środa, 21 maja 2014

Rozdział 29

Wróciłam! Nyahahaha~! Tak… Wyszło, jak wyszło. Nie będę komentować. 
Zanim zaczniecie czytać, chciałam przeprosić za to chwilowe zawieszenie, ale niestety nie miałam innego wyboru. Postaram się szybko napisać kolejny rozdział. Już nad nim pracuję. I jak już mówiłam - powoli zbliżamy się do końca opowiadania. Plan już jest. Gorzej z weną, ale zmotywuję ją.
Co do ilości komentarzy... nie wypowiadam się. Trochę mi przykro, że tylko 3, ale i za te 3 dziękuję tym, którzy je zostawili. I to im dedykuję rozdział.
A teraz zapraszam do czytania:

***

Od ładnych paru dłuższych chwil sytuacja nie wyglądała najlepiej. Napastnik niszczył Magnolię i jej mieszkańców psychicznie i fizycznie. Panika panowała w całym mieście. Magowie walczyli jak mogli. Z całych sił starali się pomóc i pokonać wroga, jednak byli na przegranej pozycji. Każdy miał poważne kłopoty, więc ciężko było pomóc komuś innemu.
Dlatego właśnie Riddle, która wpadła w pułapkę wroga, nie mogła liczyć na czyjąś pomoc, a jedynie własną siłę. Która obecnie nie wyglądała najlepiej, bo chociaż starała się jak mogła, to jej przeciwnik wciąć wysysał z niej magię. Albo raczej kilku przeciwników. Miała jedynie nadzieję, że reszta ma się lepiej. Niestety nie do końca tak było. Jeśli nie walka, to trucizna wykańczała ich powoli. Hagane również powoli zaczęła odczuwać skutki jej działania. Jednak z racji bycia na obrzeżach, znacznie mniejsza ilość oddziaływała na jej organizm. Nie zmienia to faktu, że na jej ciało działały 4 różne rodzaje ataków: bezpośrednie magiczne, ciosy w walce wręcz, trucizna i wysysanie energii. A jednak wciąż jakoś się trzymała. Ta… JAKOŚ… ale nienajlepiej.
Aż nagle ataki ustały. No prócz trucizny. Zdziwiona blondynka rozejrzała się dookoła w zdziwieniu. Wszyscy przeciwnicy leżeli nieprzytomnie, a jedyną stojącą osobą oprócz Riddle, była młoda dziewczyna o bardzo jasnych, prawie że białych, blond włosach, układających się w fale. Uśmiechała się delikatnie, a gdy tylko zrobiła krok w stronę Hagane, trucizna rozwiała się. Z wyglądu przypominała trochę Mirę, jednak coś w niej było innego. Prócz tego miała zielone oczy, które błyszczały wesoło.
-Ah… To… ty. – wyszeptała Stalowa Dama

W samym środku walk, w miejscu gdzie nie było już prawie żadnego przytomnego z powodu maga, pojawiła się nagle trójka ludzi odzianych w dziwne, ale identyczne płaszcze. Jedna z postaci unosiła się w powietrzu, a długi płaszcz swobodnie zwisał w dół. Wyglądało to tak, jakby ta osoba siedziała w powietrzu. Tak rzeczywiście było. Pozostała dwójka rozglądnęła się dookoła i ruszyła w przeciwnych kierunkach wolnym krokiem. Trzecia podleciała w stronę pierwszego nieprzytomnego człowieka. Po chwili zawiał silny wiatr, który począł zbierać będącą w powietrzu truciznę, w jedno miejsce. Oczywiście nie z całego miasta. Wiatr wzmagał się. Nic się nie dało zrobić przeciw sile natury, czyż nie? Natura to zawsze najgorszy przeciwnik. I najokrutniejszy. Bo nie zważa na to, kto jest jej ofiarą. Wszyscy są równi niezależnie od wieku, pochodzenia, majątku czy innych cech różniących ludzi. Natura jest okrutna. Okrutna i sprawiedliwa.

Tymczasem spory kawałek dalej Kin był już na granicy przytomności. Trucizna go zabijała. Jego! Jednego z najpotężniejszych magów! Aya z nienawiścią wpatrywała się w swojego przeciwnika. Czerwono włosy uśmiechał się kpiąco.
-Czemu trucizna mnie nie zabija? Wytłumacz! – syknęła. Wiedziała, że nie ma czasu na rozmowę, ale to mogłaby być droga do uratowania ich.
-Oh! Przecież mówiłem, że to dlatego, że jesteś inna! – zawołał – Hihi… Jeśli naprawdę nie wiesz, to nie powinienem zabierać ci tej zabawy! Hihi… Pewnie nigdy nie rozwiążesz tej zagadki, ale jak ci powiem, to nie będzie już tak fajnie. Poza tym… nie uśmiecha mi się, abyś znowu – uśmiechnął się szyderczo – straciła nad sobą panowanie, moja droga. To by było bardzo nieprzyjemne. Hihi~! Ale wiesz… - podjął ponownie – Zawiodłem się na tobie. Strasznie się zawiodłem! – westchnął niby ubolewając nad tym. Przez chwilę milczał, ale Kuroi wiedziała, że jeszcze nie skończył. Sprawiało mu to zbyt wielką radość. Gmeranie w jej przeszłości.
Aya przygryzła dolną wargę, aż do krwi. Nic nie wiedziała, nie bardzo mogła się ruszyć, a Kin umierał. Wszyscy w Magnolii umierali! Wszyscy prócz niej… znowu dzieje się coś takiego… znowu przez nią? Nie… to wina tego drania. Jedynym sposobem jest zabić go, wcześniej wyciągając informację o odtrutce. Tylko… problem tkwił w tym, że choć chciała, nie była w stanie z nim wygrać. Już wcześniej miała problem, a teraz w jej ciele jeszcze krążyła trucizna. „Co robić?!”
I wtedy jak na zawołanie, czy może przez modlitwy i błagania o ratunek, po okolicy rozniósł się cichy, delikatny i dźwięczny śpiew. Aya natychmiast poczuła się lepiej, jednak nie wystarczająco. Była osłabiona, a Kin był w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Musiała się w pierwszej kolejności zająć nim. A ten śpiew… To było dziwne, a jednak znajome. I gdy chciała się odezwać, poczuła świeży zapach bryzy i kwiatów. Drgnęła. Czyżby to było możliwe, aby wyobraźnia robiła sobie z niej żarty? Przecież to nie mógł być…
-Nemuru? – wycharczał złotowłosy, uchylając lekko powieki – Czyżbym już był w tak kiepskim stanie, że czuje coś co nie ma miejsca?
-Spokojnie Kin… - brunetka kucnęła obok niego i położyła mu dłoń na sercu – Zaraz cię stąd zabiorę.
-Oh? Doprawdy? – zachichotał czerwony – Dlaczego tak sąd-
Zamarł. Rozejrzał się dookoła i prychnął pod nosem. Zachwiał się, złapał za głowę i z głośnym przekleństwem obrócił się na pięcie i ruszył w przeciwnym kierunku. Powiedział jeszcze, że to nie koniec, po czym zniknął. Tak, jakby nigdy go tam nie było.
-Hej! – zawołała wkurzona Aya – Urgh…
-Aya…
-Kin! Nie martw się! Zaraz ktoś się tobą zajmie. – powiedziała twardo i ponownie użyła shadow-travel. Pojawiła się w budynku gildii. Nie obchodziło ją to, że osoby które tam akurat były (ranne, bądź omawiające strategię), wpatrywały się w nią ze zdziwieniem. Kin był ważniejszy. Zresztą i tak część już wiedziała. Po co to ukrywać jeszcze bardziej?
-Aya-chan! Kin-chan! – Mira natychmiast znalazła się obok nich – Co się stało?!
-A co się mogło stać? – prychnęła. Nie… warknęła. Szybko się jednak opanowała. W końcu to był Mira. Nie na niej powinna wyładowywać swoją złość. – W ciele Kina jest trucizna. Zaraz umrze, jak nic nie zrobimy.
Nie musiała mówić nic więcej. Wendy natychmiast znalazła się obok i zajęła chłopakiem. Chciała też pomóc Ayi, ale ta pokręciła tylko głową i uparcie wpatrywała się w twarz blondyna. Zastanawiała się przy tym, dlaczego ten drań zwiał? Miał przewagę, a mimo to uciekł. Wyglądał jakby miał zaraz zejść z tego świata. Od tak! Nagle! Coś było nie tak. I jeszcze dała się tak pokonać! Czuła się okropnie! Nie fizycznie, ale psychicznie. Miał rację – musiała mu to przyznać – stała się słaba. Zbyt się boi swojej mocy. Wiedziała to.
-Aya? – usłyszała głos Laxusa za sobą – Co… Z kim walczyłaś? – zmienił pytanie
-Z osobą, która jest odpowiedzialna za to wszystko. – odparła lodowato – Z czerwonowłosym sukinsynem, który zapewne wrobił też Erzę. I który zabrał Mii część duszy. A ja nie mogłam nic zrobić. Nie byłam w stanie… - głos jej się lekko załamał.
Laxus położył jej dłoń na ramieniu. Nie wiedział co powiedzieć. Zresztą… nie ważne co by powiedział i tak byłoby to bez sensu. Bo niby co? Że rozumie ją? Nie, nie rozumiał jej przecież. Nie mógł zrozumieć aż tak. Poza tym zbyt mało o niej wiedział, by tak mówić. A takie słowa czasami znacznie bardziej potrafią zranić. W końcu jednak zdecydował.
-Dorwiemy drania. Ale później. A Mia przeżyje. Tymczasem odpocznij i zregeneruj siły, aby móc się z nim zmierzyć ponownie. Będziemy walczyć wszyscy wspólnie, więc nie przegramy. Daję ci moje słowo.
-Dzięki Laxus, ale nie powinieneś obiecywać czegoś, na co nie masz wpływu. – westchnęła smutno
-Mam na to wpływ. Wszyscy mamy. Nie waż się nawet myśleć inaczej i poddawać. – powiedział twardo – A ty opowiesz nam o wszystkim, czego się dowiedziałaś. Wendy, jak jego stan? – zwrócił się do Marvel
-Wciąż ciężki, ale już nie zagraża jego życiu. Zabierzmy go teraz do sali szpitalnej.
Dreyar kiwnął głową i podniósł Kina, przerzucając sobie jego ramię przez szyję. Wendy szła obok. W momencie gdy znikali za drzwiami, Kin otworzył oczy i wyszeptał coś. Laxus przewrócił tylko oczami i tyle ich widzieli. Aya zacisnęła pięści. Musiała się ogarnąć! Nie było czasu na załamywanie się. Usiadła przy stole i chłodnym, biurowym tonem opowiedziała wróżkom co się stało. A przynajmniej to, czego była pewna. Wtedy pojawiła się Polyushka.
-Więc jednak wiedziałaś co jej jest. Tej twojej uczennicy. – powiedziała
-Nie byłam pewna. Poza tym i tak nie ma innej drogi, aby jej pomóc. – odparła, a staruszka pokiwała niechętnie głową. Bo co? Miała kłamać, że jest inna droga? Nie, nie było. I kłamstwo było bez sensu.
Kuroi westchnęła i zamyśliła się. A przynajmniej tak to wyglądało. W rzeczywistości wspominała. Nie mogła nic na to poradzić, że przeszłość uparcie nie dawała jej spokoju i wręcz sama pojawiała się przed jej oczami. Cóż więc mogła poradzić? Nic. Pozwoliła sobie zatracić się w tych wspomnieniach. Odpłynęła do tych chwil, kiedy była jeszcze inna i nie reagowała na żadne słowa, czy inny bodźce z zewnątrz. Mira była zmartwiona tym widokiem. Laxus już wrócił i właśnie siadł obok. Strauss chciała zagadać, jednak Aya milczała. Miała półprzymknięte oczy i nieobecny wzrok. Zaniepokojona położyła jej dłoń na ramieniu i w tym momencie brunetka sapnęła, wokół błysnął nagle ogień, który zgasł równie szybko co się pojawiło. Niestety… Aya, Laxus, Mira i jeszcze kilka osób stojących obok, straciło przytomność. Zapanował chaos, podniosła się wrzawa. Coś się stało ich drogim przyjaciołom, ale nikt nie wiedział co!
-Co to u licha ciężkiego było?! – wykrzyknął Macao, Cana czknęła i aż upuściła swoją beczkę. Erza, która chwilę temu powróciła do gildii, lecz nie mogła używać magii, natychmiast podbiegła do nieprzytomnych i chciała ich dotkną, jednak Fried złapał ją za nadgarstek. Wszyscy pobledli, Scarlett wydzielała morderczą aurę, ale zielonowłosy wpatrywał się uparcie w „ofiary”.
-Nie dotykajcie ich. Coś jest nie tak. – zaczął wyjaśniać – Zawołajcie panią Polyushkę! – wykrzyknął w końcu i puścił Tytanię. Przy tym odsunął się znacznie, co by zwiększyć możliwość ucieczki przed gniewem przerażającej wróżki.

Tymczasem owi magowie wylądowali w naprawdę dziwnym miejscu. A przynajmniej według nich. Był to pokój o ciemnych ścianach, które dopiero po chwili przybrały kolory niebieskiego i grafitowego. Na pierwszy rzut oka raczej smutny, ale to było po prostu spokojne miejsce. Jakiś kwiatek na parapecie, kolorowe karteczki przyklejone na szafkę z przypominającymi notatkami, kubek z misiem i inne zwyczajne rzeczy. Jednak z jakiegoś powodu wróżki były pewne, że jest to pokój dziewczyny. A może to po prostu przez sukienkę, która leżała na łóżku. W pewnym momencie drzwi się otworzyły i wszedł przez nie… blondyn o niezwykle jasnych włosach, sięgających do kolan, albo i dalej. Wyglądał młodo. Nawet bardzo. 18 lat? Może… Ciężko było stwierdzić. Z jego czoła wystawał długi, ostry róg. Długie, szerokie i bardzo ozdobne kimono szeleściło przy każdym ruchu. W ręku trzymał ciemną, wzorzystą tradycyjnie-japońską parasolkę. Rozejrzał się po pokoju i westchnął cierpiętniczo. Wyglądał dziwnie znajomo, ale z drugiej strony nie przypominał im nikogo kogo by zali. I w tym właśnie momencie okno pokoju odsunęło się do góry, a do pokoju wpadła… czarna kotka – Yoru. Zaraz za nią wskoczyła mała brunetka o granatowych oczach. W ręce trzymała doniczkę z czerwonym kwiatkiem. Gdy jej wzrok padł na chłopaka uśmiechnęła się wesoło i pomachała mu.
-Popatrz co kupiłam dla Rena! – jasnowłosy uśmiechnął się ciepło
-Widzę, że humor ci się poprawił odkąd z nami jest.
-Pewnie! Czego się spodziewałeś? – zaśmiała się. Był to tak uroczy, delikatny i dźwięczny śmiech, że wróżki wpatrywały się w nią zauroczeni. A przecież to była tylko mała dziewczynka.
-A skoro o prezentach mowa… - poszperał trochę w rękawie – Mam coś dla ciebie. Chodź tu do mnie! – z dziwnym głosem i miną rozłożył ręce na boki w oczekiwaniu. Tymczasem brunetka stała w miejscu i wpatrywała się w niego spojrzeniem pt: „Chyba się do reszty pogrzało. Mózg ci się zakisił.” I to samo powiedziała na głos. Chłopak zalał się łzami (prawdziwymi, bądź sztucznymi), pokazując że takie słowa go niezmiernie zabolały i ocierając oczy rękawem odwrócił się. Jednak dziewczynka pozostała niewzruszona. Z potępiającym spojrzeniem mruknęła coś w jego stronę, a później odstawiła kwiatka. I wtedy wróżki zrozumiały, że ta dziewczyna wyglądała jak… Aya. Jak mała Aya. Kuroi rzeczywiście mogła tak wyglądać w dzieciństwie. O co w tym wszystkim chodziło u licha?! Magowie Fairy Tail wbili równocześnie wzrok w postać chłopaka, który już przestał pokazywać jak to on cierpi i ubolewa nad swoim życiem. Czy to mógł być Kin? Nie… nie wyglądał ani trochę podobnie. No… w każdym bądź razie odrzucili taką opcję od razu. Więc kto? I kim był Ren?! Sądząc po zachowaniu Ayi i jej słowach na pewno kimś wyjątkowym i ważnym. A przynajmniej dla niej. Gdzie się w ogóle znaleźli?
-Myślicie, że jakimś cudem mogliśmy się znaleźć we wspomnieniach Ayi-chan? – spytała Mira, a reszta zgodnie potaknęła.
-Innego wytłumaczenia nie ma  - mruknęła cicho Lucy, która rozglądała się z zaciekawieniem. W porównaniu z innymi wróżkami, ona znała ją dłużej i wiedziała co nieco. Jednak wciąż czuła niedosyt wiedzy o swojej przyjaciółce i chłonęła wszystko, co mogłoby to zmienić. Nawet te najmniej pozorne rzeczy. Jak na przykład to, że Aya nosiła sukienkę! I to taką typowo dziewczęcą, z kilkoma falbankami. Przecież teraz to by było niepojęte! Aż nie mogła pojąć jakim cudem zmieniła się z tej roześmianej i wesołej dziewczynki w tak poważną kobietę, która musiała dojrzeć wcześniej od innych. Co ją do tego zmusiło? Lucy chciała wiedzieć. Zresztą nie tylko ona. Inny blondyn również myślał podobnie.
Tymczasem Aya i tajemniczy, rogaty osobnik opuścili mieszkanie (drzwiami) i szli sobie ulicami jakiegoś naprawdę pięknego miasta. Wróżki chcąc nie chcąc ruszyły za nimi. Jakoś nie miały zbytniego wyboru. Nawet nie miały w sumie ciała. Toteż pozostawało im jedynie poddać się działaniu tego miejsca. I w pewnym momencie zobaczyli ogromny budynek gildii magicznej. A przynajmniej tak sądzili. Był przepiękny. Niestety z jakiś nieznanych im powodów, napis z nazwą oraz znakiem był… zasłonięty cieniem, czy czymś w tym rodzaju. Kuroi weszła do budynku i rozejrzała się spokojnie. W oczy wszystkich rzucił się jakiś mężczyzna, który… żonglował pomarańczami. Nosił naprawdę dziwne ubranie. I sam wyglądał dziwnie. W całości. Jakaś ciemnoskóra kobieta o marchewkowych włosach warczała i rzucała przekleństwami w jego stronę. Mrużyła wściekle zielone oczy niczym gad. Ziemia pod jej stopami popękała. Kawałki wirowały dookoła. Mężczyzna jednak się tym nie przejmował. Wręcz uśmiechał się na widok wkurzonej towarzyszki. W tym momencie cienie wysunęły się z podłogi i podcięły mu nogi. Dziwak pociągnął nosem mrucząc słowo „okrutna” i patrząc się na Ayę, a ciemnoskóra kobieta zaczęła się śmiać. W momencie gdy pan od pomarańczy chciał sięgnąć po owy owoc, młoda Pani Cienia westchnęła i odezwała się obojętnie.
-Van Han, zostaw już te pomarańcze. I nie drażnij Etny. Bo znowu się to dla ciebie źle skończy.
Ciemnoskóra kobieta zachichotała na słowa brunetki. A wróżki nagle przypomniały sobie historię o magu, który miał obsesję na punkcie pomarańczy. I tą opowieść przekazała im Aya w dniu swoich oraz Mii urodzin. No kto by przypuszczał, że ten dziwak właśnie tak wglądał? No dobra… wszyscy właśnie tak go sobie wyobrażali. No… mniej-więcej. Lekki, kilkudniowy zarost, głupi uśmieszek, brązowe włosy i całkiem czarne oczy. Znaczy no z wyjątkiem białek. Jednakże nie było rozróżnienia między źrenicą, a tęczówką. I to był ten słynny Van Han.
-Hehe… jestem pewien, że niewiele osób by ubolewało nad moim odejściem. – powiedział wesoło. Aya i kilka innych osób posłało mu dziwne spojrzenia i pokręciło głowami w dezaprobacie. Najwyraźniej takie coś było całkowicie normalne. Chwilę później na widoku pojawił się Neah. Stanął obok Ayi i zarzucił jej ramię na szyję. Coś tam mówił uśmiechając się, a ona o dziwo nie odesłała go na drugą stronę pomieszczenia. Nawet mu odpowiadała. Choć jej uwaga była bardziej skupiona na jakiejś kartce, którą trzymała. Po chwili siadła przy jakimś stole.
-Ne, Siergiej. – powiedziała, a jakiś potężnie zbudowany mężczyzna obrócił się w jej stronę i spojrzał pytająco – Gdzie jest mistrz?
-Na górze. – odparł głębokim, niskim głosem – Razem z Shiroyashą.
-Rodzicielska pogawędka? – spytała
-Ta…
-Co tym razem zmalowała Shiroyasha? – uśmiechnęła się lekko, nie przejmując się jednak zbytnio
-A co mogła zrobić? Prawie rozwaliła miasto.
-Nie nowość. – odparła najspokojniej na świecie Aya. Jakby właśnie nie rozmawiała z wielkim, niebezpiecznie wyglądającym gościem i nie rozmawiała z nim o zniszczeniu miasta przez jej znajomą.
Aż nagle sceneria się zmieniła. Tym razem wróżki widziały trochę starszą Kuroi, która maszerowała  w swoim typowym stroju. Tylko włosy miała krótsze niż obecnie. Płaszcz odrzuciła trochę do tyłu, bo słońce nie było zbyt łaskawe. Aż w pewnym momencie Levi zauważyła, że w miejscu gdzie powinna mieć znak Fairy Tail, był inny. Jednak nie zdążyła zbytnio się przyjrzeć. Dlaczego? Bo nagle zawiał lodowaty wiatr, a ziemia pokryła się lodem i brunetka okryła się szczelnie płaszczem. Wszyscy jakoś tak automatycznie spojrzeli na Greya, który tylko przewrócił oczami. Przecież nie mógł nic zrobić w tej formie, prawda? Nim jednak zaprzeczył coś wybuchło. Co? Tego się już raczej mieli nie dowiedzieć, bo nagle znaleźli się w innym miejscu. Na zwykłej leśnej dróżce, obok małego strumyka. Tam właśnie kucała Aya, która… zmywała z twarzy i włosów krew. Jednak nie widać było na niej żadnej rany. Na szczęście. Prawda? I wtedy ktoś zawołał ją po imieniu. Ku nieszczęściu (a może wręcz przeciwnie), wróżki otoczyła ciemność, następnym co ujrzeli był sufit ich gildii. Lucy i Levi westchnęły niezadowolone. Podobnie zresztą jak Mira, która niezmiernie ubolewała nad tym, że nie zobaczyła nic więcej. Laxus siedział cicho, analizując wszystko co zobaczył, a Grey został zaczepiony przez Natsu, który naśmiewał się z kolegi, że zemdlał. Oczywiście wywiązała by się z tego niezła jadka, gdyby nie interwencja Lucy pod tytułem „Nawet w krytycznej sytuacji nie możecie się zachowywać jak przystoi?!”. Natomiast Aya nie miała zamiaru powiedzieć ani słowa. Wiedziała co się stało i gdzie trafiły wróżki. I nie było jej to zbytnio na rękę.

***

No! Dzisiaj trochę dramatycznie, ale z iskierką nadziei. No i znacznie dłużej niż ostatnio! Trochę wam powyjaśniałam i pewnie też trochę zagmatwałam. (ah! Cała ja!) Natomiast mam nadzieję, że zaciekawiły was te wszystkie poruszone wątki. No i rzecz jasna, że zostawicie jakiś miły komentarz (lub konstruktywną krytykę). Zatem nie przedłużając, bo nie mam nastroju…
Drobny bonus:
„-Fried – odezwał się Laxus z dziwnym zamyśleniem na twarzy – podejdź tutaj. Zielony natychmiast znalazł się obok kompletnie nie zastanawiając się, jak to się może dla niego skończyć. Cóż… nie od dzisiaj przecież przypominał wiernego, zielonego psa młodego Dreyara. Natomiast Laxusowi przypomniało się coś co widział niedawno i chciał to wypróbować?
-O co chodzi? – spytał niczego nie przewidujący Fried z wesołym uśmiechem na twarzy i błyszczącymi, pełnymi nadziei oczyma.
-Masz zadanie. – odparł poważnie blondyn – Trzymaj – i w tym właśnie momencie podał mu kilka pomarańczy. Zielonowłosy spojrzał na niego pytająco.
-Yy… Co ja mam z tym zrobić? – spytał niepewnie
-Żonglować. – odparł kompletnie poważny Laxus, wpatrując się w swojego towarzysza z oczekiwaniem. No i co biedny Fried miał począć? Jak to co? Przecież to zadanie od samego Laxusa! Zrobił jak mu kazano.”

To taki bonus, który przyszedł mi do głowy w czasie rozmowy na GG z Fadziulką odnośnie tego rozdziału i postanowiłam go zapisać. I nie – to nie należy do fabuły, ani do zapowiedzi. To po prostu taki bonusik. Mini one-shot. Miniaturka.
Pozdrawiam serdecznie i mam nadzieję, że zarówno rozdział, jak i bonus przypadły wam do gustu. Do następnego~!