Ciąg
dalszy mojego marudzenia i gadania/pisania od rzeczy. Tak – czyli kolejny
rozdział mojego nędznego opowiadania. Co prawda chciałam przed poważniejszą
akcją dać trochę więcej zabawy, ale przecież nie można się zawsze bawić, ne? BTW - wciąż ubolewam nad niewielką liczbą komów.
No
dobra! Koniec bredzenia! Enjoy~!
***
Na
statku, w jednym z ukrytych pokoi,
który służył jako centrum dowodzenia, stał białowłosy mężczyzna. Pochylał się w
geście szacunku i może nawet strachu, przed osobą siedzącą na drewnianym
krześle i wpatrującą się w to co działo się na dole. Miał doprawdy wyśmienitą
zabawę obserwując jak te marne istoty wiją się pod nim w rozpaczy, strachu i
panice. Czerpał z tego prawdziwą radość. Z błogością na twarzy patrzył jak małe
dziecko płacze nad trupem swojej matki. Jak jego ludzie niszczą budynki, a
potem bez większego problemu chowają się przed spanikowanym wrogiem. Jak
oficjalne siły ścierają się z naiwnymi magami legalnych gildii. Może i byliby
silni, gdyby on nie miał tak doskonałego planu, sporej ilości ludzi oraz
niezniszczalnej obrony. Cieszył się z tego jak dziecko. Zachichotał gdy jakiś
mag zemdlał po zabraniu mu mocy.
-Ekhem…
Pa – zaczął białowłosy, jednak szybko mu przerwano
-Tak,
tak. Wiem, że bardzo chciałbyś się spotkać ze swoim utęsknionym synkiem, ale na
razie zajmij się sianiem paniki, mój drogi przyjacielu. – po pomieszczeniu
ponownie poniósł się chichot – No spójrz na nich. Czyż nie są zabawni? Ah! Mogę
tak patrzeć na nich cały czas! Ich mimika gdy odczuwają ból, ten fizyczny i
psychiczny, jest doprawdy cudowna! Te emocje i zachowania, gdy są przypierani
do muru. To głupie poświęcenie… tego akurat nigdy nie mogę pojąć. Nie sądzisz,
że ciekawym zjawiskiem jest ich pragnienie zemsty, gdy sytuacja jest
jednocześnie tak beznadziejnie krwawa i śmiertelna? Rozumiesz o co mi chodzi?
-Tak…
myślę, że tak. – odpowiedział niepewnie, jakby z przerażeniem
-Bzdura!
Nic nie rozumiesz. Ty tylko pragniesz potęgi. Ah! Jesteś taki nudny… Ale za to
ciekawym jest to, jak wiele jesteś w stanie poświęcić by tą potęgę zyskać. Temu
nie zaprzeczę. – kolejny chichot mrożący krew w żyłach
Sługa
nie odpowiedział. Czuł, że zimny pot oblewa mu plecy. Chciał potęgi, to fakt,
ale osoba przed nim była najbardziej przerażającą ze wszystkich jakie do tej
pory spotkał. Z drugiej jednak strony czuł podziw. Czy szacunek? To
niekoniecznie, ale podziw na pewno. A strach i podziw razem tworzą naprawdę
mocny roztwór. I to bynajmniej nie taki chemiczny.
-Spójrz
na nich. – ponownie odezwała się osoba przed nim – Zachowują się jak mrówki, do
których mrowiska wrzucono gaz, czy inny środek dymiący. Są tak przewidywalni, a
jednak tak zaskakujący momentami i pochłaniający moją uwagę. Aż chce się na
nich patrzeć. Tak bardzo mnie intrygują i bawią. – zapadła chwila ciszy, którą
przerwał zirytowany głos – Czy nie miałeś przypadkiem iść i siać panikę?
-Tak
jest! Najmocniej przepraszam! Już idę! – białowłosy ukłonił się jeszcze głębiej
i prawie wybiegł z pomieszczenia
-Ah!
Jak ciężko w dzisiejszych czasach o dobrych ludzi. – tym razem głośno
westchnął. Szybko jednak dobry humor powrócił do niego i zachichotał ponownie
spoglądając na widowisko dziejące się w dole. Mógłby je chłonąć wieki, a i tak
by mu się nie znudziło.
Aya
przemierzała ulice upadającego miasta. Przed chwilą miała krótkie spotkanie z
jednym z wrogów, w którym udało jej się „grzecznie” dowiedzieć paru
interesujących rzeczy. A jakże by inaczej? W końcu jej moc mogła bez problemu
sprawić, by strach skutecznie ogarnął i obezwładnił jej przeciwnika. Szkoda
jednak, że tylko jednego lub dwóch na raz. Teraz jej celem było znalezienie
ojca Oriona. Bo to on zaprowadzi ją do sprawcy tego całego zamieszania. Już się
nie mogła doczekać. A szczególnie tego, jak miło się przywita z każdym z nich.
Nie mniej jednak musiała się spieszyć. Życie Mii było zagrożone. A to stanowiło
sprawę priorytetową – z całą pewnością ważniejszą od psychicznego znęcania się
nad białowłosym draniem, który nosił miano „ojca” jej przyjaciela. To akurat
mogło poczekać trochę dłużej. Ale drobna „rozmowa” z nim już nie.
I
w tym momencie, z jednej z alejek wyszedł poszukiwany przez nią mężczyzna.
Normalnie szczęście chyba postanowiło być po jej stronie. A przynajmniej w tej
sprawie. W końcu ten osobnik był obrzydliwy nawet w oczach innych ludzi –
własnych sąsiadów i współpracowników, gdy jeszcze był bardziej… normalny. O ile
kiedykolwiek można go było tak określić. Chociaż Aya wolała w to nie wnikać. W
końcu nie znała go sprzed dołączenia jego syna – Oriona do gildii.
-Oh!
Kogóż moje oczy widzą! – odezwała się przesłodzonym głosem, który z całą pewnością
nie wróżył nic dobrego. A nawet gdyby on tego nie wyczuł, to umazana krwią
blada twarz skutecznie odwiodłaby go od naiwnych myśli.
-Hehe…
A więc spotykamy się ponownie Okrutna Bogini Ciemności. – zaśmiał się drwiąco,
choć można było wyczuć w jego głosie pewnego rodzaju niepokój – Szkoda że nie
mieliśmy okazji zapoznać się w innych okolicznościach.
-Oh!
Jak miło. – zanuciła, po czym jej cienie przebiły nogi białowłosego na
wysokości ud. Ten sapnął ze zdziwienia i bólu.
-Ty…
-Czyżbyś
mnie nie doceniał? – powiedziała przymilnie – Mój drogi… jak sam powiedziałeś,
jestem Okrutną Boginią Ciemności, więc nie wywyższaj się. A teraz grzecznie
mów, gdzie jest twój szef, hm? – pewnie powinna się skupić na tym czy w pobliżu
nie ma jakiś członków Fairy Tail, którzy mogliby usłyszeć jak ją nazwał, ale
zignorowała to. Miała teraz inny cel.
Z
każdą chwilę strach, wywołany magią Kuroi oraz ten naturalny, coraz bardziej
ogarniał mężczyznę i paraliżował go. Drżącą ręką złapał się za swój nadgarstek
i zerwał z niego rzemyk, na którym wisiał dziwny granatowy kamień o
nieregularnych kształtach. I o dziwo, przy głębszym skupieniu się na nim, można
było dostrzec dość w rodzaju mgły w środku. Mężczyzna z głupim, cynicznym
uśmieszkiem ścisnął kamień, a jego ciało otoczyło dziwne światło, które
zniszczyło cienie otchłani. Aya zmarszczyła brwi. Nie miała czasu na zabawę z
tym idiotą. Skoczyła ku niemu i złapała za gardło, przygniatając
zdezorientowanego maga do podłoża.
-Chyba
nie myślałeś, że do walki używam tylko magii, co? – syknęła mu w twarz, po czym
pozbawiła mężczyznę mocy i wytrąciła kamień z dłoni – A więc miałam rację. To w
ten sposób stajecie się potężniejsi niż normalnie. – powiedziała zerkając na
kryształ – Ale to tylko chwilowe. Do czasu aż wykorzystasz moc kamienia. –
warknęła, doskonale zdając sobie sprawę z czego ów klejnot powstał. Pytanie
tylko czy on wiedział? – A teraz mów!
Po
kilku niedługich minutach, Pani Cienia już udało się przekonać do współpracy
niechętnego pseudo-ojca i razem z nim znalazła się na statku przy użyciu
Shadow-travel. Co tu dużo ukrywać? Akurat on wiedział, że coś takiego potrafi.
Zbyt dużo kręcił się wokół jej dawnego życia, by tego nie wiedzieć.
Przy
drobnej sile perswazji, pokazał jej nawet gdzie jest ukryty pokój tajemniczego
szefa. Jednak z racji, że nie udało jej się otworzyć drzwi, najzwyczajniej w
świcie zniszczyła ścianę. Wraz z kilkoma innymi. Gdyby ją Fairy Tail teraz
widziało, z całą pewnością uznało by, że pasuje do nich jak ulał. Tak jak się
spodziewała – ujrzała czerwonowłosego osobnika, którego spotkała z Laxusem na
ich tajemnej misji. Jednak zdążyła się już upewnić, że był to mężczyzna. Choć
można było się pomylić, bowiem jego delikatnie kobiece rusy, długie włosy i
sukienko-podobne ubranie mogły zmylić niejednego.
-Oh~!
Jak miło! – gospodarz zaklaskał w dłonie, nie przejmując się morderczym
spojrzeniem brunetki – A więc przyszłaś mnie odwiedzić osobiście! Jak miło!
Chciałbym z tobą dłużej porozmawiać, ale sama rozumiesz… gdy jesteś taka
wściekła, to ciężki z ciebie przeciwnik. – zaśmiał się – Czyżby coś się stało?
-Oddaj
Mii, to co jej zabrałeś. – syknęła w odpowiedzi
-Masz
na myśli… Riddle? Tą blondynkę? – zastanowił się pukając placem w policzek
-Nie,
draniu. Mówię o mojej uczennicy. Oddaj cząstkę duszy, którą ukradłeś. I którą
próbujesz zamienić na moc, ówcześnie dostając w swoje ręce całą jej duszę. Ale
do tego musi ona stracić życie. – wywarczała
-Oh!
Cieszę się, że mnie rozumiesz. Jesteś bardzo spostrzegawcza! Ale pewnie wiesz
też, że nie uśmiecha mi się oddać tak wspaniałego źródła mocy.
-Draniu…
Nie wiem kim dokładnie jesteś, ale niepodobna mi się, że masz taką samą twarz
jak Luka.
Mężczyzna
zadrżał i zmrużył wściekle oczu, uśmiechając się drapieżnie. Wstał, spojrzał
przelotnie na scenę dziejącą się w mieście i ponownie wbił spojrzenie w Ayę.
Zaśmiał się szaleńczo.
-Wiesz…
Już przy naszym ostatnim spotkaniu stwierdziłem, że chcę cię mieć w swojej
kolekcji. Ciebie i tego blondyna. Ale wiesz… teraz sprawiłaś, że jeszcze
bardziej zapragnąłem to zrobić. Jednak nim to nastąpi… myślę, że zabawnie
będzie oglądać cię, jak rzucasz się w rozpaczy, gdy parę bliskich ci osób
zginie. Myślę, że zaczekam i będę pławić się w tym widoku. Z całą pewnością
będziesz miał baaardzo piękne spojrzenie, nie sądzisz? – przechylił lekko głowę
i wciąż uśmiechał się przerażająco.
Aya
pobladła na jego słowa. Nie podobało jej się to. Jego słowa… jego spojrzenie,
uśmiech… cały on w swoim jestestwie nie wróżył nic dobrego. Czuła to, a jej
przeczucia (niestety) bardzo często się sprawdzały. Kuro rzuciła białowłosym w
jego stronę i wykorzystując moment dezorientacji zaatakowała z kataną w ręce.
Czerwonemu jednak szybko przeszło zaskoczenie i nie miał zbytnich kłopotów ze
zrobieniem uników. Rozgorzała walka. Aya używała cieni i miecza, a on najpierw
robił uniki, później te swoje dziwne sztuczki z nagłym lecz płynnym pojawianiem
się w nagłych miejscach. Jednak w momencie gdy brunetka zaszła go od tyłu, ten
obrócił się gwałtownie i… ciął ją nożem, który wyjął z drugiego rękawa.
Dziewczyna odskoczyła, jednak chłopak pojawił się obok niej i silnym uderzeniem
posłał ją na ścianę, przez którą się przebiła i wypadła na zewnątrz statku.
Spadała, jednak przeciwnik nie poprzestał na tym. Pojawił się przed nią dzięki
tym swoim sztuczkom i przyspieszył lot kopnięciem w brzuch. Kuro z ogromną siłą
wbiła się w ziemię, strasząc przy tym walczących. Spora ilość kurzy i pyłu
wzniosła się w powietrze, jak to zawsze bywa w takich sytuacjach. Czerwony
uśmiechnął się drwiąco, jednak wiedział, że to jeszcze nie koniec. Miał rację. Z
unoszącego się dymu, w jego stronę poleciał jakiś kształt, którym w momencie
opuszczenia tej chmury okazała się właśnie Aya. Była poraniona i poobijana, ale
wciąż nieopuszczana i utrzymywała tempo. Można by wręcz powiedzieć, że je
zwiększała. Szybkie, krótkie pchnięcie mieczem, uderzenia z łokcia czy kolana.
Wymiana ciosów następowała ledwo zauważalnie. Jednak jej przeciwnik wcale nie
pozostawał gorszy. Większości ciosów udało mu się uniknąć, jednak nie
wszystkich. Na dodatek cienie również go atakowały. Toteż nic dziwnego, że
postanowił zwiększyć dystans, by zyskać przewagę. Odskoczył. Nim jednak dotknął
ziemi, zniknął i pojawił się jeszcze dalej, a w miejscu gdzie miał wcześniej
wylądować, z ziemi wyłoniły się cienie w kształcie ostrych kolców. Pani Cienia
dyszała. Już wcześniej zużyła sporo mocy. A wizyta w kanałach statku z całą
pewnością mocy jej nie dodała i zdawała sobie z tego sprawę. A także z tego, że
już walcząc ramię w ramię z Laxusem przeciw temu mężczyźnie mieli problem ze
zranieniem go, a co dopiero ona sama. I to w tym stanie. Gdyby tylko nie była
tak osłabiona i zmęczona. I gdyby tylko się tak…
-Gdybyś
się tylko tak nie bała swojej prawdziwej mocy, to ten pojedynek byłby bardziej
interesujący. – zakpił, jednocześnie zgadując co ona myśli – Może nawet
miałabyś jakieś szanse by mnie pokonać?
Aya
zacisnęła mocniej dłoń na rękojeści katany. Wiedziała, że próbował ją
wyprowadzić z równowagi. A może to było po to by złamać ją psychicznie? Kto
wie… obie wersje były równie prawdopodobne. Niestety. Chciała zaatakować
ponownie jednak w tym momencie poczuła jakiś dziwny impuls. Coś było nie tak.
Nie mogła jednak stwierdzić co. zmarszczyła gniewnie brwi, gdy ten czerwony
drań, stojący przed nią uśmiechnął się pogardliwie. Nie podobało jej się to.
Poczuła dziwnie pulsującą energię Riddle, która wcale nie pomagała jej się
uspokoić i skupić na walce. Hagane nie należała do osób, które łatwo popadają w
taki stan. Jaki dokładnie? To pulsowanie wyglądało tak, jakby straciła nad sobą
panowanie. Nad swoją magią. Albo jakby… ktoś wysysał z niej moc. Zadrżała na tą
myśl. Główny prowodyr tego stał przed nią, więc to ktoś inny musiał teraz to
robić. W jej myślach zawitał obraz dwukolorowego mężczyzny, którego miała
okazję spotkać. I który na dodatek (o zgrozo) bez większych problemów stawił
czoło jej, Laxusowi i Lenie. Fakt, że wszyscy byli osłabieni niewiele zmieniał.
Było ich troje, a on sam. I prawie go nie tknęli. Fakt – byli wtedy na jego
terenie, ale teraz mógł mieć ze sobą innych ludzi. A to nie dawało optymistycznych
myśli. Szybko jednak odrzuciła od siebie te przerażające obrazy i skupiła się
na wrogu. A przynajmniej się starała.
-Czyżby
coś się stało twojej drogiej telekintycznej przyjaciółce?
Ton
jakim to powiedział tylko utwierdził Ayę w przekonaniu, że sytuacja jest
naprawdę kiepski. Jednak w momencie gdy chciała mu odpowiedzieć, poczuła mdły,
słodkawy zapach. A on zaczął się śmiać jak szaleniec. Coraz głośniej, i
głośniej. Kuroi zakręciło się w głowie i zachwiała się lekko, podpierając się
na swojej broni.
-Oh!
Wygląda na to, że zaczyna działać!
-Co?
– zdziwiła się
-Mówię
o truciźnie, którą moi ludzie właśnie rozpylają w powietrzu na całym terenie
Magnoli. – wyjaśnił uprzejmie, a kpiący uśmieszek nie opuszczał go ani na
chwilę. Co najwyżej poszerzał się jeszcze bardziej, lub wracał do poprzedniego
stanu.
-Draniu…
- zaczęła
-Aya!
– ktoś zawołał ją, zwracając uwagę obojga. To był Kin, który pojawił się nagle
i biegł w ich stronę z determinacją w oczach. Gdy zobaczył czerwonowłosego
pobladł, ale nie zatrzymał się. Wręcz przeciwnie – przyspieszył. Doskoczył do
młodej Kuroi i położył jej dłoń na ramieniu, nie spuszczając jednocześnie
wzroku z stojącego nieopodal młodzieńca.
-Kin?
Normalnie pewne spytałabym gdzie się podziewałeś, ale mam inny problem –
syknęła, zerkając na blondyna tylko przez ułamek sekundy. Jednak przez tą
krótką chwilę udało jej się zarejestrować, że złotooki był ranny. Nie jakoś
poważnie, ale jednak był.
-Ho….
A to ciekawe! – zaśmiał się czerwony – Czyż to nie Kin no Ryuuji? Nie czułeś
się przypadkiem źle, albo coś? – ponowny chichot. I jak na zawołanie złoty
chłopak zaczął się dusić. Zakaszlał. Przyłożył dłoń do ust i zobaczył krew.
Pluł krwią. Zachwiał się i upadł na kolana.
-Kin!
Co ci?!
-Jak
to co mu? Trucizna! – zaśmiał się
-Ale…
czemu?! Na mnie zadziałała inaczej! Czemu on aż tak…? – spanikowała
-Oh!
To dlatego, że ty jesteś inna! Wyjątkowa! Moja bogini, którą bardzo chcę mieć w
swojej kolekcji! Jesteś naprawdę niesamowita! I teraz jest tego przykład! Hihi…
-Nie
wierzę… To niemożliwe!
-Aya…
wiej. Natychmiast. Szybko!
Dziewczyna
popatrzyła na przyjaciela, jakby właśnie powiedział, że słońce jest zielone, a
po niebie chodzą mamuty. Wgapiała się tak w niego przez chwilę, po czym
prychnęła krótkie „chyba ci do reszty na mózg padło” i zwróciła się to
zaskoczonego przeciwnika. Ten zaczął się śmiać.
-Ah!
Ludzie nigdy mi się nie znudzą! – zawołał, a w jego oczach widać było obłęd.
Czyste szaleństwo.
***
Dobra!
To by było tyle na dzisiaj! Tym razem rozdział wyszedł trochę dłuższy. I mam
nadzieję, że się podobał. A w dzisiejszym bonusie… Kin!
K:
*wchodzi na scenę* Nie chciałbym narzekać, ale co ja niby mam robić?
A:
To co zwykle. Czyli zachowuj się jak debil i daj pannie Kuroi się zbić na
kwaśne jabłko.
K:
Autorko! Jak możesz?! To było okrutne!
A:
Marudzisz mój drogi, marudzisz. Jam jest wielka A-chan, więc zważaj na swoje
słowa, bo sprawię, że będziesz musiał zjeść… hm… Tort szpinakowy?
K:
Niedobrze mi… *mdleje*
Ta… i to by było na tyle jego irytującej osoby… -_- A w którejś z nadchodzących
notek, jako bonus pojawi się wywiad z Fairy Tail. Chociaż kto wie. To zależy od
ilości komentarzy, bo coś mi się zdaje, że mało kto już czyta to opowiadanie.
No nic… Pozdrawiam i do następnego razu! Enjoy!