zadrżał.
-Zdecydowanie za dużo przebywam z tymi impulsywnymi ludźmi. – mruknęłam – Czy możemy już ruszać w drogę? A może wciąż pan uważa, że się nie nadaję?
To mówiąc wycofałam moją magię i wbiłam spojrzenie w pracodawcę. Ten wciąż wpatrywał się w drugiego mężczyznę. W końcu spojrzał na mnie i kiwnął głową. Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy.
W czasie drogi rzeczywiście napotkaliśmy pewne niedogodności, ale nie miałam z nimi jakiegoś większego problemu. A mężczyzna, który jeszcze nie dawno się śmiał, patrzył na mnie z podziwem i nie żałował swojej decyzji. Uwinęłam się z tą misją naprawdę szybko. W zamian za to, oprócz obiecanej sumy pieniędzy, dostałam jeszcze drobny bonus.

Kiedy wracałam do gildii, na mojej drodze stanęła Levi z odrobinę dziwną miną, której nie mogłam rozszyfrować. O dziwo nie było z nią Gajeel’a. Uniosłam do góry jedną brew i uśmiechnęłam się złośliwie.
-Gdzie podziałaś swojego Romea?
-Oj, przestań! Znowu o tym! – obruszyła się – Chciałam z tobą pomówić o innej sprawie. – Mcgarden spoważniała – Chodzi o pieczęć, którą chciałaś bym zdjęła. Przepraszam, że dopiero teraz, ale przez te wszystkie wydarzenia w gildii… jakoś tak…
-Rozumiem. – przerwałam jej – W czym tkwi problem?
-Chodzi o to, że prawie udało mi się rozwiązać pieczęć. Pozostał tylko jeden etap.
-Jeden etap?
-Tak. Z początku tego nie sposób wiedzieć. Dopiero w trakcie. Jak zapewne wiesz, jej funkcją jest zapieczętowanie magicznej mocy.
-Tak. – odpowiedziałam, choć mól książkowy i tak wiedział
-No właśnie… Jednakże ten rodzaj jest inny. Potrzebny jest kontakt z krwią osoby, której moc została zamknięta. No bądź w przypadku przedmiotu…
-Osoby… - znowu wtrąciłam się, chcąc ułatwić niebieskowłosej zadanie
-To znacznie ułatwia, jednakże wciąż nie wiemy do kogo musimy się po tą krew zwrócić. – westchnęła
-Ja wiem. – dodałam
-Naprawdę?! – kiwnęłam głową, a na jej twarz wpłynął lekki uśmiech – To bardzo dobrze. Taki mały kawałek papieru, a tak wiele można nim zdziałać.
-O ile umie się go użyć. Zresztą… o ile się nie mylę, ta pieczęć mogła zostać umieszczona w dowolnym miejscu. Nawet na ciele, czyż nie?
-Owszem. – Levi zdziwiła się – Naprawdę nie sądziłam, że wiesz na ten temat tak dużo.
-Wiem znacznie więcej rzeczy. – uśmiechnęłam się ciepło – Aczkolwiek jest to ledwo kropla w morzu wiedzy.
-Też racja… To co? Idziemy dokończyć zdejmowanie pieczęci?
-Pewnie!
Skupiłam się i zaczęłam mentalnie szukać interesującej mnie energii. Kiedy już ją wyłapałam, skrzywiłam się nieznacznie. Doprawdy… Szybkim krokiem skierowałam się do mojego mieszkania z mocno zirytowaną miną. Kątem oka zarejestrowałam, że dziewczyna w okularach idzie za mną i jakoś dotrzymuje mi tempa. Jakie to wszystko było męczące. Zwolniłam trochę by za bardzo nie zmęczyć Levi, która jakby nie patrzeć, odgrywała główną rolę w tym przedstawieniu. I z całą pewnością nie była jakoś pełna energii. Mimo wszystko, zdejmowanie pieczęci łatwe nie jest.
Na miejsce dotarłyśmy ledwo po kilku minutach. Z rozmachem otwarłam drzwi, a osoby znajdujące się w pomieszczeniu aż podskoczyły. No… może z wyjątkiem Yoru, którą naprawdę ciężko jest zaskoczyć, czy przestraszyć. I tak – ten irytujący kot, również tam był. Kotka leżała rozłożona plackiem na MOIM łóżku z czarką sake przed pyszczkiem. Kot z czarką sake!
Na podłodze siedział Neah, Kin, Riddle i Lena. Cała czwórka z kartami w rękach. Hazard w moim domu?! W sumie… mi to obojętne. Oczywiście dopóki nie zaczną pijani rozwalać mi mebli. Podeszłam do bruneta i wyciągnęłam moją katanę z sayi*. Wszyscy spojrzeli na mnie dziwnym i niezrozumiałym wzrokiem. Ja tylko westchnęłam i machnęłam ręką w stronę Levi, wciąż stojącej w drzwiach.
-Potrzebujemy twojej krwi. Inaczej się TEGO nie pozbędziemy.
-Jego krwi? – wtrąciła się Mcgarden
-Owszem, jego.
-Ah…
-Ależ oczywiście Aya-chan! – Neah uśmiechnął się słodko. A przynajmniej w jego mniemaniu.
-Pospiesz się. Nie mamy wieczności, a to powinno być w twoim interesie nie moim.
Potraktowałam go chłodnym i lekko zirytowanym głosem. Ten jednak wciąż miał tą swoją wesołą, niczym niewzruszoną, minę. Niemniej jednak, chwycił ostrze gołą ręką i zacisnął dłoń, przesuwając ją jednoczenie po mieczu. Czerwona ciecz, powoli spływała po srebrnym metalu i skapywała na podłogę. Neah zabrał rękę, a rana na niej zagoiła się, w ciągu sekundy, na oczach wszystkich. Kin podał mu jakąś chusteczkę, by można było zetrzeć krew. Tą na podłodze i tą ściekającą z palców bruneta. Ja tymczasem podeszłam do zdziwionej Levi, która uparcie wpatrywała się w miejsce gdzie powinna być rana. Ocknęła się dopiero gdy podsunęłam jej pod nos zakrwawioną katanę. Dziewczyna chwyciła owy przedmiot, a z kieszeni wyciągnęła plik kartek. Kucnęła na ziemi i zaczęła wszystko rozkładać. Po kilku chwilach, kartki leżały już w ten sposób, że rysunki i symbole znajdujące się na nich, tworzyły okrąg, w którym znajdowały się różne słowa czy znaki. Na środku ułożona była mała karteczka, którą jej przekazałam. Wtedy chwyciła moją broń i skierowała ostrzem w dół, tuż nad tym niewielkim kawałkiem papieru. Kiedy pierwsza kropla spadła, magiczny okrąg rozbłysnął na złoto. Neah zaczął kaszleć i krztusić się. Skulił się i tak trwał dopóki światło nie zniknęło.
-No! Chyba się udało! – zawołała wesoło Levi.
Była ewidentnie wyczerpana, więc chwyciłam ja pod ramię i poprowadziłam w stronę łóżka. Yoru zeskoczyła, niezadowolona, na podłogę robiąc miejsce oczytanej wróżce. Posadziłam ją i odwróciłam się w stronę Neah. Ten właśnie się podnosił do bardziej wygodnej pozycji. Zauważyłam, że na jego twarzy widać było wyraźną ulgę. Oczywiście ucieszyło mnie to, bo pomimo iż jest (był, jest i będzie) irytującym idiotą, to wciąż jest mi bliski. Nie tak jak Kin, ale pewnych więzi nie da się zerwać. Nawet po czymś takim, czego dopuścił się Neah.
-I jak? – rzuciłam zaciekawiona
-Znacznie lepiej! Choć przyznam, że nie spodziewałem się, że tak będzie boleć… - brunet zrobił smutną, w jego mniemaniu, minkę
-Głupek. – skwitowałam z westchnieniem i przewróciłam oczami
Popatrzyłam na Mcgarden. Zdążyła już zasnąć. Postanowiłam, że pójdę poszukać Gajeela i poinformować go o stanie jego dziewczyny. Nie to, żebym chciała się jej pozbyć, ale chyba powinien wiedzieć co się dzieje, prawda? Pewnie już się zaczął martwić. A raczej, rzucać się jak ryba w sieci, bo nie może jej znaleźć. A nie chce ryzykować zdrowia mojego mieszkania, które z całą pewnością przegrałoby w starciu ze spanikowanym i rozjuszonym smoczym zabójcą. A wiadomo przecież, że taki łatwo poddaje się emocjom. W końcu smoczy zabójcy mają w sobie więcej ze zwierząt niż normalny człowiek i praktycznie zawsze kierują się instynktami. No chyba, że ich taka Erza powstrzyma. Ale jej to się akurat Gajeel nie boi. Chyba. Innymi słowy, taka niszczycielska moc nie była mi na rękę. Szybko więc znalazłam się pod budynkiem gildii, używając do tego mojej magii. Weszłam i od razu zaczęłam szukać wzrokiem „zjadacza żelaza”. Nim jednak udało mi się go dostrzec usłyszałam rozbawiony czymś głos najstarszej Strauss. Z tym, że ona zawsze ma taki głos. A może tylko mi się zdawało? A przynajmniej ja tylko taką ją widziałam.
-Aya-san! Już wróciłaś? Dość szybko! Jak misja?
-Dobrze. Wykonana. Przebiegła bez większych problemów.
-Czyli jakieś drobne były?
-Oczywiście. Jak zawsze. Inaczej nie potrzebowaliby pomocy maga.
Chwilowo zamilkła, a ja wróciłam do poszukiwania mojego celu. Kątem oka zarejestrowałam Erzę, która z miną zabójcy związywała Grey’a i Natsu. Przy okazji co chwila pocierając sobie skronie. Czyżby i ją dopadł kac? No proszę, proszę… A to ci niespodzianka! Nigdy bym nie przypuszczała, że na Scarlet może tak silnie podziałaś efekt alkoholu! Ale to nie ona mnie interesowała, więc rozglądałam się dalej.
-Szukasz kogoś? – spytała ponownie białowłosa widząc mój, przeczesujący pomieszczenie, wzrok.
-Powiedzmy.
-Ah! Właśnie! Levi-chan cię szukała.
-Tak, wiem. – odparłam obojętnie
I wtedy jak na zawołanie pojawił się przede mną Redfox. A raczej wyrósł jak spod ziemi. Strauss zachichotała. Mag żelaza chwycił mnie za ramię i wybiegł z gildii niczym burza. Taka z metalowymi piorunami. To może bardziej fabryka? Mniejsza o to! Najwyraźniej nie chciał żeby ktoś zauważył, że się o mola książkowego martwi. Stanął naprzeciw mnie mocno ściskając moje oba ramiona. A trzeba przyznać, że siłę miał.
-Wiesz gdzie jest Levi?! – wykrzyczał mi w twarz
Zmarszczyłam brwi i zasłoniłam sobie uczy. Jęknęłam i zdzieliłam go w brzuch. Odsunął się trochę i złapał za trafione przeze mnie miejsce. Z wciąż obolałymi narządami słuchu i rękami je osłaniającymi, stanęłam nad nim, jak kat nad ofiarą.
-Owszem wiem. – powiedziałam to cichym, aczkolwiek pewnym tonem – Właśnie w tym celu tutaj przyszłam. Ale teraz się zastanawiam czy ci powiedzieć.
-Co?!
-Ciszej trochę! Nie jestem głucha!
-Przepraszam… Ale Levi-!
-Nic jej nie jest. Dopadło ją po prostu zmęczenie. Idź do swojej dziewczyny. Jest w moim mieszkaniu. Trafisz? – rzuciłam mu zirytowane spojrzenie
Chłopak pokiwał głową i już go nie było. Ciekawe czemu nie próbował jej znaleźć po zapachu? Może był zbyt spanikowany by o tym pomyśleć? Oto jest pytanie! Chyba na razie się tego nie dowiem. Do mojego domku pewnie już zlazło się całe stado ludzi. A nawet jeśli nie, to osoby które już tam były, bądź będą (Gajeel), to i tak było stanowczo za dużo. No i pewnie wciągnęliby mnie do tej swojej gry w karty i z alkoholem, który pojawiłby się znikąd. Natomiast ja miałam inne plany. Z całą pewnością bardzo odległe od tych hałasów. Dzisiaj… będzie pełnia…

***


Mam nadzieję, że się podobało. Wyjaśniając:
*saya – pochwa na miecz





















To teraz był taki drobny bonus. Nie trudno chyba zgadnąć, że są to Elfman i Evergreen. Jeśli chcecie obrazki z jakiegoś innego anime w ramach bonusu, to zapraszam do napisania do mnie o tym ^^. Pozdro i do następnej!