sobota, 10 października 2015

„Przeszłość odciska na nas swoje piętno”

One-shot (Spin-off): „Przeszłość odciska na nas swoje piętno”
Ostrzeżenie: +18 - tekst zawiera sceny brutalne bądź nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Główna taka scena została napisana kolorem czerwonym. Czytacie na własną odpowiedzialność. 

***

Znowu przyszli. Jak zawsze. Ale zdążył się już przyzwyczaić. Wszystko powtarzało się dzień za dniem, godzina za godziną. Na początku bolało. I ciało, i duszę, i dumę. Dumę, którą już dawno stracił. Sam nie wiedział ile to wszystko już trwało. Może tydzień, może miesiąc, a może rok lub dłużej. Całkowicie stracił poczucie rzeczywistości. Ale może tak było lepiej. Mniej bolało. Nie łudził się już, że zdoła się z tego wydostać, że uwolni się. Już dawno wszystko straciło sens, a cała nadzieja uciekła.
Kiedyś jeszcze próbował uciekać. Chciał wykorzystać każdą okazję. Ale zawsze bez skutku. A potem tylko bardziej cierpiał. Przestał w końcu próbować. Teraz już nawet nie przykładali aż takiej wagi do pilnowania go.
Ale on już po prostu nie miał sił. Na nic. Kiedy przychodzili, nie wydawał z siebie już nawet żadnych dźwięków. Patrzył beznamiętnie w jeden punkt w czasie gdy oni robili z nim co chcieli.
Torturowali go i upokarzali. Traktowali jak zwykłą dziwkę. Choć przypuszczał, że nawet dziwki były lepiej traktowane od niego. Był cholerną zabawką, której niszczenie sprawiało im radość, satysfakcję i najwyraźniej również podniecało. Był mężczyzną, a mimo to brali go raz, za razem. Coraz brutalniej, w coraz bardziej obrzydliwy sposób. Przyprowadzali mężczyzn, którzy płacili za to, by wejść w niego. Starych, obleśnych, chcących ukryć swoje zainteresowania jak najgłębiej, ale nie mogący się ich pozbyć. Sapali błądząc po jego nagim, poobijanym i wychudzonym ciele. Zapach ich śmierdzących, spoconych ciał zawsze wywoływał w nim obrzydzenie. Kiedy się opierał, pozwalali na wymyślne zabawy z jego ciałem. W ramach „nauczki”. Za każdym takim razem miał ochotę się zabić, ale nie miał sił. Zupełnie. Krwawił, ale nikt nie opatrzył porządnie jego ran. Nawet się nie łudził, że to zrobią. Tylko gdy przychodził ktoś, żeby się z nim zabawić, przecierali trochę jego ciało, albo zwyczajnie oblewali lodowatą wodą. Praktycznie cały czas na jego ciele były jakieś rany. Nie było skrawka skóry, która nie byłaby naznaczona tymi wydarzeniami. Każdy mięsień krzyczał z bólu, ale jego gardło już nie dawało rady.
Ileż to już razy sfrustrowani seksualnie ludzie przychodzili i wyżywali się na nim? Albo zirytowani pracą, czy innymi rzeczami, chcieli się wyładować i poniżali go na najgorsze możliwe sposoby?  Nawet nie liczył ile razy uderzali jego głową o posadzkę. Ile razy łańcuch, czy bat smagał jego ciało. Ile razy śmiali się gdy gasili na nim swoje cygara, papierosy czy zapałki. Ale czas płynął swoim tempie. Albo niemiłosiernie się dłużąc kiedy on chciał by wszystko trwało jak najkrócej, albo skacząc szybko kiedy miał nadzieję na odpoczynek.
Aż pewnego razu wszystko się zmieniło. Nic nie trzymało się schematu. Na zewnątrz zapanował chaos. Krzyki ludzi, panika i wybuchy. Tego dnia nikt nie przyszedł. Do jego stępionych zmysłów dotarł drażniący zapach – krew. Usłyszał kroki i już wiedział, że znowu przyszli żeby zdeptać jego dumę. Zamek zatrzeszczał. Ktoś odsunął wszystkie zasuwki i powoli otworzył skrzypiące drzwi. Nie miał siły się nawet poruszyć. Nie chciał. Ale kiedy żaden cios nie nastąpił, zmusił swoją głowę żeby lekko się uniosła i obróciła. Na początku obraz nie był zbyt wyraźny. W końcu jednak był w stanie rozróżnić trzęsącego się strażnika. Nie minęło zbyt wiele czasu, a jego głowa poturlała się po posadzce, brudząc ją czerwoną posoką. Ciało strażnika upadło z głuchym hukiem.
Wtedy w drzwiach pojawiła się ona.
Jej drobna figura wydawała się złudzeniem. Kolejną iluzją wywołaną przez zszargany umysł. Czerwone włosy zafalowały majestatycznie kiedy podeszła do niego. Oczy w tym samym kolorze patrzyły na niego. Kucnęła obok, otulając go zapachem kwiatowego szamponu oraz krwi. Rozwinęła jakieś małe zawiniątko, które po chwili okazało się kocem. Cienkim, ale wystarczająco szerokim by okryć całe jego ciało.
-Jestem tutaj. Już nic ci nie grozi. Przyszłam po ciebie. Zabieram cię do domu Luc. – jej cichy szept wystarczył żeby poczuł się lepiej. Już wiedział kim jest – nie śmieciem, czy zabawką, ale bratem swojej siostry. I miał imię – Luc. Zamknął oczy i odpłynął. Ze świadomością, że jest teraz bezpieczny.

***

O mój boże… co ja napisałam. Historię Luc’a. A co gorsza… Sadyzm znowu się u mnie pojawia. Dobra, przyznaję, że i tak cudem się powstrzymałam od rozpisania tego bardziej. Faktem jest że w mojej wyobraźni było o wiele więcej bardziej szczegółowych i brutalnych scen. Nie napisałam ich jednak. Dopowiedzcie sobie resztę sami...
(Możecie to traktować jak one-shot o przeszłości, albo spin-off będący po prostu... spin-offem.)